wtorek, 26 listopada 2013

Oddaj mi Się!


To było w czerwcu, kiedy usta kobiet robią się soczyście czerwone, a ich biodra kołysze ciepły wiatr - tan sam, który rozsiewa ziarenka pragnień w męskich umysłach i ciałach.
Niegrzeczna Dziewczynka jedząc jabłko poszła nad rzekę. A na brzegu siedział On. Patrzył w wodę i w tym zapatrzeniu był piękny. Gdy stanęła tuż obok, podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Zanurkował w nich jak w dwóch jeziorach i nie chciał się wynurzać. Zresztą Dziewczynka i tak zamknęła oczy, zatrzasnęła powieki, odcinając mu powrotną drogę. Został. Pomalował jej świat nie tylko na żółto i na niebiesko. Zamalował wszystko, używając nawet takich kolorów, o których nie miała pojęcia, że istnieją.
Usłyszała muzykę i zdała sobie sprawę, że dobiega ona z jej własnego Serca. Męskie palce dotykały najczulszych strun i pod wpływem tej pieszczoty Niegrzeczna Dziewczynka zaczęła się rozpływać jak lody waniliowe w upalny dzień. Procesowi topnienia uległy najpierw jej nogi i dlatego Dziewczynka nie potrafiła dalej iść. Ciężko jest chodzić, gdy się ma zamiast nóg lody waniliowe. Nawet gdyby świat miał się rozsypać w drobny mak lub zniknąć, nie odeszłaby od Niego ani na krok. Od nóg to obezwładniające topnienie szło coraz wyżej i wyżej, aż dotarło do Serca, później jeszcze wyżej… I tak Dziewczynka straciła głowę. Zamiast twarzy z piegami na nosie miała teraz bezkształtną plamę o smaku waniliowym. Zamiast warg  karmel, a zamiast oczu kawałki czekolady. On zachwycił się jej metamorfozą, gdyż był wielkim łasuchem. Zajadał się karmelem i waniliową słodyczą. Sycił swoje Ego, które wreszcie nakarmione do syta rosło, pęczniało, mnożyło swoje aktywa i robiło się coraz bardziej zaborcze. On był jak Alibaba znający tajemne zaklęcie, dzierżący klucze do wszystkich skrzyń, dzięki którym całe złoto Sezamu stało się jego własnością. Rzeka mruczała swoją pieśń,  kwiaty pachniały specjalnie dla nich. Łąki lśniły w pełnym słońcu, wabiąc różową koniczyną owady tylko po to, żeby stanowić dla nich tło i scenerię. Nawet Księżyc wstrzymywał oddech, aby nie zakłócać tej harmonii i nie płoszyć chwili o smaku waniliowym.
Niegrzeczna Dziewczynka chciała sprawdzić, czy ładnie wygląda, czy jest jej do twarzy w nowej roli. W tym celu pochyliła się nad wodą w miejscu, gdzie rzeka tworzyła zakole odcięte od nurtu pasmem piasku. Powstało tam małe jeziorko wypełnione nieruchomą wodą, w której odbijały się chmury. Zajrzała do lustra wody i nie zobaczyła Się! Tak, tak. Pochyliła twarz nad lustrem i nie zobaczyła twarzy! W jej miejscu była plama topiących się coraz bardziej lodów waniliowych i karmelu. Bezkształtna, pozbawiona konturów i charakterystycznych linii, dzięki którym kiedyś była jedyna w swoim rodzaju. Kiedyś. Była. Jakaś. A teraz jej nie ma wcale.
- Gdzie ja Się podziałam?! - zawołała.
W następnej chwili zdała sobie sprawę, że jej Się zostało zamienione w pokarm dla Niego. Jej Się zostało wchłonięte i anektowane. Nie jest już autonomiczne. Jest podzespołem. Maleńkim królestwem, w którym nie ma króla.  Jej granice przestały istnieć. Kompletnie się zatarły i rozpłynęły, zostały rozmyte przez Jego coraz większe Ego. Na tym polegało opiewane przez poetów zespolenie. Na tym polegała przecież miłość. Na tym polegało szczęście. Jednak gdzieś na obrzeżach tej waniliowo- karmelowej mazi, którą teraz była, gdzieś na jej coraz bardziej niewyraźnych krawędziach wyczuła jakiś niepokój. Ledwie wyczuwalny opór. Delikatny, jednak nieustępliwy i zakłócający jej leniwą inercję rozpływania Się i wiernopoddaństwa. Skupiła wewnętrzne oko na tym miejscu,  wytężyła słuch i stwierdziła, że niepokój wprowadza Intuicja, która za wszelką cenę chce jej coś powiedzieć i tym szamotaniem próbuje zwrócić na siebie uwagę. Intuicja przypominała muchę, która ugrzęzła w miodzie i za wszelką cenę chciałaby się z niego wygrzebać, jednak trzepotanie posklejanymi skrzydełkami tylko pogarsza sprawę.
- Oddaj mi Się! - powiedziała stanowczo do Niego pod wpływem nagłej decyzji. - Mam dość roztopionych lodów!
On popatrzył na nią zdumiony.
- Przecież ja ci niczego nie zabrałem - odparł zdumiony.  - Czyżbym wszedł w posiadanie czegoś, nawet o tym nie wiedząc?
Dziewczynka uważnie spojrzała mu w oczy: mówił prawdę. A więc to ona! Widocznie sama wzięła gumkę do mazania i wymazała swoje granice z mapy ich wspólnego życia. Wytarła własne, niezależne, niepodległe terytoria. Roztopiła Się.
To był przełom. Od tej pory wszystko poszło w innym kierunku, jakby ktoś przestawił zwrotnicę. Jej pociąg wskoczył na inny tor, zagwizdał na wiwat i pomknął radośnie przed siebie. Po drodze kilka razy Się wykolejał, zgubił kilka wagoników, ale zdobył też kilka nowych. Bywało że tkwił na ślepym torze, dokąd zapędził go niedosyt i głupie marzenia, ale  maszynistą była zawsze Niegrzeczna Dziewczynka.
Jakież było jej zdziwienie, gdy pewnego dnia, po wielu zwrotach i przewrotach w jej mikroskopijnym państewku, po rewolucjach pałacowych, wojnach i przymusowych zawieszeniach broni On powiedział:
- Wiesz... Nie przepadam za wanilią. Wolę pieprz.


