wtorek, 28 stycznia 2014

Bulwar Saint - Germain (piosenka)




Na bulwarze Saint-Germain
najpiękniejszy
spełnisz sen.
Milionera tam poznać się da,
aby nie wstawać
do pracy co dnia.
On krawatem osuszy łzy
i za twe myśli
powie merci.


Ref.: Bo w tym mieście,
na placu Pigalle,
smutne miłości
odchodzą w dal.
Ty pantofelki
ze sprzączką włóż,
usta pomaluj
czerwienią róż.
Niech twoje nogi
ruszają w pląs
niech cię zachwyci
czerniony wąs.


Jeśli obiady gotujesz sam,
zjedz żabie udka
tamtejszych dam.
Tam twoje życie
odnajdzie cel,
w małej mansardzie
z tą mademoiselle
co wojażera
wzrokiem zachłannym
na dworcu pożera.


Ref.: Bo w tym mieście
na placu Pigalle
smutne miłości
odchodzą w dal.
Tam świat wiruje,
błyszczy od rana,
do nieba strzela
korkiem z szampana.

Tam los dla wszystkich
szeroki ma gest,
może gdzieś
taki Paryż jest ;-))


Zdjęcie

niedziela, 26 stycznia 2014

Współczesny mężczyzna







miał wybudować dom
ale nie dostał kredytu
na zakup działki
w dzielnicy celebrytów -
w innej mieszkać nie chce


miał spłodzić syna
ale przyszła matka
wolała karierę


w kwiaciarni na rogu
kupił doniczkę
z cytrynowym drzewkiem -
wygląda jak żywe


tylko czasem nocą
słyszy konia w galopie
biała grzywa i rozdęte chrapy
wyrywają go ze snu


rano zamiast białego rumaka
dosiada nadmuchanego helem
konika Pony


Grafika

czwartek, 23 stycznia 2014

Współczesna kobieta








z menu wybiera najdroższe dania
kochanek na pilota
często się zużywa -
nie warto naprawiać

na ubity plac stawia się ochoczo
w wysokich obcasach
uzbrojona w tableta
walczy wszystkim co ma
dyplomem z Oxfordu
czerwoną szminką
media donoszą
że nadal wygrywa

w bocznej kieszonce
torebki od Prady
obok kart płatniczych
trzyma dwie ostatnie łzy
estetycznie zafoliowane




Zdjęcie 

wtorek, 21 stycznia 2014

Posłaniec





są jeszcze takie przestrzenie ogromne
po których hula bękarci wiatr
bez uzdy i siodła
tam drzewa i kwiaty
nie muszą mieć pozwolenia by rosnąć


są jeszcze powietrza
którymi można się upić
jeziora pełne tłustych ryb
i czerwone tramwaje
których nikt nie przyspawał do szyn


jest jeszcze taka daremność
która potrafi być czuła
jak łagodna kobieta
jak mądry mężczyzna
i oczy patrzące w głąb


są jeszcze ciepłe kraje
do których kiedyś doleci
szary posłaniec - ptak



niedziela, 19 stycznia 2014

Kiedyś





Kiedyś przytulę do serca morze,
rozgryzę życia najtwardszy orzech,

metafizyczny niepokój ukoję,
przestanę toczyć ze Stwórcą boje.

Ukośny horyzont wyrównam kiedyś,
z uśmiechem wyjdę z najgorszej biedy,

z kadru na białej łódce odpłynę
gdzieś w poprzek nieba, w czasu głębinę...

Kiedyś z wysoka spojrzę na Ziemię,
która mi teraz u szyi kamieniem.

I ciężar wszelki przemienię w puch,
i Sedno pojmę, i planet ruch.

Kiedyś to wszystko w końcu potrafię,
a dziś już lepiej posprzątam w szafie.




