Tego dnia od samego rana czuło się w powietrzu coś niezwykłego. Razem z pierwszymi promieniami Słońca ze snu otrząsnęła się Jutrzenka. Natychmiast wyskoczyła z łóżka, przeciągnęła się, ziewnęła i podeszła do toaletki, aby przemyć twarzyczkę rosą. Spojrzała w lustro i przeraziła się na widok sterczących we wszystkie strony loków. Wieczorem wyjątkowo starannie założyła papiloty, bo dziś przecież jej wielki dzień, pierwszy w życiu bal! Jutrzenka chciała mieć włosy uczesane w anglezy, bo ta fryzura wydawała jej się najbardziej odpowiednia do nowej sukienki. Tymczasem papiloty we śnie pospadały i na głowie miała coś, co przypominało pęczek szczypiorku. A właśnie: sukienka! Jutrzenka związała włosy źdźbłem trawy, pośpiesznie wytarła twarz i pobiegła na łąkę, gdyż z płatków od Dzikiej Róży zamierzała uszyć suknię balową. Róża była obsypana białym kwieciem, gdy jednak Jutrzenka wyciągnęła ręce, by zerwać trochę płatków, ta wysunęła znienacka kolce, raniąc ją w palec, gdyż tego dnia miała zły humor. Kilka kropel krwi spadło na ziemię i od tej pory każda dzika róża ma czerwone owoce. Zrozpaczona Jutrzenka usiadła w kępie trawy i zaczęła cichutko pochlipywać. I co ona teraz pocznie? W czym pójdzie na swój pierwszy bal? Przecież Zefirek już roznosi zaproszenia, a konwalie dzwonią ze wszystkich sił, przypominając o godzinie rozpoczęcia tańców. Łzy napływały do jej oczu i na skutek tego z nieba zaczęły spadać drobniutkie kropelki, które stawały się coraz większe i większe... Zanosiło się na prawdziwą ulewę. Wtedy spod liścia rdestu wyszła stara Pajęczyca. Spojrzała na Jutrzenkę, wyjęła z kieszeni fartucha kłębek nici i powiedziała:
- Stań prosto i przestań się mazać, bo zepsujesz nam wszystkim święto.
Jutrzenka spojrzała na nią zaskoczona, jednak posłusznie wykonała polecenie. Wówczas Pajęczyca za pomocą nici zmierzyła Jutrzence obwód talii i bioder.
- Ale co ty właściwie robisz? – zapytała nieśmiało nadal pochlipując.
- Biorę miarę, żeby ci uszyć balową suknię – chłodno odparła Pajęczyca, jednak w jej małych oczkach Jutrzenka zauważyła błysk sympatii.
- A z czego ją uszyjesz? Przecież Róża nie dała mi płatków.
- Nie kręć się i nie zadawaj tylu pytań. Sama zobaczysz.
Jutrzenka zamilkła i nawet zaczęła się blado uśmiechać, a wówczas deszcz ustał i zza lasu zaczęło wyglądać rumiane Słońce.
Tymczasem w pałacu Królowej Naturii panował już rwetes. Nadworny kucharz Księżyc w wielkiej białej czapie pochylał swoje pyzate lico nad olbrzymią misą z pianką prawoślazową, z której miał zamiar upiec torciki bezowe. Wielka kolonia Świetlików otrzymała polecenie oświetlania uroczystości i właśnie obsiadła całą salę balową, Świerszcz z rodzinną orkiestrą symfoniczną stroił instrumenty, a Żuk Gnojnik sprzątał stajnie dworskie dla zaprzęgów zaproszonych gości. Ze wszystkich komnat dobiegała radosna krzątanina, a pokojówki prześcigały się w domysłach na temat tego, jaką sukienkę będzie miała Jutrzenka na swoim pierwszym balu.