Grafika: Ch. Schloe

sobota, 23 listopada 2013

Cyrk


A więc idźmy dalej. Płyńmy jak chmury po niebie. Zszywajmy z fragmentów czasu kawałek dla siebie. Swój patchwork. Latający cyrk. Nic to, że czasem igła zamiast w tkaninę trafi w palec serdeczny. Nic, że mylimy ścieg i szew wychodzi nierówny, a później wszystko rozłazi się i trzeba szyć od nowa. Nie możemy być doskonali, bo wówczas bylibyśmy nieznośni. Nie umiałabym pokochać doskonałego człowieka.
Zaczynam przyjmować do wiadomości i akceptować fakt, że tak ma być i że tak jest dobrze. Nie ma jednolitości i linii prostej. Jest nieustanny zygzak, a w najlepszym razie falowanie. Ciągły przechył raz w jedną, a raz w drugą stronę. Nieustanne chybotanie. Niedosyt, głód i zachłanność, a zaraz później przesyt. Ludzie, zdarzenia, smaki, zapachy, muzyka, książki i drzewa. To wszystko chciałabym smakować powoli, niespiesznie, bez wpadania w gorączkę i prób bycia wszędzie, zobaczenia i przeczytania wszystkiego.
Tylko spokojnie, bo tylko spokój... :)
Ostatnio często podziwiam drzewa w ich najpiękniejszej, bezlistnej fazie. Drzewa pogrążone we śnie - śpiący rycerze. Dotykam ich zbroi, wącham zapach na palcach. Przypomniało mi się piękne zdanie z ,,Ocalonego języka" Canettiego: ,,To wtedy chyba zacząłem pokładać nadzieję w drzewach".

czwartek, 21 listopada 2013

Eh, życie...