Grafika: Ch. Schloe

środa, 15 stycznia 2014

Bartek






Staruszka już od godziny kręciła się po obejściu. Nakarmiła Azorka, podlała pelargonie. Wzięła do prawej dłoni sękaty kij, do lewej blaszaną miskę i miała zamiar iść na tył domu, w stronę krzaka czarnej porzeczki, który w tym roku wyjątkowo obrodził. Chciała zrobić dżem. Zwlekała z tym jednak. Była to bowiem pora, gdy na przystanku zatrzymywał się pomarańczowy szkolny autobus z namalowaną na karoserii palmą i numerem telefonu do przewoźnika. Staruszka codziennie czekała na tę chwilę. Wypatrywała autobusu z okna, a gdy tylko zauważyła w oddali jego sylwetkę, wychodziła przed dom. Przy każdej nadarzającej się okazji chłonęła obecność ludzi. Rzadko ktokolwiek do niej zaglądał, a ona łaknęła ciepła bijącego od ludzkich ciał jak pustynia wody.
Potrzebowała widoku ludzi, aby nie zapomnieć, kim jest. Nie zatracić wiedzy o własnej przynależności gatunkowej. Jej życie sprowadzało się do prostych czynności. Większość z nich miała bliższy lub dalszy związek z przemianą materii, z podtrzymywaniem przy życiu ciała, murszejącego coraz bardziej wraz z domem, który powoli odchodził w przeszłość pod naporem mchu i porostów, dokonujących cichej inwazji na każdą szczelinie dachu i ścian. Umysł staruszki dreptał po własnych śladach niczym koń w kieracie . Koło obracało się z coraz większym trudem, coraz wolniej i wolniej... Staruszka czuła coraz większy opór materii, która z każdym rokiem bardziej ciążyła ku ziemi. ,,Prochem jesteś i w proch się obrócisz" - myślała wówczas.
Natomiast ludzie przynosili ze sobą ruch, przynosili gwar i... śmieci, które musiała wybierać ze szczeliny między swoim drewnianym płotem a betonowym ogrodzeniem zajazdu. Ale przynosili też wbrew prawu ciążenia życie i otuchę, że gdy nadejdzie jej godzina, zauważą i nie pozwolą jej ciału leżeć bez pochówku. A tego bała się najbardziej. Jednak ta godzina nie nadchodziła. Koń musiał nadal człapać w kółko i ciągnąć swój kierat. Gdy nad ranem nadlatywał wróbel świtu i odganiał nietoperza nocy, znów trzeba było nakręcać zegar i wprawiać w ruch własną planetę, poruszającą się trajektorii nakreślonej przez płot.
Autobus wjechał na parking. Natychmiast wysypały się z niego dzieci i popędziły na wyścigi w stronę baru. Kolorowe plecaki podskakiwały, miotały się gwałtownie w obie strony na wątłych placach, na nogach migały sportowe buty. Opiekunka jak zwykle stała na stopniach autobusu i wołała:
- Powoli! Bartek! Nie goń tak, bo dostaniesz duszności! Bartek, zwolnij!
Jednak jej słowa nie wywoływały żadnej reakcji, gdyż cała gromadka, nie zwalniając ani na chwilę, z impetem biegła w stronę plastikowych drzwi baru. Bartek ze wszystkich sił wyciągał patykowate nogi, jego ruchy były nieskoordynowane i kanciaste. Już podczas jazdy autobusem wybrał miejsce najbliżej drzwi, żeby szybko wyskoczyć i wyprzedzić innych. Staruszka nieustannie dopingowała go w myślach:,,Biegnij, Bartek! Pokaż im choć raz! Szybciej, szybciej!” Jednak zawsze był ostatni.
Tym razem było tak samo. Wiedziała, że Bartek to ten z zieloną maskotką podskakującą przy zamku plecaka i śledziła jego zmagania z własną nieporadnością. W myślach dodawała mu otuchy i siłą wyobraźni próbowała jego popchnąć, a zatrzymać tamtych. Żeby choć raz był pierwszy.
Nagle stało się coś, co sprawiło, że zamarła w radosnym niedowierzaniu. Na czele peletonu powstał jakiś ruch, dwóch chłopców przewróciło się i cała reszta powpadała na nich, tworząc kłębowisko dziecięcych ciał. Bartek, który biegł jak zwykle na końcu, zdołał w porę wyhamować. Wyminął leżących i pognał co sił do baru. Tak, wreszcie ich wyprzedził! Staruszka na ten widok zaśmiała się głośno i klasnęła w dłonie.
- Azorek, zobacz, zobacz! - wołała do psa, który widząc jej radość ochoczo zamerdał ogonem.
Tymczasem Bartek już szarpał za plastikowe drzwi baru, udało mu się je otworzyć i stanąć przy ladzie. Był pierwszy. Rozpierała go duma. A gdy powstrzymując atak duszności, próbował zamówić drożdżówkę z serem, tuż za uchem usłyszał ostry jak brzytwa głos:
- Gdzie się pchasz! Spadaj na koniec!
Silne szarpnięcie za plecak sprawiło, że zachwiał się na chudych nogach, zakołysał…omal nie upadł.
A później stanął na końcu kolejki.



