czwartek, 2 stycznia 2014

Czort za kierownicą




Swoim tajemniczym powrotem z balkonowego balu Ina Leff przypomniała mi pewną śmieszną historyjkę. Razu pewnego, w czasach gdy jeszcze nie miałam prawa jazdy i dojeżdżałam do pracy wszelkimi dostępnymi środkami lokomocji publicznej, uciekł mi autobus. Następny był za godzinę, a ja się bardzo spieszyłam. Zdesperowana zaczęłam zatrzymywać "na stopa" samochody i niebawem zatrzymał się...tir. Obwieszony światełkami jak choinka, z malowniczymi frędzelkami wokół szyby. Z okna wychyla się uśmiechnięta męska twarz ledwie widoczna spod czarnych, długich włosów:
- Jadę do T., wsiadasz?
- Ja też do T., z nieba mi pan spadł, bo mi uciekł autobus.
- To się jeszcze okaże czy z nieba - mówi z diabolicznym uśmieszkiem, który biorę za dobrą monetę.
Wsiadłam. Jedziemy. Coraz szybciej jedziemy. Dyskretnie zerkam na kudłatego kierowcę. Ukradkiem oglądam szoferkę.  Cała pooklejana pamiątkowymi podstawkami pod piwo i etykietkami z trunków, do których moje słowiańskie podniebienie skrycie wzdycha. Po chwili kierowca sięga do schowka i wyjmuje z niego butelkę wódki. Pokazuje mi nalepkę:
- Widzisz? Tyle różnych rzeczy piłem, a i tak wolę polską czystą.
Po czym wybucha gromkim śmiechem, przykłada butelkę do ust i pociąga tęgi łyk. W trakcie jazdy, a jakże! W końcu żyjemy w kraju dziwnych metafor ;P 
Robi się surrealistycznie. Przyglądam się kierowcy uważniej, czy aby pod czupryną nie ukrywa rogów...
,,Aniołku Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój..." - powtarzam w myślach i wyobraźnia zaczyna mi się rozkręcać. Już widzę tira w rowie, już widzę siebie z roztrzaskaną głową, bez rąk, bez nóg... Masakra.
A ten kudłaty czort świetnie się bawi, co rusz popija i próbuje mnie częstować.
Wreszcie dojechaliśmy. Wysiadam z uczuciem takiej ulgi, jakbym się wydostała z piekielnych czeluści. Kierowca był na tyle uprzejmy, że wyszedł zza kierownicy i pomógł mi wysiąść, bo trzeba Wam wiedzieć, że szoferka tira jest chyba ze trzy metry nad ziemią. Zamykając za mną drzwiczki rzucił:
- To była czysta mineralna - i znów wybuchnął tym swoim diabolicznym śmiechem, który słyszę do dziś. 

Zdjęcie

41 komentarzy:

  1. Hahahaha no to adrenalinka podskoczyła :)))
    Też kiedyś jechałam stopem i wiem jak się wsiada do TIR-a :) cholernie wysoko
    Tyle że mój kierowca wyśpiewywał hymny pochwalne na temat moi rąk i paluszków. Chyba nawet dłużej się modliłam niż tylko "Aniołku Boży":P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nieźle :))
      W szkole miałam taką sytuację z przypadkowym kierowcą, że naprawdę było nieciekawie :P
      Do tej pory się boję takich "okazji" :P

      Usuń
    2. No i ja po tamtej "przygodzie" wolałam już stopem nie jeździć

      Usuń
  2. Ojjjj ;) Specyficzne poczucie humoru miał ów Pan ;) Ja ogólnie dobrze wspominam jeżdżenie tirami. Raz nawet spałam w takiej szoferce - tylko wtedy podróżowałam z bratem :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tylko siostrę i...prawo jazdy, żeby nie musieć liczyć na te przygodne "dobre dusze" :))

      Usuń
    2. Też mam prawo jazdy, ale... to nie to samo :P Tym bardziej, że, jak na złość, kiedy ja jadę, nikt nie chce mnie zatrzymać... :P

      Usuń
    3. Za to wówczas, gdy tylko wyciągniesz rękę i pomachasz - pisk opon i hamowanie!
      Nie dziwi mnie to wcale :))

      Usuń
    4. Hmm... To może się umówmy, że jak następnym razem wypadnie Ci jednak "machać", to zadzwonisz po mnie? O ile nie boisz się jechać z takim czortem, zwanym babą za kierownicą, jak ja :)))

      Usuń
    5. Ina,
      jasne że się boję baby za kierownicą - siebie najbardziej ;-D

      Usuń
  3. Świetna historia, ale Cię załatwił! :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiałam się po fakcie, ale w trakcie jazdy naprawdę się bałam :(

      Usuń
  4. :)))) się uśmiałam, ale i wystraszyłam. chyba bym się bała tak, jak Ty. po pierwsze wsiąść do obcego auta, a po drugie wizja wylądowania w piekle z roztrzaskaną głową brrrr :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polly,
      po prostu musiałam dotrzeć do domu na czas i to był pierwszy pomysł, na jaki wpadłam ;-)

      Usuń
  5. mam znajomego, abstynenta z wyboru, który mi kiedyś opowiadał, że będąc na weselu, przy już dość wstawionych siedzących obok, dyskretnie nalewał sobie do kieliszka wodę i pił razem z nimi; aż w pewnym momencie się podniósł i zakomunikował, że wraca do domu... samochodem :-)
    panika była niezła, a on miał niezły ubaw z ich reakcji :-)

    i chyba tylko dlatego czułam, że gość zza kierownicy tira działa na podobnej zasadzie :-)
    ale takich emocji Ci nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. eNNka,
      podobno kierowcy komunikacji miejskiej teraz dość często robią ludziom podobne kawały, ale ja się z tym spotkałam pierwszy raz.
      Pan abstynent z wyboru wzbudza mój podziw, jakkolwiek wielkim smakoszem napojów alkoholowych nie jestem. Rzadki i cenny okaz :)

      Usuń
  6. Świetna historyjka. Przeżyłaś trochę emocji.
    Miałam kiedyś taką przygodę. Wieczór Sylwestrowy w latach 70-tych - wracałam z uczelni stopem z Krakowa i dojechałam do pewnej krzyżówki i tam następny stop - ciężarówka a w niej dwóch facetów, że też się nie bałam - dzisiaj byłoby bardziej bojno - a faceci obaj lekko wstawieni co, gdy to stwierdziłam mnie wystraszyło, ale odwrotu już nie było. Dojechałam. W tamtych czasach nie poruszało się tyle samochodów co dzisiaj więc mimo wszystko było bezpieczniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i policja chyba jednak bardziej czujna, choć co do tego zdania są podzielone.
      Ja jestem za ściganiem pijanych kierowców bez zmiłowania. Ostatnio dziecko mojej koleżanki jechało w autobusie szkolnym z kierowcą, który miał sporo ponad 1 promil alkoholu...

      Usuń
  7. Emmo, bo i po mineralnej diabolicznym śmiechem można się śmiać ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozbawiła mnie ta historia ;) Pan kierowca miał iście diabelskie poczucie humoru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urbi wreszcie ochłonęła po świętach!
      Miło Cię widzieć :)

      Usuń
  9. Twoje opowiadanie Emmo odebrałem jako przykład nowych możliwości dla powieści gotyckiej, mówię całkiem poważnie, mimo obecnego humoru czułem jakiś zimny wietrzyk na plecach. Mamy "zamek", dziką scenerię, dziwnego diaboliczno-wampirycznego pana na zamku, tajemnicę. Brak tylko romantycznej historii, ale tę możemy sobie sami dopisać, od czego mamy wyobraźnię. Uważam, że to dobry temat na powieść lub opowiadanie dla polskiego pisarza, może polskiego Stephena Kinga, TIR-y to jeszcze biała karta, mogą dziać się w nich dziwne historie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm :)
      Ciekawe, ciekawe, Zbyszekspirze :)
      Nie tracę nadziei, że kiedyś i Ty chwycisz za pióro. Pomysł na pewno jest niezły. W moim wykonaniu najwyżej jakieś krótkie fabułki wchodzą w grę, bo nad dłuższą formą raczej nie umiałabym zapanować.

      Jest tutaj jakiś Stephen King w okolicy?!?! :))

      Usuń
  10. Ech... macie historie mrożące krew w żyłach, a ja nic... Jedynie, jak się raz nie ogoliłem,to piwo w sklepie dali mi bez kolejki :)

    OdpowiedzUsuń
  11. więc to prawda - życie pisze najlepsze scenariusze i opowiadania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wcale nie:) ktoś niezrównoważony nie może tak ładnie jak Ty ważyć słów:)

      Usuń
  12. Jaka przygoda! Niemal jak z reportaży Hubo-Badera! Ja to tchórz jestem i chyba bym się nie odważyła do tira wsiadać... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta,
      i nigdy nie wsiadaj. Licho nie śpi... ;-)
      To była śmieszna przygoda. Odważyłam się, bo wiedziałam, że tir będzie jechał ruchliwą trasą, nie jakimś odludziem.
      Ale w liceum miałam naprawdę nieprzyjemną sytuację...
      Stanowczo odradzam jazdę "na stopa".

      Usuń
  13. O matuchno jaka historia?! Szczerze mówiąc, nie wiem jak bym się zachowała?! Ja na szczęście aż tak ekstremalnej nie przeżyłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maminko,
      na pewno wyskakiwanie w pełnym biegu nie wchodzi w grę ;-))

      Usuń
  14. Hahaha...to zależy z jaką prędkością jechał ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maminko,
      przy wyskakiwaniu z tira - nawet podczas postoju - trzeba rozłożyć podręczny spadochron lub chociaż
      parasolkę ;-)))

      Usuń
  15. Spotkanie z uadłym aniołem- na końcu powstał :)
    Pozdrawiam
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sia,
      na końcu to on odjechał zostawiając mnie z rozdziawioną buzią ;-)

      Usuń
    2. Może to i dobrze, bo nie wiadomo jakby to się z rogatym skończyło:)

      Usuń
  16. A ja się tą historią uradowałam, odmłodziłam, bez krztyny rozsądku i super!

    OdpowiedzUsuń
  17. O Boże! ale przygoda! Nigdy nie wsiądę na stopa!!!

    OdpowiedzUsuń

Zblogowani

zBLOGowani.pl