Chciałabym  mieć czerwoną parasolkę. Mam dwie, ale jedna jest czarna, a druga w ciemną kratkę. A ja chcę właśnie czerwoną. Muszę obie zgubić, z czym nie będę miała większych problemów, bo mam to przećwiczone. Poranek powitał mnie deszczem, toteż pragnienie posiadania czerwonej parasolki zakwitło we mnie na... czerwono oczywiście. Co prawda narzuciłam sobie reżim finansowy, wybieram  w bankomacie określoną kwotę, która musi wystarczyć na cały tydzień, wliczając w to obowiązkową przebieżkę po galerii, jednak reżim można odwołać w każdej chwili. W końcu jestem bytem wolnym i niezawisłym. Jestem panią swojego losu i wypłaty. Jestem sobie:
1. sterem
2. żeglarzem
3. okrętem
Uff... Aż trzema rzeczami sobie jestem?? Już przy pierwszym punkcie miałam dość. Ale cóż poradzić? Niezależność kosztuje. Mnie kosztuje głównie poprzez przymus dokonywania wyborów, z czym mam zawsze problem. Sęk w tym, że za dużo danych próbuję uwzględnić, ze zbyt wielu punktów widzenia chcę spojrzeć na swój wybór i jego (nie)przewidywane skutki. Efekt jest taki, że moje ośrodki decyzyjne się zamulają i dostają zawieszki. Jednak gdy wybór dotyczy koloru parasolki, sprawa staje się banalnie łatwa: czerwoną! 
Tak sobie wczoraj błądziłam w sieci i natknęłam się na stronę z mądrościami. Miałam zamiar zaczerpnąć wiedzy na temat relacji damsko - męskich, albowiem w tym temacie nadal jestem przedszkolakiem, ale utknęłam na tych dotyczących życia jako takiego. Najbardziej do mnie przemówił ostatni cytat, bo pokrywa się z moimi niedawnymi obserwacjami, których jakoś nie umiałam ogarnąć i zwerbalizować, choć obydwa stany, o których mówi Kępiński, ciągle się w moim życiu przeplatają.

,,Ironia życia leży w tym, że żyje się je do przodu, a rozumie do tyłu". Soren Kierkegaard

,,To życie warto przeżyć dla trzech, może czterech rzeczy, reszta może posłużyć za nawóz na pole" Carlos Ruiz Zafon

,,Są dwa typy szaleńców: ci, którzy zapominają, że umrą, oraz ci, którzy zapominają, że żyją." Patrick Declerk

,,Człowiek wpada w melancholię, gdy rozmyśla o życiu, a staje się cynikiem, kiedy widzi, jak inni sobie z nim radzą." Erich Maria Remarque

,,Życie polega na ustawicznym pulsowaniu, na oscylacji między stanem nasycenia i niedosytu." Antoni Kępiński 


Grafika: B. I. Wagnerowa

niedziela, 17 listopada 2013

Istota z Kartonu





Lato posmutniało. Spakowało do walizki słomkowy kapelusz, zwiewne sukienki, krem z filtrem UV i odleciało z ostatnim stadem bocianów. Nastała jesień. Pewnej nocy, gdy cała wioska Klanu pogrążona była w głębokim śnie, przywiózł ją na grzbiecie długowłosy Wiatr. Jesień dosiadała Wiatru niczym rumaka, wczepiając posiwiałe z zimna palce w jego białą, rozczochraną grzywę. Pohukiwała przy tym dziko i od tego dźwięku wszystkim jeżyło się wszystko: ludziom włosy, zwierzakom sierść, a rybom łuski. Natychmiast obydwoje  - Jesień i Wiatr - zabrali się do pracy. Ona zrywała z drzew liście, a on rzucał nimi w twarze przechodniów, zwijał w powrozy, miotał nimi po drogach. Jedną z tych dróg szła Niegrzeczna Dziewczynka z Cynikiem przy nodze. Właściwie nie wiedziała, jaki jest cel tej wyprawy, jednak to jej wcale nie psuło przyjemności wędrowania. Albowiem jeśli jest droga, w dodatku taka, na której nie widać śladów czyichś stóp, to należy nią pójść. Tak brzmiała jedna z nieoficjalnych mądrości Klanu Papierowych Kulek. Co prawda Dziewczynka miała zwyczaj brać sobie do serca tylko to przykazanie, które jej w danym momencie pasowało, ale czyż nie na tym polega dokonywanie wyborów?
Nie na tym?? No to na czym?
A więc szła. W pewnej chwili Cynik oddalił się od niej i pobiegł w stronę wielkiej sterty rudych liści. Zaczął wokół niej węszyć, grzebać i szczekać alarmująco, co oznaczało: ,,Chodź szybko! Coś znalazłem!”  Zaintrygowana podbiegła i zaczęła wraz z nim rozgarniać suche liście. Okazało się, że pod nimi było duże kartonowe pudło. Obejrzała karton ze wszystkich stron. Był zamknięty, może skrywał coś cennego?
- Co w nim może być? - powiedziała głośno trochę do Cynika a trochę do siebie.
- Ja - usłyszała odpowiedź dobiegającą z wnętrza pudła..
- A kim jest ja? - zapytała rezolutnie i zbliżyła się, chcąc przyłożyć  ucho do wieka, żeby lepiej słyszeć.
Jednak wówczas ze środka zamiast odpowiedzi dobiegł ostrzegawczy pomruk:
- Odsuń się i nie podchodź do mnie za blisko!
Dziewczynka lekko przestraszona odskoczyła i powiedziała uspokajająco:
- No dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się. To tylko ja, Niegrzeczna Dziewczynka i mój przyjaciel, pies Cynik. Nie wiedziałam, że ktoś tam jest. Już idziemy. Przepraszam, że zakłóciliśmy ci spokój.
Przywołała Cynika i ruszyła dalej. Po kilku metrach usłyszała za sobą wołanie:
- Gdzie jesteś?! Gdzie jesteś, Dziewczynko…?!
Wróciła do kartonu i zaniepokojona zapytała:
- Co się stało? Przecież miałam nie podchodzić…
- Tak, miałaś nie podchodzić, ale i nie odchodzić.
- Hmm... Nie odchodzić, ale i nie podchodzić - odparła mocno skonsternowana Dziewczynka.
Żeby to lepiej przemyśleć, usiadła pod drzewem, zapaliła badyl i zapytała:
- Długo siedzisz w tym kartonie?
- Bardzo długo - padła odpowiedź. Głos Kartonowej Istoty był ciepły, jednak bardzo smutny. Dudnił złowrogo zniekształcony przez ściany tekturowej klatki.
- To może chcesz wyjść?Nie sądzę, żeby ci tam było dobrze…
- Jest mi bardzo źle. Chcę stąd wreszcie wyjść - powiedział głos i Dziewczynka wiedziała, że to była prawda. Podeszła do kartonu i już chwyciła wieko, żeby je zdjąć i wreszcie wypuścić na wolność Istotę, gdy usłyszała:
- Proszę cię, nie dotykaj tego! Miałaś nie podchodzić! Proszę cię, nie zbliżaj się do mnie!
Dziewczynka powtórnie odskoczyła. Ręce bezradnie opadły jej wzdłuż tułowia.,,Co mogę zrobić dla Istoty z Kartonu” - zastanawiała się. Zaś głośno powiedziała:
- Wiesz co? Pójdę nazbierać kasztanów. Leży ich pełno przy drodze. Będę cały czas w pobliżu i usłyszę twoje wołanie.
Z kartonu dobiegł pomruk, który wzięła za aprobatę.
Dziewczynka poszła drogą w kierunku kasztanowca i po chwili cała torebka H&M była wypchana dorodnymi kasztanami. Potrzebowała czasu. Chciała sobie to wszystko przemyśleć.
Wtem zza kępy głogu usłyszała alarmujące ujadanie Cynika. Pobiegła w jego kierunku i jakież było jej zdziwienie, gdy znalazła tam drugi karton, bardzo podobny do poprzedniego, może trochę mniejszy.
- Co? Znów karton? - zawołała zaskoczona i wówczas dopiero oderwała wzrok od ziemi i rozejrzała się. Wszędzie, pod wszystkimi drzewami były kartony! Cynik biegał od jednego do drugiego, szczekał i merdał ogonem, co nieomylnie wskazywało, że są w nich ludzie. Jego szczekanie wzbudzało w nich niepokój, bo ten i ów pokrzykiwał coś gniewnie lub wołał, żeby się nie zbliżać i dać mu święty spokój.
Dziewczynka zawróciła w stronę domu. Po drodze podjęła postanowienie, że codziennie będzie odwiedzała Istotę z Kartonu. Przynajmniej tę jedną, bo wszystkich nie sposób.
- Widzisz, Cyniku? Jesień przyniosła nie tylko kasztany - powiedziała do psa. Wcale jej nie zdziwiło, że swoim ogrodzie pod brzozą dostrzegła tekturowe pudło - w sam raz dla jej niewielkich rozmiarów. Wręcz zapraszało do środka. A gdyby tak się zwinąć w ciasną papierową kulkę i przespać całą jesień i zimę? Życie w kartonie musi mieć swoje uroki. A może jej się tylko wydaje? Zawahała się...
Z drzewa wirując spadł ostatni liść.


