środa, 31 grudnia 2014

Kociego roku!

Fot. Anonim


Miało już nie być wpisu okolicznościowego, bo próbowałam dotrzeć do każdego z życzeniami osobiście - nieskutecznie jednak. Toteż post noworoczny jest i najlepsze życzenia wraz z podziękowaniami za Waszą obecność w całym 2014 r. :)  Bez Was nie chciało by mi się pisać, szukać zdjęć, porządkować myśli ani ubierać wrażeń w słowa. Bardzo serdecznie dziękuję! Ponadto zainspirowała mnie nie po raz pierwszy Dżejka, gdyż zapytała, czego sobie życzę w Nowym Roku. Nigdy nie składałam życzeń sobie! Czego sobie samej życzę?? Siedzę i myślę...









1. Chodzenia po ziemi, a nie bujania w obłokach, co do tej pory nazbyt chętnie robiłam i omal nie spaprałam czegoś bardzo cennego. Ale udało mi się! Dzięki ci życie! Dzięki ci 2014 roku! :))
2. Większej równowagi emocjonalnej. Życie na huśtawce jest zabawne i w moim przypadku obfite w poezję, ale na dłuższą metę mnie męczy i przyprawia o zawroty głowy. Zatem życzę sobie tego, aby mi się udało wypracować jakiś bezpieczniejszy system huśtania...
3. ...a na wszelki wypadek, gdyby mi się nie udało wypracować bezpiecznego systemu huśtania, co jest bardzo prawdopodobne, życzę sobie dystansu do samej siebie. Póki co mam go sporo, ale któż to wie, co człowiekowi strzeli do głowy? Co mu się pokręci i pomięsza?  Już myślał, że trochę zmądrzał, a tu klapa.  Spraw, Nowy Roku, żebym nie zaczęła rywalizować ani rozpychać się łokciami w przekonaniu o własnym geniuszu. Zatem dystansie - nie znikaj!
4. Życzę sobie kolejnego urlopu z kurami. Tęsknię do tej ciszy, do wiewiórki grasującej na wielkim orzechu i do starego kundla Miśka, który strzegł tamtej chałupy i moich snów. Tam się działy rzeczy dobre i ważne. Życzę sobie, aby magia tego miejsca przetrwała do lata. :)
5. Życzę sobie, abym z miękkością kota umiała omijać przeszkody, być w zgodzie z sobą nie wchodząc nikomu w drogę i... spadać na cztery łapy.

Jeśli któreś z życzeń i Wam się przyda, to bardzo proszę, są do Waszej dyspozycji. 
A oprócz nich wszystkiego najlepszego, najogólniej rzecz biorąc tego, 
czego sami sobie życzycie. :))

wtorek, 30 grudnia 2014

L jak ludzie


Herkes Sokakta




Z materią nieożywioną pół biedy, bo można  poukładać po swojemu, zmodernizować, dopasować ustawienia do własnych potrzeb, wymienić na inny model, zainstalować Linuxa - o ile kolega ma czas i pomoże. Albo zamówić ekipę remontowo - budowlaną i doglądać jak postępują prace. Ma być tak, bo jeśli inaczej, to źle. W salonie ciepły beż, a w korytarzu bita śmietana. Biały kredens w kuchni. Nie, proszę pana, nie kremowy, tylko biały! W końcu nie po to zamawiałam architekta wnętrz, żeby kredens był kremowy! Ma być biały. A jeśli nie, to nie dostaniecie premii. I kredens zachwyca zwiedzających domowe muzeum śnieżną bielą. Nie odpowiada mi zimowa aura? To biorę kredyt i jadę na 3 miesiące gdzieś w cieplejsze klimaty. Jest po mojemu. Świat musi ugiąć karku. On - nie Ja. Postawiłam na swoim. Później haruję jak wół, żeby spłacić raty, ale udowodniłam, że potrafię. Pokazuję znajomym zdjęcia z takich miejsc, o których oni mogą tylko poczytać w National Geographic. Trzymam kulę ziemską pod butem z równą łatwością, jak Ronaldo piłkę na plakacie Ligi Mistrzów. Zabiłam byka. Podziwiajcie.

