niedziela, 17 maja 2015

K jak kontakty

S. Ban


Zdarzyła mi się rzecz dziwna, choć zważywszy na okoliczności zdarzyć się musiała. Pobawiłam się telefonem i straciłam wszystkie kontakty z dobrych 10 lat życia! Numery rodziny, przyjaciół, bliskich znajomych, dalszych… Bardzo dalekich. Wszystkie przyjaciółki z czasów szkolnych, prywatne numery ważnych ludzi, o których wiedziałam, że ich nie wybiorę z byle powodu,  jeszcze bardziej prywatne numery ludzi, do których bardzo rzadko się odzywałam, ale wiedziałam, że gdzieś tam zaszyfrowani są, że w każdej chwili mam możliwość porozmawiania i wyjaśnienia, czemu się tak długo nie odzywałam...
Zniknął numer taty nieżyjącego od 5 lat. Numer, którego nie potrafiłam usunąć. Czyżbym próbowała wierzyć, że tam, po drugiej stronie, jest zasięg? Ze Orange nawet na Drugim Brzegu ma swoje przekaźniki? Hołubiłam ten most z cyferek tak, jakbym miała nadzieję, że na jego końcu może zabrzmieć kochany głos mówiący ,,co słychać, dziecinko”... I nagle ta droga powietrzna zbudowana z dziecięcej tęsknoty zniknęła! Kontakt z tatą z Krainy Cienia sama przerwałam jednym głupim ruchem palca.
I jeszcze jeden numer. Ulubiony. Jego też nie ma. Nie ma. Nie ma! Nie ma…!!!
Panika. Zanim dotarło do mnie, że zdecydowaną większość kontaktów mogę odzyskać - kompletna pustka i uczucie zagubienia tak natarczywe i dojmujące, że zabrakło mi tchu. Kołatanie serca i wrażenie zapadania się w nicość. W głowie dudniło mi w kółko:
nie ma, nie ma, nie ma...
Tak, jakbym sama przestała istnieć? Jakbym traciła własną tożsamość??  Zapadnie się w nicość = śmierć. Umieram! Umieram?? Ratunku! Umieram! Ale przecież nikt nie usłyszy, bo jestem odcięta od wszystkich, dla których moje życie coś znaczy…Czyżby mnie określały relacje z ludźmi? Czyżby mnie nie było bez tła, bez kontekstu społecznego? Czy jestem tylko dzięki innym? To oni mnie stwarzają, wydobywają z niebytu?? Jak to jest? Co jest?!
Rozglądałam się bezradnie po ścianach własnej głowy i szukałam jakiejś nowej formuły dla własnego istnienia, ale jej nie znajdowałam. Wszystkie elementy układanki nagle zniknęły. Wtedy usłyszałam własny przyspieszony oddech i pulsowanie krwi w skroniach, które przypomniało mi, że mam ciało i to nim, ciałem, żyję. Ciało, które mnie nadal trzyma w strumieniu życia, ukorzenia i zatrzymuje po tej stronie, nie pozwalając na metafizyczny wymyk, wypad na drugi koniec mostu, gdzie z rozpostartymi ramionami od pięciu lat czeka na mnie tatuś, aby mnie przygarnąć i ukoić wszelki ból.  Dotknęłam lewego przedramienia prawą dłonią: jestem. Jak dobrze, że nadal jestem! Istnieję niezależnie od cyferek w telefonie!
A później już w drodze do pracy, spokojna i pogodzona z sytuacją, obracałam w myślach portalową sentencję: ,,Jeśli coś naprawdę kochasz, pozwól temu odejść - samo wróci. A jeśli nie wróci - nigdy nie było twoje.”