Grafika: S. Ban

piątek, 15 listopada 2013

Romans z Burmistrzem?!





Takie rzeczy zdarzają się tylko w snach. Przynajmniej mi, bo Monice Levinsky również w życiu. Otóż jest przyjęcie, na którym są obecni wszyscy ludzie, z którymi pracuję. Długi stół zastawiony wszelakim dobrem, ciasno oblegany przez ludzi w strojach wieczorowych. Wśród nich siedzę ja. Ogólna wrzawa.
W pewnej chwili na salę wchodzi Burmistrz Miasta we własnej osobie. Zapada nagła cisza. Po chwili wzdłuż stołu przebiega szmer, wszyscy odwracają się w jego stronę, zaskoczenie i lekka konsternacja. Wówczas wstaje moja szefowa i zaczyna wygłaszać przemówienie powitalne ku czci przybyłego, ale ten rzuca tylko w jej stronę:
- Nie trzeba. Jestem tu incognito.
Szefowa z obrażoną miną siada, a Pan Burmistrz podchodzi do mnie, pochyla się, podaje mi kluczyki od auta i mówi poufałym szeptem do ucha:
- Naprawiłem ci samochód.
Później bierze mnie za rękę, prowadzi do sali obok, podaje kieliszek wina. Po wypiciu zaczynamy tańczyć,
a ten taniec jest taki, że już sama nie wiem jaki, bo chyba w życiu nie tańczyło mi się tak bosko. Czuję, że palcami ledwie dotykam parkietu, że się unoszę, odrywam od ziemi... Mało tego! Pan Burmistrz całuje mnie najpierw we wnętrze dłoni, a później coraz wyżej i wyżej aż do łokcia, ramienia i szyi, a ja to przyjmuję, jak coś oczywistego.
Dobrze, że budzik zadzwonił, bo kto wie, jak ten sen by się potoczył dalej ;-))

Rano przy kawie błąkam się po znajomych blogach, oglądam cudne zdjęcia, które przenoszą mnie do Wewnętrznego Miasta... Nagle przypominają mi się nocne balety. Ze śmiechu parskam kawą w monitor, co mnie wyrywa z chwilowego niebytu i każe spojrzeć na zegarek. Co?? Już siódma? Powinnam być w drodze! Biegiem do szafy, buty zasuwam w aucie.
Wpadam do pracy spóźniona kilka minut, co mi się nie zdarza, w drzwiach spotykam szefową. Mimo obawy, że mi wypomni spóźnienie, ogarnia mnie wewnętrzny chichot: ciekawe, co jej się śniło ;-))


Źródło grafiki

poniedziałek, 11 listopada 2013

Niebieska ulica

Tak sobie, wbrew smutkom lekki wierszyk, którego tutaj jeszcze nie było (?)



Jest w moim mieście Niebieska ulica,
gdzie kochankowie przy świetle księżyca
wychodzą z bramy przy pełni,
sen o miłości chcą spełnić.

Ona wyjmuje chleb zza pazuchy,
czasem szarlotkę na cieście kruchym.
Jemu podsuwa najlepsze kęsy,
a księżyc promieniem złoci jej rzęsy.

Ich cienie po placu snują się teraz,
kot jednooki im ślubu udziela,
za nimi wlecze się stary szczur
i cztery myszy, co wyszły z dziur.

