Przeżyłam wczoraj szok. Wychodzę z zakupami z biedronki i na wprost siebie widzę rozpędzonego konia. Nie mechanicznego, ale żywego, najprawdziwszego konia: czarny, nieco niższy niż zwykły koń i z bardziej puchatym włosiem. Rozwiana grzywa i czerwone pompony po obu stronach głowy. Stoję przerażona, sparaliżowana tym widokiem i myślę: ,,Boże! To już?? Zwariowałam, tak?? Mam halucynacje!". Ale koń tak bardzo realistycznie walił kopytami o kostkę brukową i omijał samochody, że w końcu uwierzyłam, że jest prawdziwy. Ochłonęłam z lekka, gdy już przemknął i poleciał w stronę niezabudowanych terenów pod nowe osiedle, ruszam z miejsca z oczami jak spodki i łomotaniem serca, a tu słyszę znów tętent... Drugi nieco niższy koń pędzi za tamtym. Tutaj już byłam pewna, że zwariowałam, że to już... Drugi czarny koń z czerwonymi pomponami przeciął ruchliwą ulicę i pognał w tym samym kierunku. Zdezorientowani ludzie rozglądali się dokoła, kasjerka wybiegła zostawiając całodzienny utarg na pastwę losu, ja postawiłam siaty z zakupami... Niesamowite! Nie wiem, co się z nimi stało. Mam nadzieję, że wróciły całe i zdrowe tam, skąd uciekły. Nie było w okolicy żadnej kraksy na szosie, więc jest szansa, że nie spotkała ich krzywda.
niedziela, 13 listopada 2011
To już??
Przeżyłam wczoraj szok. Wychodzę z zakupami z biedronki i na wprost siebie widzę rozpędzonego konia. Nie mechanicznego, ale żywego, najprawdziwszego konia: czarny, nieco niższy niż zwykły koń i z bardziej puchatym włosiem. Rozwiana grzywa i czerwone pompony po obu stronach głowy. Stoję przerażona, sparaliżowana tym widokiem i myślę: ,,Boże! To już?? Zwariowałam, tak?? Mam halucynacje!". Ale koń tak bardzo realistycznie walił kopytami o kostkę brukową i omijał samochody, że w końcu uwierzyłam, że jest prawdziwy. Ochłonęłam z lekka, gdy już przemknął i poleciał w stronę niezabudowanych terenów pod nowe osiedle, ruszam z miejsca z oczami jak spodki i łomotaniem serca, a tu słyszę znów tętent... Drugi nieco niższy koń pędzi za tamtym. Tutaj już byłam pewna, że zwariowałam, że to już... Drugi czarny koń z czerwonymi pomponami przeciął ruchliwą ulicę i pognał w tym samym kierunku. Zdezorientowani ludzie rozglądali się dokoła, kasjerka wybiegła zostawiając całodzienny utarg na pastwę losu, ja postawiłam siaty z zakupami... Niesamowite! Nie wiem, co się z nimi stało. Mam nadzieję, że wróciły całe i zdrowe tam, skąd uciekły. Nie było w okolicy żadnej kraksy na szosie, więc jest szansa, że nie spotkała ich krzywda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Też bym się przeraził, tym bardziej, ze cały czas mam nadzieję, że jeśli szaleństwo kiedyś nadejdzie, to tak powoli, systematycznie, niezauważalnie, a nie zaraz z jakąś orkiestrą i czerwonymi pomponami:))
OdpowiedzUsuńP.s. Konie zapewne uciekły z cyrku:p
Wu,
OdpowiedzUsuńwitaj Piętaszku! już myślałam, że to się całkiem bezludna wyspa zrobiła :)) zaraz Cię usmażę na ognisku i zjem, bo trafiłeś na Robinsonkę - ludożercę :D
racja! dwa dni temu widziałam afisze reklamujące cyrk. nie skojarzyłam tego jakoś. dobrze, że im nie uciekł lew albo słoń, bo wtedy bym naprawdę z wrażenia zwariowała - o ile bym to spotkanie przezyła.
(najlepiej podać mnie z warzywami;p)
OdpowiedzUsuńPoczątkującym ludożercom pragnę jednak oznajmić, że raczej jestem ciężkostrawny:)))
Lew na środku ulicy? Nawet nie wyobrażam sobie takiej opcji:)))
Wu,
OdpowiedzUsuńto wszystko zależy od sposobu przyrządania i przypraw. najpierw Cię przywiązę do drzewa aż skruszejesz, a później opanieruję w oregano i czosnku. może i wyjdziesz ciężkostrawny i żylasty, ale za to jedzenia na cały tydzień :)) a ile obgryzania kości! hoho!
W kwestii lwa na ulicy, którego sobie nie wyobrażał Wu, to przypominam , że 11 lat temu w Warszawie z cyrku uciekł tygrys!
OdpowiedzUsuńMało tego: podczas polowania na zwierzaka zginął weterynarz, postrzelony przez strzelających w jego obronie policjantów.
Wychodzi na to, że miałaś szczęście, Emmo. Zamiast koni faktycznie mógł być lew, tygrys, misiek brunatny albo inna chińska panda. :)
ha!
OdpowiedzUsuńjest i drugi Piętaszek na deserek :))
GM,
chyba najbardziej bym się bała wielkiego węża typu boa lub anakonda. wyobraź sobie takiego płaza długości kilku metrów sunącego między samochodami... łaaaa!!!
Viva konie z pomponami! Niech wracaja na stepy!
OdpowiedzUsuńniezle przezycie Emma, juz to widze...
pa Emma!
Asha,
OdpowiedzUsuńto było magiczne i takie zaskakujące :) lubię, gdy zdarzają się takie rzeczy.
Kiedyś, jadąc samochodem przez Puszczę Piską, spotkałam 3 Araby. Tylko moje konie uciekły z pobliskiej stadniny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Panią z Rumunii:)
Ptaszko,
OdpowiedzUsuńto przecież powinno być czymś całkiem naturalnym, że zwierzęta sobie biegają, gdzie tylko chcą, a tu takie zaskoczenie... ekspansja człowieka nie zna granic.
ta Rumunia to chyba objaw tęsknoty za dalekimi krajami, choć trochę dalszymi niż sąsiednie województwo :)
Domylslam sie...
OdpowiedzUsuńU mnie ostatnio zagniezdzila sie...wiewiorka na balkonie...podobno to dobry znak. W kazdym razie zaliczam ten fakt takze do dosc osobliwych. Widzialam ruchy w gniazdku, ona tam chyba rozbija orzechy, pelno ich tu. Albo nocuje. Albo to i to. W ogole to nie wiem, jak takie biedne stworzonka zimuja. Zaprosilabym do srodka...ale ona juz sie trzesie jak odkurzam. Obawiam sie, ze nie przyjelaby zaproszenia...
pa Emma!
Asha,
OdpowiedzUsuńale w czym ona zrobiła to gniazdko? do tej pory myślałam, że wiewiórka musi mieć dziuplę w drzewie, żeby założyć gniazdko.
szczęściara jesteś, chciałabym, żeby na moim balkonie mieszkała wiewiórka!