Grafika: M. Lasalandra

wtorek, 14 stycznia 2014

Partia szachów





pod baldachimem nocy
królowa snuje plany
by użyć berła do czegoś innego
niż odganianie much

w zaciszu gabinetu
król poprawia mankiety
między jednym telefonem a drugim
przelicza aktywa
chociaż do boju
może wysłać tylko serce

goniec połamał skrzydła
klucz do skrzyni ze skarbem
o który miała się toczyć  gra
wisi na gwoździu nad drzwiami
wahadłem się kiwa
od słowa do słowa
ode mnie do ciebie
od rana do nocy

pod koniec partii staje się jasne -
wszyscy byliśmy pionkami




Grafika: M. Cheval

sobota, 11 stycznia 2014

Staruszka







Pod jej drewnianym domem rosła stara jabłoń. Sękatymi gałęziami rozgarniała powietrze na tym kawałku ogrodu, który nadal bronił swojego prawa do istnienia. Jabłoń na przekór spierzchniętej korze i kruchości gałęzi próbowała sięgać po światło, choć nieubłagane prawa natury sprawiały, że na usychających gałęziach co roku było coraz mniej owoców. Z tyłu za pomalowaną na niebiesko chałupką rosły też inne drzewa owocowe, krzak porzeczki, rządek malin i kilka nierównych grządek z jarzynami. Jednak królową tego skrawka ziemi była stara jabłoń. Chałupce i kępce drzew otuchy dodawało sąsiedztwo Góry, u podnóża której znajdował się ogród.
Obok zagrody staruszki coraz bardziej rozrastała się  asfaltowa zajezdnia - Ziemia Obiecana dla kierowców. Zajezdnia rozrastała się i puchła kolejnymi budkami z kebabem, kramikami z pepsi, słodyczami, barem, a nawet mikroskopijnym kinem z salą dla kilkunastu widzów. Na frontowej ścianie niezgrabnego barakowatego budynku widniał neonowy szyld: ,,Tanie noclegi”.  Pokoiki zwykle wynajmowali kierowcy TIR-ów, gdyż miejsce to znajdowało się przy ruchliwej trasie przelotowej. Zagroda zaś malała, kurczyła się, zapadała w sobie i jakby cofała pod naporem zajezdni.
Wokół domku był rozpadający się drewniany płot, a wokół zajezdni betonowe ogrodzenie, które ostentacyjnie akcentowało swoją wyższość nad zmurszałymi sztachetami. Między płotem a betonowym ogrodzeniem, w wąskim pasku ziemi niczyjej, było królestwo śmieci. Papierki po lodach, butelki po pepsi i foliowe worki zbierały się tam, oddając się nikomu niepotrzebnemu trwaniu. Latem ten przesmyk między jednym ogrodzeniem a drugim stawał się rajem dla owadów, wylizujących z zapałem resztki słodyczy z papierków.
Tego dnia staruszka wstała jeszcze wcześniej niż zwykle. Otworzyła ciężkie drzwi, stanęła na wydeptanym, zapadniętym progu i zawołała słabym, drżącym głosem:
- Azorek! Azorek!
Natychmiast z budy stojącej pod płotem wychyliła się kosmata mordka psa. Zwierzę merdając ogonem, kuląc uszy i popiskując ze szczęścia podbiegło do swojej pani i zaczęło krążyć wokół jej nóg. Pies skakał, łasił się, w końcu oparł przednie łapy na brzuchu staruszki, omal jej nie przewracając, w tej pozycji przeciągnął się, ziewnął i z tym większą energią wrócił do rytuału powitalnego wokół jej nóg. Był to codzienny taniec bezgranicznej i ślepej miłości, od którego staruszka i Azor zaczynali każdy w wielu wspólnie przeżytych dni. Po tym powitaniu Staruszka cofnęła się do wnętrza domu i zaraz wyszła z obtłuczonym rondlem, w którym wyniosła mleko z kilkoma kawałkami pływającego w nim chleba. Sięgnęła pewnym ruchem w miejsce po lewej stronie drzwi, gdzie zawsze trzymała sękaty, wygładzony od długiego używania kijek, który jej służył za laskę. Później podpierając się i kołysząc, poczłapała w kierunku budy, gdzie Azorek miał miskę. Wlała zawartość rondla do psiej miski i chwilę głaskała kudłate plecy kundla, który łapczywie rzucił się na jedzenie.
- Naści, najedz się, najedz - powtarzała, a jej haczykowate, zgrubiałe palce, przypominające gałęzie jabłoni, błądziły po psim grzbiecie. Popękana dłoń staruszki chłonęła ciepło i miękkość psiej sierści. Obydwoje z równą intensywnością pragnęli dotyku. Pies, nie przerywając chłeptania mleka, merdał ogonem, a staruszka wyjmowała mu źdźbła siana i suche łuski ziaren z gęstej, zmierzwionej sierści. W pewnej chwili podniosła wzrok, gdyż od zajezdni dobiegły do jej uszu ludzkie głosy. Grupa ludzi zmierzała od przystanku autobusowego w stronę baru. Słychać było śmiechy, nawoływania i podniesione głosy. W pewnej chwili od grupy odłączyło się kilka kobiet. Zatrzymały się i zaczęły nawzajem przekrzykiwać.Jedna najbardziej wojowniczo nastawiona wymachiwała rękami, a jej nieprzyjemny, ostry głos słychać było w całej okolicy. Reszta poszła dalej. Ktoś się obejrzał, ktoś inny chciał wrócić, aby je uspokoić i rozdzielić, gdyż wszystko wskazywało na to, że zaczną się bić. Jednak z odezwał się nawołujący głos:
- Daj spokój! Nie zawracaj sobie nimi głowy! Przecież je znasz!