Ile w tym ułańskiej fantazji! Jaka brawura! Wow!

Gorzej z ludźmi. Chcę, żeby był romantyczny, a on zaczyna o jakichś rachunkach. Chcę go przesunąć pod okno, jak to zwykle robię z fotelem, a on stoi w drzwiach i zawadza. Wymyka Się. Sięga po serwetkę, wyciera usta i... No patrzcie go! Chce skończyć posiłek po zupie, gdy ja liczyłam na dwa dania i deser w postaci lodów. Wstaje za wcześnie od stołu. Rozgląda się za kelnerem, żeby zapłacić. Jak może nie mieć apetytu, kiedy ja nadal jestem taka głodna! O co mu chodzi?

:)

O to samo, o co chodzi wszystkim żywym istotom: chce żyć w zgodzie z własną naturą. Stać, gdy ma na to ochotę. Nie jeść, gdy mu brak apetytu. Tańczyć swój balet. Nie zawsze tango.


,,A stój w tych drzwiach choćby całe życie. Przecież Się zmieszczę." - to jest już cała instrukcja obsługi bliźniego swego. Nie znam niczego bardziej skomplikowanego. I bardziej fascynującego niż człowiek. :)



wtorek, 23 grudnia 2014

Skoro mamy wiosnę tej zimy... ;-)

Niech zakiełkuje w Was ziarno ciszy. 
Nawet pozbawione światła i pod śniegiem 
niech rozwinie listki pogody ducha i życzliwości.
Niech rozrośnie się w Waszych sercach potężnym drzewem, które zakwitnie radością z tego co jest, 
a zaowocuje wewnętrznym spokojem oraz miłością do wszelkiego stworzenia. :***




piątek, 19 grudnia 2014

Leśny diabeł część 5.

abercanda


Odsunął myśl o kąpieli na dalszy plan. Po tym bezmiarze zimnej samotności i tułaczki po lasach trafił do Arkadii. Wieczność skropliła się do tej jednej chwili, dwa pociągi mijały się i przez chwilę jechały po równoległych torach w długim spojrzeniu, jakie wymienili ze sobą kobieta i jej czarny kot. Ona mu pokazała ukryte pod rzęsami dwa zielone jeziorka, a on jej złote księżyce w pełni. Pod dotykiem jej dłoni doznawał uczuć, których nie potrafiłby nazwać. Ale zaraz poczuł na końcu ogona charakterystyczne mrowienie, które zwiastowało jakieś zmiany w układzie planet.
Oto potężny  podmuch wiatru podnosi się zza północnej ściany lasu, zatacza łuk wokół miasteczka, wiruje coraz szybciej, nabiera rozpędu i mocy, aż zmienia się w trąbę powietrzną. Nawałnica wirując zbliżyła się do ryneczku, podnosi ławki i wyrywa drzewa z korzeniami.
Wicher niesie chmurę suchego piachu, którym z minuty na minutę zaciera napisane przez Emmę słowa, pokrywa całe zdania, zasypuje klawiaturę, wciska się do oczu i ust, myli znaczenia i odkleja sensy od słów. Coraz trudniej jest pisać…
Kiedyś musiało wyjść na jaw, że miasteczko było z papieru, a kobieta mieszkała w domku z kart i była jedną z dam w talii. Kim byli wszyscy? Diabeł i kot?  A kim pijak z miasteczka? Tylko bytami potencjalnymi, których żywot nigdy nie bywa kalany piętnem cierpienia, ani też miłość na nich nie kładzie płomiennych stygmatów. Byty potencjalne są skazane na czyjeś widzimisię. Słowo koniec niczym trąba powietrzna odsyła je w otchłań. Po końcu musi zamilknąć wszelki głos.
Tak więc nie ma miasteczka, nie ma kobiety ni kota. Leśny diabeł już nie istnieje. Nie wierzycie? Idźcie do lasu, odszukajcie polanę ze starym dębem i zajrzyjcie do dziupli: jest pusta. Na przeciąg kilku dni abecadło porosło sierścią i miało rogi. Nic więcej.
Ślimak śliskim odwłokiem kreśli tajemny ślad na pniu drzewa i chowa się do skorupy. Tym właśnie są słowa: śladem ślimaka na drzewie. Niczym, doprawdy niczym są więcej. A czymże ty jesteś, który czytałeś te słowa? Kępką mchu w lesie bytów. Cóż zatem mech by mogło zasmucać?