Razem rozdają z chleba okruchy,
dzielą szarlotkę na cieście kruchym,
by głodny nie był żaden weselnik
na tym przyjęciu w księżyca pełni.

Bóg spojrzał na nich, hen, z wysokości,
pomyślał: ,,Pobłogosławię tej ich miłości,
zejdę, poproszę, niech mnie ugoszczą,
nim pod fontanną łoże wymoszczą.”

Za Bogiem z obłoków zlecieli anieli,
chleba, szarlotki chyba też chcieli.
Bez jadła w niebie opadły im skrzydła
i nawet wszelka hosanna im zbrzydła.

Do tańca na dudach przygrywał im Bóg,
gdy kochankowie składali ślub.
W dzień myszy pilnują ich tajemnicy
szczur strzeże dwojga z Niebieskiej ulicy.

Nocami tu krążą, wiatr miecie okruchy
z chleba, z szarlotki na cieście kruchym.
Rankiem  fontannę spowija mgła,
wiem, bo ulicą Niebieską szłam.



Grafika: Ch. Schloe

niedziela, 10 listopada 2013

,,Ciemno, prawie noc" Joanny Bator czyli Nike 2013

,,Kotojady” symbolizujące zło, przemoc, sadyzm to słowo - klucz do tej powieści.  Kotojady wchodzą do ciał chłopca i dziewczynki zgwałconych przez sowieckich żołnierzy. Chłopcu - późniejszemu panu Albertowi - udaje się zneutralizować ich destrukcyjny wpływ, choć całe życie spędzi wśród roślin, z dala od ludzi, sam.  Dziewczynka podejmie próbę powrotu do gromady, założy rodzinę, urodzi dwie córeczki, Ewę i Alicję,  jednak kotojady zagnieździły się w niej na dobre: będzie brutalnie molestowała dziewczynki. Trafi do szpitala psychiatrycznego i tam zostanie do starości. Starszej córeczce  nie uda się obronić przed kotojadami, młodszej Alicji - tak.
Motyw molestowania seksualnego w tej wersji był dla mnie szokiem. Skwituję to słowami wspomnianego pana Alberta, wieloletniego przyjaciela tragicznej rodziny: ,,nigdy mi to nie przyszło do głowy”. Może powinno? Może trzeba znać wszelkie odmiany i odcienie Mroku? Wszystkie formy i techniki znęcania się nad bezbronnymi?  Może czytałam za mało horrorów, za mało kryminałów i filmów z przemocą? Może niepotrzebnie ponad 10 lat temu wyrzuciłam telewizor, bo wylewało się z niego tyle brudu, że nawet zmiana kanału wydawała mi się nie dość skuteczna? Może gdybym...  to byłabym odporniejsza? Bardziej świadoma? Przygotowana na spotkanie z kotojadami?
Może wybudowałam sobie wysoką wieżę z papieru, na straży postawiłam Cortazara w lśniącej zbroi średniowiecznego rycerza i Emily Dickinson w ogromnej czarnej krynolinie, z włosami uczesanymi w staroświecki kok. Wybudowałam wieżę, z której nie widać prawdziwego życia? Otoczyłam fosą? Mam parasol, który chroni mnie przed nocą? Może.
W końcu wypadłam ze swojej wieży. Zrobiło się ,,ciemno, prawie noc”. Wieżo z kości słoniowej, stolico mądrości...Najświętsza panienko…! Wpadłam w trakcie czytania do podziemnego korytarza, w którym pedofile kręcą filmy pornograficzne z udziałem porwanych dzieci i zwierząt. Musiałam przerwać czytanie na tydzień. Wznowiłam, żeby się doszukać światła w tych ciemnościach, które przysłoniły mi  literacki kunszt, z jakim powieść została napisana. Jest w niej żonglerka słowem i konwencjami. Jest horror, satyra polityczna, kompozycja szkatułkowa, szczypta dziewiętnastowiecznej powieści epistolarnej, dramatu psychologicznego i klasycznej obyczajówki. Zastanawiam się od kilku dni, myślę i myślę: jak daleko może się posunąć literatura beletrystyczna dla zwiększenia siły rażenia? Okazuje się, że bardzo daleko. Zło w świecie tej powieści atakuje na wiele sposobów, jest przebiegłe i ma wielu reprezentantów. Zło jest w ciągłym natarciu. Dobro z natury jest bardziej pasywne, cichsze, bledsze, mniej rzucające się w oczy, nie lubiące rozgłosu, chociaż rozpisane na wiele głosów i podejmujące nierówną walkę ze Złem:
-pan Albert
--jego przybrani rodzice
-księżna Daisy
-Babcyjka
-Kokota
-Malwa Makota i inne kociary...