Tymczasem Azorek skończył jeść. Staruszka przysiadła na pniaku do rąbania drzewa, a na ten sygnał Azorek położył jej łeb na kolanach. Ona wyjęła z kieszonki fartucha pokrzywiony grzebień i wyczesując paprochy z psich kudłów mówiła:
- Bo widzisz, Azorek, to jest tak...Jak weźmiesz dojrzały kłos i rozetrzesz palcami, to w rękach ci zostanie  ziarno i plewy. Jak w to dmuchniesz, to plewy i kurz polecą, ale ziarno zostanie. Byle się nie nachylać nad tym, bo kurz zaprószy oczy.


Z grafiką mam problem, bo znalazłam ją u siebie na dysku pod nazwą ,,inna ryba" (?) 
Jeśli gdzieś tutaj krąży ktoś, kto je zrobił,, to proszę o sygnał, bo nie chciałabym łamać praw autorskich.

czwartek, 9 stycznia 2014

Jak to jest






nie pytaj mnie jak to jest 
płonąć w jednym wierszu
a zamarzać w drugim

nie pytaj 
jak chwyciłam na lasso metaforę - 
czarnego mustanga
który dudnił kopytami po niebie
a na mój widok stawał dęba

ani jak to jest
kiedy kwiat paproci
znaleziony w kopercie pościeli
owijam jedwabiem słów
aby mógł w trzeciej zwrotce
zabłysnąć jak biała gwiazda

nie pytaj
bo teraz umieram
by zmartwychwstać -
w następnym akapicie 



Grafika: A. Zhuravleva


wtorek, 7 stycznia 2014

Anioł Stróż


Jedni zbierają znaczki,
inni szafy i stołki,
a ja z każdej podróży
przywożę do domu aniołki.

Temu z Sandomierza
czarne myśli powierzam.
Temu z Wielkiej Wsi
polecam żywot psi,
a ten z Warszawy
jest jakiś kulawy,
ulepiony niezgrabną ręką
niechaj mnie chroni,
niech broni przed miłosną udręką.