KONIEC

czwartek, 18 grudnia 2014

Leśny diabeł część 4.


James Dean


Udało się na czas napisać drogę rozwijającą się w stronę ludzkich siedzib. Udało się zbudować miasteczko,  wyłożyć kamieniem mały ryneczek, poustawiać ławki, a na jednej z nich położyć miejscowego pijaka. Leśny diabeł szedł, a po wejściu do miasteczka zaczął się skradać. Jego przejście przez rynek polegało na wykonywaniu wielkich skoków od ławki do ławki. Za każdą z nich siedział chwilę przyczajony i rozglądał się, a zyskawszy pewność, że mieszkańcy jeszcze śpią, ruszał dalej. Właśnie wykonał długiego susa do następnej ławki, ale odskoczył od niej przerażony: na ławce ktoś był! W dodatku leżąca postać  podniosła głowę i wymamrotała nieprzytomnie: ,,Napiję się z tobą, ale ty stawiasz…” Diabeł czmychnął czym prędzej, bowiem czyjeś spojrzenie mogło osłabić jego moc. Zdążył jednak zauważyć wielkie, białe skrzydła leżące pod ławką. Wyglądały nierealnie i biła od nich nieprzyjazna czarciej braci woń kadzidła i opłatka. Najwyraźniej pijak zrzucił skrzydła z ramion, żeby nie uwierały podczas snu.
Diabeł zmierzał do domu kobiety, która kiedyś leczyła mu owrzodziałe kopyto. W wąskiej uliczce poczuł zapach ludzkich ciał, który smagnął jego czarną duszę  palącą tęsknotą. W przypływie słabości zatrzymał się przy jednym z niskich domów i przylgnął policzkiem do szyby, próbując coś za nią zobaczyć. Wyczuł za szkłem ciepło. Zaskowyczał żałośnie i pomknął co tchu, aby zdążyć przed nastaniem świtu. Jest już blisko, coraz bliżej…,, Jeszcze tylko kilka domów i będę” - pomyślał. W następnej chwili przestraszył się bezczelnością tej myśli. Przecież diabłów nie ma! Jakim sposobem więc on może być? Rogate stworzenia z widłami zostały wymyślone do straszenia dzieci. Jednak diabeł musi zaistnieć, znaczenia muszą się zagęścić, scalić i poukładać w postać diabła, bowiem w opowieści pojawiła się gorąca potrzeba przylgnięcia do kobiecego ciała, zatem ktoś tej potrzeby musi doświadczać. I tym kimś będzie diabeł, za którym owo pragnienie będzie postępowało krok w krok, deptało mu po piętach, wlokło za nim niczym ogon z kępką czarnych włosów na czubku. Widać już dom, w nim białe drzwi, do których wiedzie zaledwie kilka schodków. Diabeł skupił łakome spojrzenie na klamce i już miał ją nacisnąć... Stop akcja! Zastanów się, diable: kobieta jest przecież mężatką! Ktoś inny ma prawo do zapachu jej włosów i rozłożystych bioder. Komuś innemu gotuje mleko. Diabeł pochylił się i zajrzał przez dziurkę od klucza. Niewiele zobaczył. Obszedł dom dokoła, zajrzał przez każde okno. Wciągał w nozdrza powietrze, węszył, chciał wytropić w pobliżu zapach mężczyzny. W końcu stwierdził, że w domu oprócz kobiety jest tylko kot. Diabeł zachichotał, z uciechy zatarł ręce. Później zmienił stan skupienia na lotny, stał się w smugą dymu, która niepostrzeżenie wsunęła się do domu przez szczelinę pod drzwiami. Kobieta siedziała nadal z kotem na kolanach oparta plecami o piec i śpiewała cicho. Głaskała czarne futerko swojego pupila. Wtem kot gwałtownie zeskoczył z jej kolan na środek kuchni. Wyprężył ogon, zjeżył sierść i zaczął wydawać z siebie tak dzikie, przeszywające dźwięki, że kobieta cofnęła się o kilka kroków przerażona. W dodatku przez ułamek sekundy kot wydał się jej znacznie większy! Było to tak zaskakujące, iż uznała  to za przywidzenie. Nie zauważyła przecież, że diabeł pod postacią smugi dymu wstąpił w zwierzę. Kot jednym westchnięciem wciągnął go w siebie. Diabeł nie był w ciemię bity;  wiedział, że z tymi rogami i kopytami kobieta go nie zechce. Mógłby przybrać postać Jamesa Deana, ale wówczas musiałby zgładzić jej męża. I nie miał pewności, którego z nich by wybrała, bo nawet diabeł nie zrozumie kobiety. Wolał zdobyć jej względy sposobem mniej krwawym. Wielu jego pobratymców ulegało pokusie wcielania się w pięknych mężczyzn, a później cierpieli katusze kobiecych dąsów, szczebiotów i odtrącenia. Wcielenie w kota było znacznie pewniejsze.
Kobieta ostrożnie zbliżyła się do dziwnie zachowującego się kota i czule do niego przemówiła. Zwierzę nagle złagodniało, jak gdyby nigdy nic zbliżyło się do niej i zaczęło łasić, domagając się pieszczot. Kobieta wzięła kota na ręce, po czym usadowiła się na poprzednim miejscu przy piecu, kładąc sobie pupila na kolanach. Pod dotykiem jej dłoni diabeł wyginał się i prężył, wydając z siebie rozkoszne kocie mruczando. Wiedział, że to szczęście nie potrwa długo. Przeminie jak błysk światła, bo czymże jest życie kota czy też człowieka w porównaniu z nieśmiertelnością diabła? Jednak dobre i to w bezmiarze nudnej nieśmiertelności. Nagle kobieta zesztywniała, porwała dłonie od jego sierści i krzyknęła:
-Skąd ty masz tyle pcheł?! Muszę cię wykąpać! Zaraz zagrzeję wody.
Diabeł zadrżał. ,,A jeśli to będzie woda święcona?” ( cdn)