Ale oto nadleciał Zefirek, którego postawiono na czatach i przyniósł wieść, że widać pierwszych gości. Na schodach prowadzących do sali balowej stanęła sama Królowa Naturia, witając długi szereg kolorowych i pachnących postaci. Panna Maciejka jak zwykle nadużyła perfum, Niezapominajki przyszły wiecznie w tych samych niebieskich spódniczkach, a siostry Makówki wystroiły się w ekstrawagancką czerwień, ale wszyscy już do tego przywykli, więc nie zrobiły większego wrażenia. Nagle na znak Zefirka konwalie zadzwoniły głośniej, gdyż przed pałac zajechała karoca zaprzężona w sześć dorodnych koników polnych. Najpierw wysiedli z niej Dzień i Noc – rodzice Jutrzenki- a później ona sama. Na jej widok wszystkie kwiaty westchnęły z zachwytem, a sama Królowa Naturia pokiwała z uznaniem głową, gdyż panna Jutrzenka w zwiewnej sukience z porannej mgiełki wyglądała prześlicznie. Oj tak, stara Pajęczyca nie na darmo uwijała się nad swymi krosienkami od samego świtu. Do onieśmielonej Jutrzenki podszedł Zmierzch, który był na balu wodzirejem. Gładząc siwą brodę poprosił ją do kontredansa i obydwoje poprowadzili korowód pląsających istot. Ach, cóż to był za taniec! Wszystko zawirowało, zakręciło się i zapachniało. Pani Dzień zarzuciła ramiona na szyję panu Nocy i oplotła go szalem z tęczy, Gwiazdy na ten wieczór zeszły z nieboskłonu i mrugały granatowymi oczami, Słońce kołysało się do rytmu, nawet kucharz Księżyc wyglądał z pałacowej kuchni i przytupywał, a Świetliki ukryte pod sufitem sali balowej zaświeciły najpiękniejszym blaskiem. Tańczono i bawiono się całą noc, dopóki orkiestra symfoniczna Świerszczy miała siłę grać. Królową balu jednogłośnie okrzyknięto pannę Jutrzenkę.
I ja na tym balu byłam, wodę źródlaną piłam, a wszystko, co widziałam, to opowiedziałam.
A oto literacka interpretacja tego samego obrazka napisana przez GM-a :
Sala balowa Pałacu Tysiąclecia skrzyła się jak zrobiona z klejnotów. To słoneczny blask wpadający przez wysokie okna, odbijał się w diamentowych koliach księżnych i księżniczek, szmaragdowych diademach szlachetnie urodzonych dam dworu, brylantowych orderach generalicji i w rubinowych pierścieniach przystojnych kawalerów. Bezwstydnie igrał w złotych bąbelkach szampana wypełniającego kryształowe kieliszki, przemykał po marmurowych posadzkach i delikatnie muskał alabastrowe kształty ustawionych pod ścianami posągów. Cudowne stroje, piękne twarze, kolorowe mundury, a przede wszystkim dźwięki walca płynące z góry, z galerii dla orkiestry, dodatkowo potęgowały wrażenie nieziemskości miejsca i chwili. Za plecami dworzan i licznie zgromadzonych gości bezszelestnie przemykali służący w kolorowych kostiumach pierrotów, dbający o to, by nikomu z obecnych na sali dorosłych nie zabrakło wina, a dzieciom – soku i lukrowanych ciasteczek. Zgodnie z życzeniem Jego Królewskiej Mości Edwarda VIII Sprawiedliwego, szóste urodziny królewny Aleksandry miały przyćmić wszystkie wydane dotąd bale – i tak się stało. O tym, że bal przerósł wszelkie oczekiwania małej solenizantki, upewnił władcę jej szczery, radosny i beztroski śmiech.
Dziewczynka w biało-złotej sukience pląsała po sali niczym żywy ogień. Co rusz podbiegała do innego z gości i wyciągała go na środek sali, do tańca, po czym wbiegała po wysokich schodach na galerię by z poważną miną, razem z maestro dyrygować orkiestrą, a członkowie prowadzeni przez dyrygenta ledwo wystającego zza pulpitu, za wszelka cenę starali się wtedy zachować powagę. Za moment znowu była na dole, by rozdawać damom dworu kolorowe balony nadmuchiwane przez klaunów i akrobatów, albo bawić się w chowanego z gwardzistami. Na sali pełnej najczystszej wody klejnotów dziewczynka była klejnotem największym, w którego blasku gasła uroda najpiękniejszych księżniczek z ich wszystkimi koliami, diademami i pierścieniami. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że tak swobodne zachowanie i niczym nieskrępowana zabawa nie przystoi następczyni tronu Cordovii, ale król nie dbał o to: dla jedynej córki gotów był złamać wszelkie reguły dworskiego ceremoniału czy towarzyskiej etykiety. Otoczony wianuszkiem ministrów i zaproszonych ambasadorów, pozornie zaabsorbowany rozmową, ani na chwilę nie spuszczał córki z oka. „Moja kochana Kornelio, gdybyś mogła ją teraz widzieć!” – myślał z rozrzewnieniem, dumny i szczęśliwy z tego, jak z każdym rokiem mała Aleksandra coraz bardziej przypominała jego zmarłą żonę. Czyż ojciec mógł oczekiwać od życia większej nagrody, niż zdrowe i szczęśliwe dziecko?
