No i słucham sobie cały czas różnych podcastów psychologicznych, dokształcam się, czasem coś komentuję. Dzisiaj ktoś w odpowiedzi na mój komentarz napisał, że powinnam opowiadać swoją historię, bo to daje nadzieję. A więc literka za literką wystukuję wiadomość do świata, do przypadkowego przechodnia, do ptaków i drzew zagrożonych wyginięciem: Hej! Jest nadzieja dla każdego z nas! Skoro ja się wygrzebałam z takiej czarnej du***y , to znaczy, że się da. Że można. Że każdy może. Możliwe jest wszystko, co ktoś przed Tobą już zrobił, a nawet jeśli tego jeszcze nikt nie zrobił, to zawsze możesz być pierwszy. To, co było kiedyś, co mnie zabijało dzień po dniu, to była taka paraliżująca czarna rozpacz i - właśnie! - brak nadziei, że coś można zmienić, że to możliwe, żeby było lepiej, bo przecież cuda są tylko w literaturze i na filmach, więc po co się łudzić... Ten brak nadziei był czymś najgorszym, zwłaszcza, że czułam się w tym bardzo samotna, ba! musiałam udawać, że jest OK. I to dławiące przeświadczenie, że już do końca życia będę TAK cierpieć, skoro nawet tabletki nie dają rady, a więc i marzenie, żeby nie żyć, żeby wreszcie było po wszystkim. A tymczasem doświadczyłam całej serii małych cudów, które co prawda nie były tak spektakularne, jak na hollywoodzkich produkcjach, ale w efekcie dały mi lekkość i szczęście bez farmakologii, a o to przecież chodzi. Zaznaczam, że nikt mnie w dzieciństwie nie bił, nie zostałam zgwałcona, chodziłam dobrze ubrana i nakarmiona. To, co przeżywałam, było tylko i wyłącznie skutkiem braku miłości ze strony rodziców, a zwłaszcza mamy. Tylko tyle i aż tyle. Cóż. Trauma to nie musi być szok. Nie musi się lać krew. Nie muszą spadać bomby. Trauma może kapać kropla za kroplą od urodzenia i zatruwać życie po kres. Dopiero teraz, gdy z niej wychodzę, zaczynam widzieć te mechanizmy u innych ludzi, którzy cierpią, zadają cierpienie i nie wiedzą dlaczego to się dzieje, bo przecież chcieli całkiem inaczej. Dzięki ci Wszechświecie, że mnie skierowałeś na właściwą ścieżkę. Jako jedyna z naszej czwórki na nią trafiłam.
Kochajcie swoje dzieci! Niech wiedzą, że są kochane, niech to czują! Wystarczy przytulić, jeśli słowa więzną w gardle. Do cholery. Gdybym dostała w dzieciństwie kochające , ciepłe ramiona, mogłabym się tym karmić i nigdy nie odczuwać tego głodu, który mnie popychał do różnych wariactw.
Rano był przymrozek, dopiero w południe wyszło słońce i odtajały liście na wierzbie. Chryzantemy w ogrodzie trzymają się dzielnie. Planuję zainstalować karmnik dla ptaków. Budek lęgowych mam kilka, jerzyki w każdym rogu domu swoim świergotem kołyszą mnie do snu, ale karmnika ani jednego. To tak na marginesie.
Dzięki, Leśny Stworku z YT za zachętę do pisania.
A więc leć, płyń, fruń, biegnij Nadziejo do tych, którzy Cię potrzebują. Niech się Tobą karmią po ziarenku, aż brzuszki będą pełne i syte. :)
Tak! Pisz Emmo - to dobry pomysł :) Bo takie pisanie stanowi również świetną autoterapię dla ciebie. Jest uzdrawiające, przynosi spokój emocjonalny i zdrowie... :)
OdpowiedzUsuńMaminko, jesteś kochana. :) Wierzę, że każdy ''pisarz" jest niekompletny, jeśli nie ma przynajmniej jednego czytelnika. Wygląda na to, że na Ptasiej piosence Ty nim będziesz. :)) Dziękuję i zapraszam serdecznie.
UsuńFaktycznie muszę się chyba wypisać z tego wszystkiego... tak bez cenzury , o ile to możliwe...