wtorek, 16 grudnia 2014

Leśny diabeł część 3



Lilian Gish - London, 1926.




Tego dnia, w samym środku zimy  leśny diabeł poczuł w kościach wiosnę, która dawała o sobie znać na koniuszku ogona, pod kępką czarnych włosów. Gwoli ścisłości wiosnę najpierw poczuły jego pchły, które nie wiedzieć po co obudziły się z zimowego snu i urządzały w jego czuprynie harce. Kąsały przy tym swojego żywiciela tak niemiłosiernie, że diabeł ruszył z kopyta w stronę leśnego jeziorka. Z rozpędu wskoczył do lodowatej wody i zanurzył się w niej z głową. Liczył na to, tym chytrym sposobem uda mu się potopić utrapione insekty. One jednak zwietrzyły podstęp i zostały na brzegu, zanosząc się ze śmiechu. Poczekały spokojnie aż diabeł wyjdzie z wody i ze zdwojoną siłą objęły w posiadanie swoje królestwo.
Ociekając wodą i drapiąc się za uszami, diabeł ruszył w stronę ludzkich siedzib. Nie wiedział jednak, że miasteczko dopiero wyłania się z nieistnienia. Ba! Nie tylko miasteczko, ale nawet wiodąca w jego kierunku droga była jedynie pomysłem literackim Emmy, która coraz szybciej stukała w klawiaturę, aby zdążyć jego szlak napisać i na czas rozwinąć przed idącym  diabłem. Jak fotograf rozwija rolkę czarno - białego polaroidu, tak ona rozwijała przed diabłem drogę. 
Pisz, Emmo, pisz! W przeciwnym wypadku opowieść utknie w martwym punkcie. Zawiśnie nad przepaścią milczenia, rozpłynie się w nicości jak grudniowa mgła nad polaną o świcie…

