Dodatkową atrakcją tego poranka była chmara much, które na mojej szybie od środka urządziły sobie międzylądowanie. Wielkie, czarne, tłuste, zacierające łapki muchy. Jak sobie wyobraziłam ile na tych łapkach musi być zarazków, to uznałam, że nie będę się zaliczać do osób, która muchy nie skrzywdzi. Jednak one same wybawiły mnie z moralnego rozdarcia, bo po otwarciu okna wyleciały niczym helikoptery z ,,Czasu Apokalipsy".
Wczoraj kolega od remontów widząc półkę z Herbertem, Miłoszem, Szymborską i Wojaczkiem zapytał: Czy warto pisać wiersze, skoro kostka brukowa nazywa się mmelancholia? Pytanie zawisło ołowiem nade mną i obudziło we mnie ducha przekory. Owszem, warto robić coś, co człowiekowi dobrze działa na psyche, a nikomu nie wyrządza krzywdy.
Wczoraj mi się przypomniał ten kawałek i nie mogłam sobie odmówić zamieszczenia go tutaj. Ponadto znalazłam na blogu zapomnianą etykietę ,,Dwie pozytywne rzeczy", a więc Lhasa de Sela to będzie jedna pozytywna rzecz, a druga jest taka, że paprotki, które zasadziłam w doniczce kilka dni temu pięknie się zielenią :) Ciumasy dla Was, dobrego dnia! Mam nadzieję, że do wieczora uda mi się znaleźć więcej pozytywów czego i Wam życzę :)