Wymieniam ich imiona i czuję, jak Dobro rośnie. Każda z tych postaci to kolejny stopień na schodach do mojej ukochanej wieży. Wieżo z kości...stolico mądrości…

-Alicja i Marcin
-Celestyna i Adam są nośnikami aktywnego pierwiastka dobra. Potrafią działać, są odważni.
Wieżo z kości...najświętsza panienko…stolico mądrości…

I ostatni stopień: mała dziewczynka na tylnym siedzeniu samochodu, córeczka Alicji. Ufff...I jestem u siebie. Co za ulga. Moja papierowa wieża ocalała, tylko łóżko i szafa przesunęły się pod przeciwległą ścianę pod wpływem wstrząsów tektonicznych. Zatrzaskuję klapę w podłodze, napieram całym ciałem na szafę i stawiam ją na włazie. Z kąta wychodzi kobieta w sukni z ogromną krynoliną i mówi:

Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -


Ileż bezpieczniej - o Północy
Ujrzeć Upiora przed sobą -
Niż spojrzeć w twarz własnym - wewnętrznym -
Pustkom i Chłodom.


Prościej gnać przez widmowe Opactwo,
Gdy hurgot Głazów nas goni -
Niż stanąć z sobą do walki -
Bez Broni -


Własne Ja - gdy się zaczai
Za Samym Sobą -
Przerazi bardziej niż Morderca
W pokoju obok.


Ciało - wyciąga Rewolwer -
Drzwi ryglują trzęsące się ręce -
Przeoczając potężniejsze widmo -
Lub nawet Więcej -

Garść cytatów dla wytrwałych, którzy dotarli do końca tej mojej chaotycznej pisaniny:

środa, 6 listopada 2013

Mur





Od kilku tygodni Niegrzeczna Dziewczynka bawiła się w niebo. Wymyślała dla niego nazwy i imiona, nazywała w narzeczu Papierowych Kulek. Snuła fabuły mądre i głupie, cieniutkie i słabe jak nici babiego lata, później zwijała je w kłębek i na drutach od Staruszki Den próbowała z tej baśniowej przędzy wydziergać ciepły szalik na zimę. Te które Wiedzą Więcej odradzały jej taką zabawę, jednak to wcale a wcale nie było dla niej przeszkodą, żeby nadal dziergać swój szalik i cieszyć się jego fakturą, splotem, kolorem.
Staruszka Den przyglądała się temu z pobłażliwym uśmiechem i z zagadkową miną na pomarszczonej twarzy mówiła:
- Ty o-szalałaś!
Nie było w tym jednak drwiny, tylko czułość, która dodawała otuchy, gdyż szaleńcy obdarzani byli w Klanie Papierowych Kulek zasłużoną estymą jako mający dostęp do skarbca, w którym bogowie przechowywali to, czego inni nie chcieli, bo nie umieli dojrzeć prawdziwej perły pod warstwą błota. Przecież nikt nie chce sobie brudzić rąk błotem.