Bo ja się zakochać nie chcę i już!
I po to mi Anioł Stróż.

Nie chcę blednąć i mieć mdłości
od jakiejś nowej miłości.
Niech inni wzdychają i drżą,
gdy się zakochać chcą.

Aniołkowi z Pułtuska
powierzam rząd Tuska.
Ten co ma perkaty nos,
niech strzeże dziurawych szos.
Temu z nadmorskiego kurortu
polecam ministra sportu,
zaś temu z Chorwacji
reformy w edukacji.

A ten z Warszawy
choć jakiś kulawy
i ulepiony niezdarną ręką
dzielnie mnie chroni
dzielnie broni przed miłosną udręką.

Bo ja się zakochać nie chcę i już!

I po to mi Anioł Stróż.



sobota, 4 stycznia 2014

Jak horyzont ramiona





***

pięknieję w twoich słowach
w twoich myślach się moszczę
jednak nie podchodź bliżej
tak będzie łatwiej
prościej


w sercu się ukorzeniam
chociaż się tylko śniłam
Piętaszek dla Robinsona-
stopy ślad zostawiłam


daleko mamy do siebie
przestrzeń nieogarniona
wyciągasz do mnie otwarte
jak horyzont ramiona


Grafika: Fizz Lee

czwartek, 2 stycznia 2014

Czort za kierownicą




Swoim tajemniczym powrotem z balkonowego balu Ina Leff przypomniała mi pewną śmieszną historyjkę. Razu pewnego, w czasach gdy jeszcze nie miałam prawa jazdy i dojeżdżałam do pracy wszelkimi dostępnymi środkami lokomocji publicznej, uciekł mi autobus. Następny był za godzinę, a ja się bardzo spieszyłam. Zdesperowana zaczęłam zatrzymywać "na stopa" samochody i niebawem zatrzymał się...tir. Obwieszony światełkami jak choinka, z malowniczymi frędzelkami wokół szyby. Z okna wychyla się uśmiechnięta męska twarz ledwie widoczna spod czarnych, długich włosów:
- Jadę do T., wsiadasz?
- Ja też do T., z nieba mi pan spadł, bo mi uciekł autobus.
- To się jeszcze okaże czy z nieba - mówi z diabolicznym uśmieszkiem, który biorę za dobrą monetę.
Wsiadłam. Jedziemy. Coraz szybciej jedziemy. Dyskretnie zerkam na kudłatego kierowcę. Ukradkiem oglądam szoferkę.  Cała pooklejana pamiątkowymi podstawkami pod piwo i etykietkami z trunków, do których moje słowiańskie podniebienie skrycie wzdycha. Po chwili kierowca sięga do schowka i wyjmuje z niego butelkę wódki. Pokazuje mi nalepkę:
- Widzisz? Tyle różnych rzeczy piłem, a i tak wolę polską czystą.
Po czym wybucha gromkim śmiechem, przykłada butelkę do ust i pociąga tęgi łyk. W trakcie jazdy, a jakże! W końcu żyjemy w kraju dziwnych metafor ;P 
Robi się surrealistycznie. Przyglądam się kierowcy uważniej, czy aby pod czupryną nie ukrywa rogów...
,,Aniołku Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój..." - powtarzam w myślach i wyobraźnia zaczyna mi się rozkręcać. Już widzę tira w rowie, już widzę siebie z roztrzaskaną głową, bez rąk, bez nóg... Masakra.
A ten kudłaty czort świetnie się bawi, co rusz popija i próbuje mnie częstować.
Wreszcie dojechaliśmy. Wysiadam z uczuciem takiej ulgi, jakbym się wydostała z piekielnych czeluści. Kierowca był na tyle uprzejmy, że wyszedł zza kierownicy i pomógł mi wysiąść, bo trzeba Wam wiedzieć, że szoferka tira jest chyba ze trzy metry nad ziemią. Zamykając za mną drzwiczki rzucił:
- To była czysta mineralna - i znów wybuchnął tym swoim diabolicznym śmiechem, który słyszę do dziś. 

Zdjęcie

Zblogowani

zBLOGowani.pl