Patrząc na nie odpływam, zamieniam się w ziarenko piasku na pustyni.
Zwróćcie uwagę, że ludzie na tych grafikach mają zamknięte oczy, choć nie śpią. Są pogrążeni w jakimś transie. Zatrzasnęli powieki przed światem i patrzą do środka. Wysuwają peryskop intuicji i penetrują zasoby własnej duszy. Spod sterty śmieci chcą wygrzebać to, co istotne. Z mgły i nieodgadnionego próbują wyłowić własny rdzeń, złapać śliską rybę na haczyk, dotrzeć do tego, co stanowi o nich samych. Nie ma w tym wsobnym zapatrzeniu gorączki. Jest wnikliwość, spokój i jakby oczekiwanie na odpowiedź. Czy kiedyś ją znajdą? Nie. Ale przecież nie chodzi o to, aby znaleźć, ale aby szukać.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam prace Gregory Colberta, doznałam olśnienia. Oniemiałam. Tak! To tędy droga! Człowiek i zwierzę w tak doskonałej symbiozie. Człowiek i przestrzeń. Człowiek i woda, która oczyszcza. To jak wkroczenie na zakazany a raczej zapomniany teren pierwotnej jaźni. Harmonia dwoistej natury człowieka, pierwiastek zwierzęcy zespolony w miłosnym uścisku z pierwiastkiem ludzkim. I ktoś umiał to pokazać! Umiał znaleźć sposób na to, aby powiedzieć za pomocą obrazu: zobacz, jaki jesteś piękny, człowieku!
Bardzo mnie ujmuje wyraźne wrażenie ludzkiej pokory, jaka emanuje z tych postaci, które zdają się mówić:
Dodaj mi sił, Stara Słonico.
Obejmij mnie skrzydłem, Ptaku Wędrowny.
Oczyść mnie Wielka Prenatalna Wodo. Naucz akceptowania strumienia zmian, jakie niesie życie. Nieś mnie od źródeł do morza.
Wiem, Matko Ziemio, jestem tylko ziarenkiem piasku, dlatego oddaję ci pokłon.
Niech odejdzie w pokoju, co ma odejść.
Niech przyjdzie, co ma przyjść, niosąc pokój.
Niech staną się inni.
Niech stanę się ja.
A tutaj autor podczas pracy: