sobota, 14 grudnia 2024

Mama czyli matryca ( Historie rodzinne cz. 12 )

 



Dzięki temu, że wychwyciłam w sobie prześladowcę, zaczęłam do siebie dopuszczać taką myśl: skoro ja, Ofiara, ta lepsza, moralnie wyższa  i niewinna, mogę być katem, to może moja mama, w której widziałam kata, też była ofiarą? A więc kompletne przewartościowanie, nowe rozdanie. W tym czasie, już po jej śmierci, miałam sen. Mama dbała o wygląd za życia i w tym śnie też była ładnie uczesana i umalowana. Stała w dużym pokoju przy meblach i z  ciepłym, życzliwym uśmiechem powiedziała do mnie: ,,Szukaj, szukaj, może znajdziesz jakiś skarb...". To było tak wyraźne i mocne przesłanie... rzadko czułam od niej tyle ciepła...co ten sen mi chce powiedzieć? Co w tym przekazie jest? Byłam pewna, że nie chodzi o skarb w sensie majątku. 

Zaczęłam analizować jej życie, przypominać sobie wszystko, co wiedziałam z opowiadań od babci i z jej wspomnień i zaczął mi się wyostrzać wzrok na to, że ona naprawdę chciała być lepsza, starała się, ale nie dostała takiej szansy jak ja, bo nie znała tych książek, które ja znam, nie słuchała podcastów, dorastała w innych, cięższych czasach, gdy ludzie musieli całą energię skierować na wyżywienie dzieci i nie mieli już siły analizować emocji ( piramida Maslova się kłania). Wtedy dopiero powoli i nieśmiało zaczęłam się do niej zbliżać nie jako sędzia i oskarżyciel, ale jak ktoś, kto chce zrozumieć: dlaczego? Dlaczego była taka a nie inna? Co ją ukształtowało?  Zastanawiałam się, jak to jest żyć ze świadomością, że się nie potrafiło obronić własnego dziecka przed pedofilem? Jak się później człowiek czuje, gdy już wie, że zawalił na całej linii - o ile w ogóle to wie. Jakie obszary własnej psychiki trzeba zamrozić i uśmiercić, jak trzeba się bać utraty wizerunku ''dobrej rodziny", jak bardzo trzeba się obawiać społecznego odrzucenia, żeby ważniejsze było ,,co ludzie powiedzą" niż własna córka? Przecież za tym stoi takie zniewolenie mentalne, takie uwikłanie, że nie umiem sobie tego piekła wyobrazić... To życie jak w karcerze. Ona tam, w tym zimnym betonie bez okien trzymała swoje Dziecko Wewnętrzne. Jej umysł nie był w stanie wyjść piętro wyżej, na poziom świadomości a jej jedynym światełkiem w tunelu była płytko rozumiana religia sprowadzona do łączeniu się z cierpiącym Chrystusem. 

Zaczęłam kłaść na szali jej los i mój, jej obciążenia i moje. I wyszło na to, że chyba jednak ona dźwigała więcej, w dodatku nie miała zasobów, żeby coś z tym zrobić, bo  ja w porę dotarłam do dobrych źródeł wiedzy, a ona nie zdążyła. Inna sprawa, że i nie chciała, bo miała wbite młotkiem do głowy, że trzeba cierpieć razem z Ukrzyżowanym ( nie, nie trzeba), że za to pójdzie do nieba i dostanie nagrodę. Dzięki tym przemyśleniom teraz jestem na takim etapie, że zaczęłam jej wybaczać, a to zrzuca z moich pleców kolejny, wielki ciężar. Wybaczać i dawać sobie ( swojemu Dziecku Wewnętrznemu) to, czego ona mi nie potrafiła dać, bo sama nie miała, a dawać można tylko to, co się ma. Czyli terapia prowadzi do tego, że człowiek wypełnia luki po miłości, której nie dostał na czas, uczy się kochać siebie i dopiero wtedy, wypełniony, nakarmiony i zaopiekowany, jest bogaczem, bo może dawać prawdziwą miłość, a nie przy-wiązanie  do żywiciela, który mu uzupełnia braki. Bo przy-wiązanie jak wskazuje sama etymologia słowa, to bycie ,,przy" kimś ,,wiązanym", a to miłością nie jest, chociaż dawnej tak właśnie myślałam. Przy- wiązanie to jakiś rodzaj uzależnienia czyli przymusu bycia z kimś i bycia kogoś ze mną. Chodzi o to, żeby nikt nic nie musiał, tylko codziennie dokonywał tego samego wyboru i ze mną był. Wtedy jest miłość. 

Wspomnienia są drugorzędne. Ważny jest przede wszystkim otwarty umysł, który da sobie prawo do eksperymentowania i nie chwyci się argumentu, że to zbyt infantylne, żeby mogło pomóc. Spróbuj i zobacz co się stanie. :) Weź własne zdjęcie z dzieciństwa, usiądź z nim w ciszy, wpatruj się w nie, później zamknij oczy i spróbuj to dziecko ze zdjęcia zobaczyć w ruchu. Co robi? Jaką ma minę? W jakim jest nastroju? To się może nie udać od razu, bo  nie jesteś przyzwyczajony, ale w ten sposób powoli nawiązuje się więź z tą najbardziej wrażliwą, zranioną częścią siebie. Ja równolegle pisałam listy i zaczęło działać po kilku dniach, a później poleciało z górki, bo z czasem psychika załapie, czego od niej chcesz,  umysł się przekona, że to cię nie zabije i wówczas podświadomość podsyła kolejne stop -klatki lub emocje, wreszcie cały świat zaczyna ci to ułatwiać. Zaczynasz kojarzyć różne fakty ze swojego wewnętrznego świata, masz mnóstwo wglądów, dokonujesz odkryć, na które wcześniej nie byłeś gotowy... Zaczynasz wreszcie rozumieć, co się działo w twoim życiu, co wynika z czego. Łączysz kropki i widzisz wszystko, czego dawniej nie widziałeś, bo sam to przed sobą chowałeś. Tę technikę można opisać takimi słowami jak kontemplacja, wizualizacja, medytacja czy  psychodrama. To mini teatr, który uruchamiasz w swoim wnętrzu po to, żeby wrócić do prawdziwego siebie.

Jeśli się nie ma wspomnień, trzeba się wyczulić na doświadczane emocje, na triggery, chwycić ten ślad, przyjrzeć mu się, zidentyfikować. Emocja, zwłaszcza ta nieprzyjemna,  jest jak nić Ariadny, która wyprowadzi z labiryntu lęków, depresji i nałogów,  a zaprowadzi  do zdarzenia z dzieciństwa, które zostawiło po sobie ranę. Nawet jeśli sobie nie przypomnisz zdarzenia, to nic. Wtedy wystarczy iść do Dziecka Wewnętrznego i zrobić, co trzeba, czyli zanieść mu miłość, zrozumienie, dobre słowo, zapewnienie, że to nie jego wina, jeśli inni je krzywdzą, że wszystko z nim OK... I mieć dla niego czas i cierpliwość. 

Na jakimś odcinku tej drogi czeka konkluzja, że krzywdzą ci, którzy sami zostali skrzywdzeni. I to jest ten  skarb, który znalazłam, skarb, którego we śnie kazała mi szukać mama, bo dzięki niemu mogę współczuć zamiast obwiniać i nienawidzić. To skarb, który wprowadza do życia buddyjską ,,miłującą dobroć", a to jest tak błogie uczucie, że wynagradza całe zło, jakie mnie kiedyś spotkało i jakie spotkało innych ode mnie, bo jeśli krzywdziłam, to dlatego, że sama zostałam skrzywdzona. Ta zależność działa w obie strony i wtedy masz już w sobie dość współczucia, żeby nim objąć także siebie. 

Uzdrowienie relacji z mamą, nawet po jej śmierci, jest ogromnie ważne, bo mama to pierwowzór wszystkich relacji, w psychologii nazywa się ją obiektem prymarnym. Na bazie tego, jaką miałaś relację z mamą, kształtujesz wszystkie inne relacje, w tym również stosunek do siebie samej. Mama może determinować wybór partnera ( u mnie tak było, bo Tygrys ma osobowość dominującą tak jak mama). Mama to pierwowzór, matryca, według której formowana jest emocjonalność dziecka, czyli to wszystko, co masz w środku, cały twój wewnętrzny świat. Natomiast ojciec jest pra matrycą twojego stosunku do świata zewnętrznego i sposobu funkcjonowania w nim. Ja miałam ojca nieobecnego, więc mam skłonność do uciekania od świata, bo ojciec nauczył mnie uciekania. Kiedy w tym świecie zewnętrznym jestem, to jestem, ale ponieważ to mnie kosztuje sporo energii, więc szybko się wycofuję do swojej samotni, do psów, do drzew, do ogrodu, do ciszy, do książek...do pisania. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zblogowani

zBLOGowani.pl