Co za wieczór...
Zaczęło się od mojej polisy ubezpieczeniowej na życie i od dywagacji, co z tą kasą zrobić, bo sporo się uzbierało. Zainwestować w coś? Wydać? Czy po prostu mieć na czarną godzinę, na starość... ? Wtedy mąż oświadczył, że nigdy w życiu nie pozwoli, żeby mu ktoś zmieniał pampersy, że umrze jak wojownik i sam zdecyduje kiedy. Co masz na myśli? - ja na to, już wpadająca w lekki rozstrój, bo wiadomo... A on, że jak już będzie stary i słaby, to popłynie łódką do morza.
Zobaczyłam wtedy naszą Rzekę, jej zielone brzegi, plaże, na których latem spacerują czaple, kormorany i mewy... te wszystkie zachody słońca, które on uważa za kiczowate, a ja za nieskończenie piękne. I łódkę niesioną przez nurt. Samotna łódka, a na pokładzie staruszek, który chce umrzeć jak wojownik. Dostałam wkurwu, bo ileż można. Mam trzech samobójców w najbliższej rodzinie. Chronologicznie idąc mój dziadek ze strony taty, szwagier ze strony męża i moja siostra. Jakaś plaga, cholera jasna. A teraz jeszcze on mi z łódką wyjeżdża! Wojownik się znalazł! Więc dostał opierdziel, że ja nie mam zamiaru go szukać i wyciągać, jak utknie na kamieniach na tej łódce i w ogóle co to za głupie gadanie. A on na to, że skąd wiem, czy wtedy będę jeszcze żyła, żeby go wyciągać? Ano nie wiem. Wiem tylko, że chcę żyć ile się da, bo życie jest piękne, zaskakujące i szczodre, chociaż bywa okrutne. Wystarczy, że popatrzę przez okno na niebo i drzewa i już widzę sens życia.
A później cały wieczór widziałam tę łódkę i w końcu łódek zrobiło się więcej, bo przecież każdy z nas ma swoją łódkę i swoją Rzekę i po niej płynie. Coraz dalej i dalej... coraz bliżej i bliżej... Wielokrotnie w książkach spotkałam się z takim przekonaniem, że dusza ludzka wybiera swoich rodziców czyli ludzi, którzy ją sprowadzą na świat. Kompletnie tego nie rozumiem. Jak to wybiera? Jak to możliwe? Skąd to wiadomo? Co to za pomysł?
Za to poranek wstał słoneczny i rześki. W nocy był lekki mróz i teraz wszystko jest pobielone szronem. Pójdę z psem na długi spacer do lasu, pooddycham czymś innym niż własne rozkminy, co mi zawsze dobrze robi. Teraz wykorzystuję każdy dzień na chodzenie do lasu, bo wiosną i latem boję się kleszczy i nawet jeśli idę, to i tak ciągle myślę o kleszczach. A ponadto wiosną i latem na pierwszym planie jest ogród, więc spacery są krótkie.
Tak, pora mi do drzew, moich współbraci. Oni wiedzą lepiej.