Nie dowiem się nigdy, ilu przyjaciół wybrałoby i po jakim czasie  mój numer. Nie dowiem się także, o ile numerów sama bym się na nowo postarała, a o których na dobre zapomniała: koleżanka pobawiła się moim telefonem i odnalazła całą listę prawdopodobnie skopiowaną na kartę SIM. Prawdopodobnie, bo ani ja nie wiem, co zrobiłam, żeby zniknąć wszystkich, ani ona nie wie, jak ich dla mnie odzyskała. Ale są! A ja jestem mądrzejsza o jedną ważną lekcję: bez ludzi jest mnie o połowę mniej, a skoro tak, to warto o tę połowę bardziej zadbać. Niestety zwykle tamta połowa bardziej dba o mnie, niż ja o nią. Jest jeszcze po tej lekcji zadanie domowe: pozwolić wszystkiemu odejść jeśli zechce. A później już tylko radość, że wróciło. O ile wróci… Ale wróci. Wiem, że wróci. Ja zawsze wracam jeśli nie muszę. :)

poniedziałek, 4 maja 2015

D jak drzwi


Julie de Waroquier



Są ludzie, którzy od razu otwierają drzwi na oścież. Wystarczy, że usłyszą kroki na schodach, a już są przy progu. Ledwie wyciągniesz palec w kierunku dzwonka, a już słychać zgrzyt zamka  - i otwarte. 
- Można? - pytam nieśmiało.
- No co się pytasz! Wchodź! - pada entuzjastyczna odpowiedź, która mnie tyleż zachęca co peszy.
Wówczas długo wycieram buty, jeszcze dłużej szukam wieszaka. Zdejmuję płaszcz i gorączkowo przeglądam to, co przyniosłam: wszystkie myśli, uczucia, wątpliwości, pytania do (nie)zadania…Spory asortyment życiowych postaw, sympatii, empatii, apatii. Czy aby nie za mało? Czy nie wybrakowane? Czy gospodarz nie będzie zawiedziony? Czy nie pożałuje, że tak ochoczo mnie wpuścił z całym tym kramem, który gromadzi się w człowieku przez lata? Owszem, przynoszę też kwiaty, śpiew skowronka i cały ten uroczy kicz, który koi emocje smakiem landrynek, ale są również ruchome piaski i pola minowe. Jest szmaragdowe jezioro i zacumowana w szuwarach łódka zachęcająca do przejażdżki. Jednak żeby nią popłynąć, trzeba mieć wiosło, a trzymają je w domach tylko ci, którzy sami posiadają jeziora i łódki.
I ja z tym wszystkim do człowieka, który otwiera przede mną drzwi na całą szerokość …?! Z łódką bez wiosła i polem minowym? Bo są tacy ludzie, którzy od razu na oścież, nie patrząc, co się przyniosło.  
Są też tacy, którzy słysząc ,,puk puk”, chowają się w głąb mieszkania z nadzieją, że to nie do nich. Dawniej stojąc pod takimi drzwiami, pukałabym głośniej. Dawnej sądziłam, że ktoś nie słyszy. Teraz już wiem, że można słyszeć, ale nie chcieć otworzyć. Teraz mówię: ,,Ok, już idę, nie ma sprawy. Rozumiem.” :) I naprawdę rozumiem, że czasem nawet najcichsze pukanie brzmi jak walenie pięścią. Potrafię uszanować czyjąś potrzebę samotności.
A co z moimi drzwiami? Dawniej słysząc  pukanie wołałam ,,No co się pytasz? Wchodź” i otwierałam każdemu. I zawsze miałam wiosło do cudzej łódki. I każdy mógł wejść, zostawić w kuchni niewypał, skórkę po bananie na podłodze, papierek po cukierku na stole… A teraz najpierw uchylam, patrzę, pytam: ,,Kto tam?”, a dopiero później wpuszczam do środka. Zdarza mi się nawet nie otwierać…Kilka wywrotek na skórce po bananie uczy szanowania nie tylko cudzych, ale i własnych granic, chociaż według niektórych szkół one nie istnieją.


Zblogowani

zBLOGowani.pl