Ale Emma przestała pisać. Usłyszała milknący tupot drobniutkich mysich nóżek na drewnianej podłodze kuchni. To był znak, że słowa się rozbiegły zabierając Ciąg Dalszy. Wyjrzała przez okno. Kim ona właściwie jest w kontekście tekstu? Autorką czy trzecioplanową postacią? Kto tutaj jest kim? Jeśli ona jest autorką, to rozdaje karty, a w takim razie powinna je potasować, obmyślić reguły gry i zdecydować czyj ruch. Kim jest Emma w dramacie, jaki pisze dla niej Wielki Scenarzysta? Tego dnia po źle przespanej nocy czuła się jak znak interpunkcyjny. Zaledwie jakiś przecinek lub pauza. Należałoby się zbuntować i domagać jakiejś poważniejszej roli. Tylko czy warto brać diabła za rogi? W dodatku takiego, który ma pchły?? Nagle poczuła wielką ochotę, żeby napić się mleka. Podeszła do kredensu, wyjęła miseczkę i napełniła ją mlekiem. Później zanurzyła w nim usta i zaczęła pić maleńkimi łyczkami. ,,Co się ze mną dzieje??" - pomyślała w trakcie tej czynności przerażona, ocierając wierzchem dłoni usta. Miska potoczyła się po podłodze i narobiła przykrego hałasu. Emma jednak szybko wzięła się w garść. Postanowiła omijać wszystkie lustra z obawy, że zobaczy w nich czarne wąsy... Nie czas na to, aby płakać nad rozlanym mlekiem. Diabeł się obudził i wyszedł z dziupli. Trzeba z nim coś zrobić. Znów zaczęła stukać w klawiaturę... ( Się wymyśla co dalej )

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Leśny diabeł cz. 2.

gosia janik


Pędzel kosmicznego malarza zaczął nakładać coraz jaśniejsze odcienie mroku na czarne płótno nocy. Powoli z tła wyłaniała się leśna polana, na niej stary dąb z wielką dziuplą. Zimna mgła unosiła się coraz wyżej nad lasem. W pewnej chwili w pniu drzewa coś zachrobotało, zaszeleściło i dąb wydał ze spróchniałych trzewi głuchy odgłos. Ruda sarna stojąca na polanie czujnie zastrzygła  uszami,  po jej grzbiecie przemknął nerwowy dreszcz. Gotowa do ucieczki wielkimi, wilgotnymi oczami spojrzała w stronę drzewa, jednak uspokoiła się, gdyż wszystko  ucichło. Czy to jednak była sarna czy tylko oderwany od zwierzęcia, spacerujący po lesie, zabłąkany cień sarny? Nie wiem, nadal nic nie wiem. Przecieram oczy, ale słabo widać we mgle…Słowa dopiero wyłaniają się z wilgotnego mroku jak uśpiony nocą las.
Diabeł jeszcze nie wyszedł z dziupli. Wciąż tonął w oparach niedomówień razem z domniemaną sarną. Nie miał jeszcze własnej opowieści, nikt go do tej pory nie napisał. Diabeł był zaledwie ziarenkiem, anemicznym zalążkiem narracji, która rozłazi się w szwach jak zbutwiały worek i tapla w grzęzawisku domysłów. Razem z diabłem w poczekalni do napisania cierpliwie czekała kobieta o rozłożystych biodrach. Powinna teraz siedzieć w domu na skraju miasteczka, opierając się plecami o kaflowy piec. Powinna trzymać na kolanach czarnego kota i mruczeć razem z nim dziwne zaklęcia.
Kot w pewnej chwili powinien poruszyć wąsami i poczuć skradające się słowa. Tak, tak, już je zwietrzył! Pachniały jak tłuściutkie, dobrze wypasione myszy. Przeciągając się z lubością, wciągnął w nozdrza tę najpiękniejszą na świecie woń, która każdego kociego piecucha jest w stanie poderwać na cztery łapy i wygonić z ciepłego domu na polowanie.
Kim właściwie była zatopiona w ciszy czekania kobieta?