Uśmiech nie schodził z królewskiej twarzy ani na moment, nawet gdy władca dostrzegł przeciskającego się w jego stronę przez tłum Ministra Tajnej Kancelarii, w towarzystwie oficera gwardii – jedynego wojskowego na sali, który zamiast galowego miał na sobie codzienny, garnizonowy mundur. Nikt z dworzan dyskretnie obserwujących władcę nie mógł słyszeć, o czym rozmawiali, ale co bystrzejsi mogli dostrzec złowieszczy grymas, który przez jedna, krótką chwilę zagościł na monarszym obliczu. Ci, którzy mieli szczęście lepiej znać osobę swego suzerena, wiedzieli, że w takich momentach lepiej schodzić z drogi Edwardowi Sprawiedliwemu. Mężczyźni zamienili kilka zdań, po czym oficer strzeliwszy obcasami odwrócił się na pięcie i pospiesznie ruszył w stronę wyjścia.
Król, ponownie promieniejący naturalnym uśmiechem, chwycił pod rękę swego ministra i poprowadził go w kierunku środka sali balowej, gdzie zarumieniona z emocji królewna tańczyła walca z porucznikiem de Reveri, najprzystojniejszym kawalerem i najlepszą partią w stolicy. Z natury bardzo wysoki mężczyzna dokonywał cudów, by zachować szlachetnie prostą sylwetkę zamiast zginać się pół i nie dać po sobie poznać, jak trudny jest taniec z kruszynką nie sięgającą mu nawet do pasa.
– Czyż nie jest śliczna? – zapytał król Ministra Tajnej Kancelarii, po czym, nie czekając na odpowiedź, poklepał go poufale po ramieniu i przekazawszy w jego ręce kieliszek z niedopitym szampanem, ruszył w stronę roześmianego Dawida w sukience tańczącego z Goliatem w galowym mundurze.
Czujny maestro dał znak batutą i orkiestra zamilkła. Tańczące pary z zgięte w ukłonach pełnych szacunku rozstąpiły się na boki.
– Odbijany, poruczniku? – zażartował władca stając przed partnerem córki, uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Wasza wysokość... – wojskowy skłonił się z najwyższym szacunkiem i puściwszy rękę królewny odstąpił w tył.
– Tata! – krzyknęła uszczęśliwiona dziewczynka, rzucając się ojcu na szyję. – To naj-naj-naj-najfajniejsze urodziny! Dziękuję!
– Wasza wysokość... – wojskowy skłonił się z najwyższym szacunkiem i puściwszy rękę królewny odstąpił w tył.
– Tata! – krzyknęła uszczęśliwiona dziewczynka, rzucając się ojcu na szyję. – To naj-naj-naj-najfajniejsze urodziny! Dziękuję!
Wzruszony władca przytulił dziewczynkę mocno i zupełnie nie po królewsku pocałował ją w czubek ufryzowanej, pachnącej pudrem i nie wiedzieć dlaczego – piernikiem, głowy.
– Raczy solenizantka zatańczyć ze swoim starym ojcem? – zapytał, nagle wzruszony. – Nie jestem może tak wyśmienitym tancerzem, jak porucznik de Reveri, ale jeszcze nie zapomniałem, jak się rusza nogami.
W odpowiedzi dziewczynka chwyciła go mocno za rękę i roześmiana pociągnęła na środek sali. Kiedy tylko stanęli naprzeciw siebie, orkiestra zaczęła grać „Wiatr południowy”, najmodniejszego walca tego sezonu. Ruszyli i po chwili cały parkiet należał tylko do nich. Wirowali niczym kolorowy, biało-szaro-złoty bąk, śledzeni przez setki par oczu. Każdy, kto dotąd jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, teraz mógł przekonać się na własne oczy jak bardzo młodziutka Aleksandra przypomina swoją zmarłą matkę i jaką pięknością stanie się, gdy dorośnie.
Za oknami rozbrzmiała salwa karabinowa, po niej druga, trzecia i następna.
