sobota, 29 listopada 2014

M jak można

Nicholas Bell


Można traktować życie jak materiał literacki. Zbudować magazyn pomysłów na nowe teksty. W pudełku na tyłach głowy mieć szufladki, schowki, przegródki, foldery. W jednym miejscu trzymać przydatne przy pisaniu wierszy metafory, w innym  historie, które się rozwinie w prozie, gdy już dojrzeją. Można  spijać nektar, zanosić pyłek z kwiatów do ula, trawić, upychać w plastrze wosku i produkować miodzik. Można mieć z tego mnóstwo frajdy i ja ją mam od chwili, gdy odkryłam tę słodycz.
A można zrobić inaczej: doznawać bez intencji gromadzenia. Płynąć z nurtem drobnych zdarzeń z wyłączonym czujnikiem przydatności pisarskiej. Ten sposób świadomego odbierania rzeczywistości bez chęci budowania z niej literackich domków z kart dopiero poznaję. Na pewno to umiałam będąc dzieckiem. Teraz znów dziecinnieję. Przecieram oczy i dostrzegam ten sam stary, poczciwy świat na nowo. Zaczynam się w tym rozsmakowywać. Obserwować i po części rejestrować sam proces reagowania na rzeczywistość, która przestaje być tworzywem, a staje się ciepłą wodą niosącą moją łódkę w stronę nieznanego Oceanu…
Można kolekcjonować ludzi w klaserach jak znaczki pocztowe. Tu Błękitne Mauritiusy, a tam inne, odklejone z pocztówek od cioci z Kanady.
Można zostać ustrzelonym i jako trofeum myśliwskie zawisnąć na cudzej ścianie. Spoglądać na biesiadników pustym, szklanym okiem wypchanego ptaka.
Ale można też latać tam, gdzie nie docierają odgłosy polowania lub w bezpiecznej odległości przysiadać na gałęziach.

niedziela, 23 listopada 2014

T jak tunel

Wadim Jarkiewicz




Mam w głowie dwupoziomowy tunel dla myśli. Górny poziom dobrze oświetlony i oznakowany  jest otwarty w dzień, a nocą ruch wszelkich pojazdów  odbywa się poziomem podziemnym. Nie ma zakazu wjazdu. Nie ma ograniczenia prędkości, jest tylko pas szybkiego i wolnego ruchu.
Odkąd żyję nikt nie remontował nawierzchni, toteż są w niej dziury i koleiny. W jednym miejscu metalowa barierka jest wygięta, nosi ślady stłuczki: obita farba, wokół odpryski karoserii i szkło.
Większość samochodów, które tędy przejeżdżają, to klasa średnia. Stare, wysłużone Ople i Fiaty. Z rzadka przemknie sportowe Subaru, a czasem terenowy jeep ciągnący działko przeciwpancerne. Wówczas wszystko dudni. Bywa, że wówczas nocą nie mogę spać, bo obydwa poziomy działają równocześnie, co powoduje nieznośny hałas…Nie, działek nie lubię.
Jedne myśli są czyściutkie, prosto z automyjni, a inne zakurzone.
Właśnie nadjechał różowy Cadillac ze skórzaną tapicerką, zwolnił, w końcu się zatrzymał. Ktoś siedzący w środku zachęcająco uchylił drzwi w niemym geście zaproszenia… Już miałam wskoczyć i pomknąć w stronę pomarańczowej kuli zachodzącego słońca, ale usłyszałam uporczywy stukot. A cóż to u licha?! Wóz drabiniasty załadowany sianem. A gdyby się tak pod nim zakopać? W sianie musi być mięciutko i nie trzeba się niczym przejmować.
Zaraz, zaraz… Przecież jestem tylko tunelem. Tunele nie jeżdżą. Tunele tylko są.

Wio, koniku, wio...

piątek, 14 listopada 2014

K jak kreseczka





Jakie dziwaczne to rozdarcie. Jaka sprzeczność. Chorobliwa dwubiegunowość. Z jednej strony kult indywidualizmu i wszelkiej dziwności, a z drugiej podsuwanie pod nos produktu z kodem paskowym, towaru wytwarzanego w milionach sztuk na całym świecie, ogólnodostępnego, wszechobecnego, modnego. Pogoń za sensacją - bo sensacja się dobrze sprzedaje -  wywołała modę na inność, a to przecież sprzeczność sama w sobie, bo jeśli coś jest modne, to jest popularne czyli dotyczy wielu. A skoro coś dotyczy wielu, to przestaje być inne, staje się takie samo. Mamy być niepowtarzalni, ale nosić takie same ciuchy. Oryginalni, ale jeżdżący takimi samymi modelami samochodów. Wyróżniający się z szarej masy, ale wszyscy jak jeden mąż ( i żona) jedzący w KFC. Ogólna neuroza i paranoja, która u niektórych daje efekt Lady Gagi lub człowieka tatuującego sobie twarz na jednolity fiolet. Przez monitor defiluje korowód dziwolągów, w którym subtelne różnice nie istnieją, bo jeśli coś nie bije po oczach, to jest  we wrzaskliwej estetyce niewidoczne. Jeśli mówi szeptem, to nikt nie słyszy. W mediach nie ma miejsca na niuans, detal, odcień. Za to jest miejsce na Lady Gagę i ostry fiolet na twarzy.
Wychodzę na ulicę, idę wśród transparentnych ludzi.Tutaj wszyscy jesteśmy tacy podobni! Poprawiam na ramieniu torebkę H&M Niegrzecznej Dziewczynki, dopinam pod szyją płaszczyk Zary i dokoła widzę milion identycznych płaszczyków, torebek... Zatrzymuję się przed witryną Sephory i zastanawiam, czy jeszcze jestem człowiekiem, czy już tylko targetem? A może produktem? W komunizmie ustrój polityczny obciosywał ludzi, przycinał to, co wystawało i wpychał w identyczne uniformy, a teraz robią to koncerny i spece od marketingu. Oni wiedzą lepiej, co mamy jeść, co czytać. Produktem jest nawet filozofia, idea, myśl, bo wokół niej może urosnąć cały przemysł. Vide minimalizm, który miał być odejściem od konsumpcjonizmu, tymczasem stał się kolejnym modnym trendem, chwytem marketingowym, bo przedmioty z etykietką ,,minimalistyczne” świetnie się sprzedają. Ktoś je kupuje i myśli, że już jest minimalistą.
Idę przez centrum handlowe, mijam kolejne drzwi i przypominam sobie, że jest coś, co nas różni, choć wcale nie tak trudno o tym zapomnieć. Na szczęście zadbała o to Matka Natura. Przyroda nie zna duplikatów. Kopiuj/wklej to sztuczny twór. Jako byt nie jestem osobna, a mimo to niepowtarzalna.  Unikatowość dostałam w pakiecie startowym. Nie muszę szukać nowej formy - już ją mam. Jedna kreseczka w kodzie paskowym u każdego zawsze będzie lekko falista inaczej. Niby nic rzucającego się w oczy, ale wystarczy się wsłuchać, wyciszyć jazgot. Nikt jak ja nie kocha, nikt tak samo nie marszczy nosa, nikt nie popełnił moich błędów ani nie przeżył moich wzlotów i upadków. Zawsze jest jedna falista kreseczka szyta na miarę. I to mi całkowicie wystarcza.  Niuans, detal, odcień.

Źródło zdjęcia

poniedziałek, 10 listopada 2014

D jak demo





To wszystko przypomina wielki szklany bęben maszyny losującej. W jego wnętrzu mnóstwo gumowych piłeczek. Każda ma swój PESEL, NIP, PIN, nick, profil, kod genetyczny… Każda stanowi osobny świat wprawiony w ruch niewidzialną ręką Mistrza Ceremonii, żeby nie powiedzieć krupiera. Każda piłeczka kręci się wokół własnej osi,  równocześnie orbitując wokół innych. Każda ma swoich satelitów, którzy wokół niej zataczają kręgi, rysują elipsy… Co jakiś czas nasze piłeczki się zderzają i wówczas powstaje energia. Nabijamy sobie guzy, wytrącamy z orbity zmieniając własną i cudzą trajektorię lotu albo wyzwalamy coś pozytywnego, co się rozwija, przeobraża, zmienia wraz z nami. Zdarza się, że ryzykujemy i wychodzimy ze szklanego bębna do rzeczywistości, a tam w żyłach płynie krew zamiast tuszu od drukarki. Tam dotyk jest ciepły, liście szeleszczą pod nogami nawet wówczas, gdy nie mamy w uszach słuchawek. Bo tam, poza bębnem liście nie są z pikseli.  Tam śmiech jest może mniej perlisty, za to nie jest tylko plikiem dźwiękowym, swobodnie wibruje w powietrzu, zaraża, wywołuje radość. Tam widać piegi i zmarszczki, bo nie działa fotoshop. Są tylko oczy patrzącego. A każde oczy widzą to, co chcą widzieć. Zamykają się wówczas, gdy wolimy ten wizerunek drugiego człowieka, jaki namalowaliśmy pod powiekami, do którego się zdążyliśmy przywiązać i którego nie chcemy zmieniać. Bo taki piękny. Tak się dobrze komponuje z naszym zapotrzebowaniem...

Jednak najczęściej pozostajemy w wersji demo. Nie sposób dotknąć każdej piłeczki, zwłaszcza że nigdy nie wiadomo czy będzie to szczęśliwy numerek, czy pechowa trzynastka. A więc chowamy się za szkłem i krążymy, wirujemy, orbitujemy. Od losowania do losowania. Od zderzenia do zderzenia… Tak to się kręci.

środa, 5 listopada 2014

F jak forma

S. Ban


No właśnie, Dalio. :)
To jest chyba tak, że pewnych konstrukcji myślowych używamy jakiś czas, one nam organizują sposób postrzegania świata i reagowania na jego wyzwania, a później je porzucamy jak wąż starą skórę. To wcale nie oznacza, że świat się zmienił. To my potrzebujemy nowej powłoki, bo stara już nie spełnia swojego zadania. I wówczas zaczyna się wylinka. Zaczyna się szukanie nowego pokrowca, badanie jego pojemności. Czy aby nie za ciasny? Czy dobrze leży? Czy twarzowy i prosty w użyciu? Czy odpowiedni na nasz instrument? Przecież w czymś trzeba pomieścić Się. Nadać sobie jakąś formę, która nie pozwoli, aby treść wyciekła. Najlepiej mają ci, na których pasują gotowce. Ktoś taki wchodzi do hipermarketu z ideami, bierze wózek,  jedzie między półkami i ogląda. A ile tam towaru! Na jednym regale religie - do wyboru, do koloru. Na drugim teorie społeczne i filozofia, na trzecim psychologia z psychiatrią dyskretnie schowaną za innym, bardziej chodliwym towarem…Komunizm w połyskliwym czerwonym papierku. Chrześcijaństwo w niebieskim. O, a tam, w tym czarnym pudełku ze swastyką faszyzm ( ktoś go jeszcze kupuje??)  Dalej cała seria zielonych kartonów - to ruchy ekologiczne. Minimalizm bez opakowania, za to celebrytyzm owinięty w wymyślną kolorową bibułkę z kokardką. A wszystko ślicznie posypane cukrem pudrem dobrobytu lub życia wiecznego. Ech, tylko wybierać…!
Krążę między tymi półkami i krążę, a końca nie widać, bo od zaplecza podjeżdżają dostawcy i nowy towar trafia na półki.
Co jakiś czas wchodzę do przymierzalni z jakąś teorią przecudnej urody i co? Nic. Nie mogę trafić na mój rozmiar. A to rękawy za krótkie, a to nogawki za długie, albo całość zbyt luksusowa i nie na moją kieszeń. Przed chwilą z kabiny obok wyszedł ktoś ubrany w sukces. Leżał na nim jak ulał. Przymierzyłam i ja, ale miał tak sztywny kołnierzyk, że nie dało rady.

Co robić z treścią bez formy? Hm… chyba tylko poczekać, aż się z wierzchu skrystalizuje i okrzepnie - za jakiś czas. Na jakiś czas. Do następnej wylinki. A jak już się ustali - NIE naklejać etykietki.

Zblogowani

zBLOGowani.pl