Dzień za dniem szal się wydłużał.  Żeby wzmocnić ścieg  Dziewczynka wplatała weń własne włosy i sierść z grzywy lwa, który często krążył wokół jej domu, szukając ciepła, a nocami sypiał na progu.
W końcu dzianina osiągnęła odpowiednią długość. Dziewczynka stanęła przed lustrem w przepięknym kolorowym szalu spływającym z ramion. Cóż za przemiana! Zbliżyła twarz do gładkiej tafli i nie mogła uwierzyć własnym oczom, bo z lustra patrzyła na nią twarz, która była...była...
-Nie, to niemożliwe! To mi się tylko wydaje - pomyślała, zasłoniła lustro kuchennym fartuchem i wróciła do codziennych zajęć. Jednak widok własnej twarzy w tamtej krótkiej, lśniącej chwili nadal tkwił pod jej powiekami i dodawał wiary w to, że może z brzydkiego kaczątka, którym zawsze była, wyrośnie jakiś inny ptak? To by dopiero była radość!
Z czasem nabrała pewności, że szal posiada magiczną moc. Nie rozstawała się z nim ani na chwilę. W nocy trzymała go pod poduszką i nie pozwalała Cynikowi nawet spojrzeć w jego kierunku, aby go przypadkiem nie potarmosił, jak to robił z większością miękkich przedmiotów.
Tamtego dnia Dziewczynka wybrała się na przechadzkę w wyjątkowo dobrym humorze. Z szalem owiniętym wokół szyi czuła się silna i miała wrażenie, że potrafi pokonać każdą przeszkodę. Podskakiwała i śpiewała piosenkę, nad nią świeciło jesienne Słońce, za nią biegł Cynik, a na pobliskim drzewie siedziało spore stadko Długopiórych
Ptaków, które tylko czekały na to, żeby jej przynieść w dziobkach Nowe Znaczenia.
- Czy można oczekiwać większego szczęścia? - pytała siebie.
- Nie, nie można - odpowiadała - i biegła beztrosko dalej, napawając Się radością z powodu magicznego szalika.
Nagle uderzyła w coś głową. To było tak nieoczekiwane, że zachwiała się i cofnęła kilka kroków. Przed nią stał bardzo wysoki, sięgający niemal do nieba mur. Na głowie zaś robił się guz. Próbowała mur przewrócić ramieniem, ale tylko uderzyła się boleśnie.
 Wreszcie wzięła rozpęd i ze wszystkich sił z wyskoku uderzyła w przeszkodę butem. Jakież było jej zdziwienie, gdy po chwili oprócz guza na głowie i siniaka na ramieniu miała zwichniętą kostkę w prawej nodze...Kto wymyślił ten mur? Kto go tutaj postawił? Dlaczego akurat tu??Przecież taki mur mógłby sobie stać gdziekolwiek!
Bezsilna usiadła i rozpłakała się rzewnymi łzami nad tym wielkim nieszczęściem, albowiem nieszczęścia Dziewczynek potrafią być większe od nich samych. Nieszczęścia wcale nie są szyte na miarę jak ubranie u krawca. Nie działa w ich przypadku zasada adekwatności. Nieszczęścia
chodzą podobno parami i dopadają na chybił trafił każdego kto im się nawinie, nie bacząc na jego rozmiar. A rozmiar Niegrzecznej Dziewczynki był doprawdy niewielki. A może to mur był dla niej za duży? ,,Jeśli nie ma sposobu, żeby go sforsować, to po cóż, u licha, Emma napisała ten głupi mur? “ - myślała buntowniczo Dziewczynka, szykując się do dyskusji ze swoją stwórczynią.
Jednak na wszelki wypadek sięgnęła do pudełka na tyłach głowy i na jednej z fiszek znalazła słowa: ,,Głową muru nie przebijesz”. Kto je tam zapisał? Kto jej wsunął fiszkę do pudełka na tyłach głowy?? Na pewno nie ona sama. Gdybyż te mądre słowa przeczytała wcześniej! Jednak korzystanie z cudzych mądrości, nawet jeśli je miała w pudełku, nie leżało w zwyczaju Niegrzecznej Dziewczynki. W jej zwyczaju leżało zdobywać mądrość nabijając sobie guzy. Takiej mądrości jej dociekliwe Się ufało.
Nagle Dziewczynka zrozumiała, co powinna zrobić. Uderzyła się dłonią w czoło, a jej odkrycie przypieczętowane zostało odgłosem plaśnięcia, po którym dało się słyszeć głośny okrzyk ”Ałaaa!!!”. Taki dźwięk wydają wszystkie Dziewczynki, gdy się uderzą w guza na czole.

Dźwięk wibrował przez chwilę na pustej drodze, a gdy umilkł, Dziewczynka ruszyła wzdłuż muru, bowiem przeszkodę, której nie można przeskoczyć ani jej usunąć, należy po prostu ominąć.



Grafika: Anna Le Mouton

Zblogowani

zBLOGowani.pl