piątek, 21 lutego 2025

Białe zęby i nie tylko

 




Nie do wiary jak ten czas leci! Wydawało mi się, że niedawno zamieszczałam wpis na blogu, tymczasem patrzę na datę, a to już dwa i pół tygodnia. :-o Na szczęście nie ma żadnej normy do wyrobienia, więc luzik. Cieszy mnie to, że już nie czuję presji, bo powinnam tu coś zamieścić. Dawniej miałam wkręcone, że to jakaś ,,powinność" i z czasem ta ,,powinność" mnie zaczęła męczyć i zniechęcać do aktywności. A więc trzymam się zasady, że nic nie muszę, ale wszystko mogę. Jak miło mieć blog. :) Aczkolwiek tej zimy ogarnął mnie jakiś marazm umysłowy. Nie chce mi się pisać, myśleć, tworzyć, kreować... Trochę sobie za to dowalałam, poganiałam Się, ale moje Się jest przewrotne i im bardziej jest popychane, tym bardziej wskakuje na wsteczny bieg. No więc odpuściłam i trwam sobie. Widocznie tak ma być.  Obserwuję ptaki, bawię się z psem, opiekuję się synem, obmyślam, jakie kwiaty zasadzić na wiosnę. Jestem. 

No i jak każdej zimy dużo czytam. 

Ostatnio skończyłam ,,Białe zęby" Zadie Smith i powieść bardzo mi się podobała. To moja pierwsza książka tej autorki, chociaż od dawna gdzieś się przewijała w moich planach czytelniczych, ciągle spychana na dalszy plan. Wreszcie przeczytałam i na pewno sięgnę po coś więcej, bo niewielu jest autorów podchodzących z taką swadą i poczuciem humoru do tematów trudnych, wręcz traumatycznych, a na pewno skomplikowanych i wieloaspektowych. Piszę mianowicie o problemach asymilacyjnych, które co prawda w przypadku różnic rasowych teoretycznie przebrzmiały, ale w kontekście kryzysów imigracyjnych okazuje się, że to wciąż są tematy aktualne, powracające w kolejnych odsłonach, a wyzwalające bardzo skrajne emocje. Ponadto autorka pisze z perspektywy imigrantów, próbujących jakoś się odnaleźć w innej rzeczywistości, obcej kulturze.  Powieść opowiada o rodzinach dwóch przyjaciół: Anglika Archiego wyznania anglikańskiego i Samada, Bengalczyka wyznania muzułmańskiego. Ciekawie został poprowadzony wątek bliźniaków, synów Samada. Otóż ojciec próbuje swoim synom za wszelką cenę przekazać własne tradycje religijne i rodzinne, nauczyć ich wiary w Allaha i oddawania mu czci. W tym celu jednego z synów, tego o dwie minuty starszego, tego który jest grzeczniejszy, inteligentniejszy i lepiej się zapowiada, wysyła do Bangladeszu, żeby chłopiec mógł rozwijać prawowitą wiarę  i zostać imamem. Ojciec chce uratować swoje dziecko przed narkotykami i całym zepsuciem Zachodu. Robi to w tajemnicy przed żoną, o zgrozo. Wysyła lepszego z synów, bo nie stać go na bilet lotniczy dla obu. Bliźniak, który został w Londynie, zakłada bandę, która ostro rozrabia: ćpanie, straszenie ludzi, drobne przestępstwa, chociaż raczej z potrzeby wyładowania gniewu i dla szpanu niż z chęci skrzywdzenia kogokolwiek, co utwierdza ojca w przekonaniu, że na imama przeznaczył właściwego/lepszego bliźniaka. Jakież jest jego rozczarowanie, gdy się okazuje, że bliźniak wysłany do Bangladeszu rozwija się w zgoła innym kierunku i z czasem wyrasta na Europejczyka zafascynowanego możliwościami współczesnej nauki, w dodatku lubi wieprzowinę, co dla ojca jako prawowiernego muzułmanina jest ciężkim ciosem. Jak na ironię ten syn, który ćpał i szalał ze  swoją bandą w Londynie, z czasem wstępuje do ortodoksyjnej organizacji muzułmańskiej.  A więc życie napisało własny scenariusz i dało ojcu po nosie w temacie wychowania, aczkolwiek mimo humorystycznego stylu tej prozy, Samad jest to postać tragiczna. Bardzo kochał swoich synów, dla nich tyrał jako kelner, drżał nad ich rozwojem, troszczył się o nich jak mógł, chciał jak najlepiej, a wyszło jak wyszło. I tu brawa dla autorki, że uniknęła patosu i pokazała wędrówkę duchową tej postaci z pełnym ciepła dystansem i biglem. Bo czy warto brać te wszystkie dramaty aż tak serio? No nie. 

Warto zaufać życiu. Wygrywają ci z nas, którym się to udaje. 

Ostatnio wysłuchałam wywiadu z raperem, który w napadzie autodestrukcji i chyba będąc  na haju kazał sobie wstrzyknąć tusz do tatuażu w gałki oczne. Na 26 dni stracił wzrok, ale na szczęście odzyskał. Twarz tego człowieka to rozjeżdżony, zbombardowany poligon, na którym życie testowało broń silnego rażenia: blizny, zrosty, tatuaże, cytaty... Jakaś dziewczyna, która śpiewała u niego w chórku, powtórzyła eksperyment z tuszem w gałkach ocznych i  straciła wzrok na zawsze. Słuchałam jego opowieści i myślałam sobie, że mnie jednak życie potraktowało łagodniej. Moi rodzice nie ćpali, nie musiałam kraść i ukrywać kasy przed nimi, żeby nie kupili za nią wódy. Mama mnie nie zawiozła do poprawczaka tak jak jego... Dziękuję ci życie, dziękuję ci mamo, że lepiej ogarniałaś niż tamta kobieta. 


1 komentarz:

  1. U mnie zupełnie odwrotnie, a sprowokował to jeden komentarz napisany przez M.
    Zostałam wywołana do tablicy, rozkręciłam się i tak lecę jak szalona, dbając jedynie o prawdziwość informacji, które podaję. Ze stylistyką bywa różnie ;))
    Wcześniej, podobnie jak Ty, wcale a wcale nie miałam takiej potrzeby :)
    Piękna recenzja książki :)
    Ładnie piszesz Emmo, bardzo starannie dobrane słowa :) Całość jest spójna i "elegancka" , a tekst wychuchany - miło się czyta ♥
    Ps. zima u mnie, a i mrozy trzymają, ni widu ni słychu wiosny :)

    OdpowiedzUsuń