A kim był kot, skoro poszedł polować na słowa??

sobota, 13 grudnia 2014

Leśny diabeł cz. 1

Willy Ronis


Na ziemię opadał mrok. Kontury drzew stawały się coraz bardziej rozmyte, rozmazane. Świat był coraz mniej wyraźny, cofał się na drugi plan, chował się za kurtyną nadchodzącej nocy. Ubywało kolorów, ostatnią jaśniejszą plamą w tym pejzażu była złota łuna zachodzącego słońca widoczna za brzozowym zagajnikiem.  Drzewa cierpliwie trwały na tych miejscach, na których przyszło im rosnąć. Gdzieś w oddali odezwał się ptak, jednak szybko zamilkł, bo odpowiedziała mu martwa cisza zakłócana tylko szelestem liści pod moimi nogami. Las dyszał wilgocią o zapachu mchu i gnijących liści. Bohaterowie opowiadania pogubili swoje imiona i tożsamości, rozpłynęli się wśród drzew, nie zostawiwszy po sobie nawet jednego zdania. Z dziupli wielkiego dębu wyjrzał leśny diabeł, przetarł oczy i nerwowo podrapał się w kudłaty łeb. Od jakiegoś czasu coraz bardziej dokuczały mu pchły. Rozejrzał się po polanie i upewniwszy się, że nie ma kogo straszyć, naciągnął dziurawą kapotę na rogi, mlasnął jęzorem i zasnął. Nocą przyszedł do niego niespokojny sen o gospodyni z małego miasteczka, posiadaczce czarnego kota, która w tajemnicy przed mężem wynosiła mu na dwór gorące mleko i okłady z rumianku na owrzodziałe kopyto.

niedziela, 7 grudnia 2014

L jak lęk lub lot



Nicholas Bell


Ogranicza pole widzenia, zawęża świadomość, która koncentruje się tylko na przyczynie lęku lub nawet nie tyle na niej, a na samym lęku, bo przyczynę czasem ciężko uchwycić, rozpoznać i nazwać. Wówczas człowiek zamienia się w kreta. Grzebie łapkami, przedziera się po omacku przez oporną przestrzeń i brnie ciasnym korytarzem przez życie. Od czasu do czasu wystawia głowę na powierzchnię, poznaje nowych ludzi, maluje obrazy, idzie ze znajomymi do knajpy lub zapisuje się do klubu dyskusyjnego, ale oślepiony światłem szybko czmycha pod ziemię. Zostawia na trawniku kopiec. To jego wołanie: znajdźcie mnie, tędy można do mnie trafić, hop hop! Jednak gdy ktoś zbyt raptownie próbuje zajrzeć do jego podziemnego królestwa lub chce go wyciągnąć na słońce, prycha i wystawia śmieszne ząbki. Nie jest mu dobrze pod ziemią, ale kret nie jest przystosowany do życia na łące i podziwiania kwiatów.  On woli wąchać korzonki, bo ich zapach już zna. Ciasny korytarz lęku nie ma dla niego tajemnic, a trawnik ma ich wiele. 
Albo inne porównanie: człowiek owładnięty lękiem jest jak górnik z latarką na czole. Wąski strumień świadomości to pasmo światła zogniskowane na jednym punkcie, a  z jednej i drugiej strony twarda, zimna ciemność, która na niego napiera. Nic to. Trzeba iść…
A gdyby tak wyregulować guziczek latarki tak, aby światło świadomości rozchodziło się na boki? Może tam, gdzie górnik widzi tylko twardą ścianę, rosną drzewa i śpiewają ptaki? Może tam jest przestrzeń i otwarty horyzont? Może są jeziora o szmaragdowych wodach, nad którymi kumkają żaby? 
Rozgarniasz łapkami mrok i myślisz: gdzie jest ten guziczek? Gdzie on jest?? 
Wreszcie go znajdujesz, przyciskasz i i ciepłe światło rozpływa się dokoła. Robi się jasno aż po horyzont. Przypominasz sobie, że oprócz krecich łapek masz także skrzydła. Rozprostowujesz je, bo zdrętwiały pod ziemią i lecisz, lecisz nad szmaragdową taflą spokojnej wody. I obejmujesz spojrzeniem całe to piękno...

Zblogowani

zBLOGowani.pl