– To honory na twoją cześć, córeczko. A wieczorem obejrzymy pokaz sztucznych ogni. Sprowadziłem najlepszego specjalistę aż z Telvanii. Obiecał widowisko, jakiego jeszcze świat nie widział. Lubisz sztuczne ognie, prawda?
– Lubię-lubię-lubię, papa! I ciebie też lubię, najbardziej! – zawołała dziewczynka i roześmiała się w głos, szczęśliwa.
– Lubię-lubię-lubię, papa! I ciebie też lubię, najbardziej! – zawołała dziewczynka i roześmiała się w głos, szczęśliwa.
* * *
To dziwne, ale huk wystrzałów kolejnej salwy wydał się już nie tak bardzo głośny, jak huk poprzednich. Może to kojący chłód miejskiego bruku sprawiał, że ani hałas ani ból nie były tak wielkie. Gdyby jeszcze nie ta nieprzyjemnie lepka wilgoć, w której leżał, narastające poczucie wszechogarniającego spokoju byłoby zupełne. Z poziomu bruku, mężczyzna w roboczym fartuchu dostrzegał tylko pojawiające się na chwilę w zasięgu wzroku buty, męskie i damskie, znikające niemal natychmiast, jakby gdzieś się śpieszyły czy gdzieś biegły, ale gdzie i po co, tego już nie rozumiał. Nie rozumiał też, co właściwie tu robił i dlaczego nie był w stanie poruszyć rękami ani nogami. Zupełnie, jakby nagle opanował je całkowity paraliż. Raz jeszcze spróbował ruszyć choćby serdecznym palcem, ale bez powodzenia. Dziwne. A przecież zaledwie przed chwilą szedł ulicą, razem z innymi. Nieśli transparent. Czy może flagę? Nie, jednak transparent. Co tam było napisane? Coś o chlebie czy głodzie. Może o pracy? Albo i chlebie, i o pracy. Usiłował sobie przypomnieć, ale czerwone litery, jakie przepływały przed oczyma, szybko,c oraz szybciej ciemniały.
Kiedy krokiem równym jak na defiladzie mijał go pierwszy szereg królewskich gwardzistów idących od strony pałacu, nie widział już niczego. Przestępując nad stygnącym ciałem, w milczeniu przeładowali broń, a któryś prawie się o niego potknął. Jeszcze tylko, z daleka, doleciał go brzęk pękających szyb i czyjś rozdzierający krzyk, a po chwili, już ledwo słyszalny, huk kolejnej karabinowej salwy. Potem nie było już nic.
Cóż można powiedzieć. Ślicznie-jak zwykle:))
OdpowiedzUsuńA żeby komentarz nie był za krótki zapytam się jeszcze- co to są anglezy??
wiedziałam, że wcześniej czy później ktoś dociekliwy to pytanie zada :) otóż anglezy to spiralnie zakręcone loki :)
OdpowiedzUsuńOoo, teraz te anglezy to i ja zapamiętam do końca życia.
OdpowiedzUsuńCo zaś się tyczy interpretacji obrazka, to pewne jest, że oboje nie możemy się skarżyć na brak wyobraźni. Różnica polega na tym, że kiedy twoja wyobraźnia nosi czerwony kapturek, sukienkę w groszki i podśpiewuje wesoło biegnąc za przelatującym motylkiem, moja za cały przyodziewek ma wojskowe buty i tatuaże, a śpiewać nie może, bo ma gardło przepalone najpodlejszym ruskim tytoniem.:)
GM,
OdpowiedzUsuńdopiero teraz po opublikowaniou przeczytałam. no właśnie, różnica między nami polega na tym, że ja za wszelką cenę próbuję poczuć zapach konwalii tam, gdzie Ty czujesz tytoń, to prawda, co wcale nie znaczy, że nie mam świadomości tytoniu. mam nadzieję, że Twój tytoń czasem pachnie konwalią :)
Emmo, aromatyzowany tytoń o zapachu konwalii? W takim razie na pewno nie rosyjski. :)
OdpowiedzUsuńAle bądź spokojna, bo zdarza mi się pisać rzeczy "niewytatuowane" i "nieprzepalone", choć na pewno nie słodkie. Na starym Absurdalium było ich swego czasu trochę. No, i przecież nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Kto wie, co przyniesie jutro? :)
GM,
OdpowiedzUsuńtrudno powiedzieć, co przyniesie jutro, ale majaczy mi na horyzoncie kolejny obrazek...:)