czwartek, 29 maja 2025

Moja podróż




Deszcz. 

Na całej połaci deszcz. 

Dla sióstr i dla braci - deszcz...

Z psem się nie bardzo da wyjść, bo leje okropnie. Czytam ,,Podróż bohaterki", a że w sezonie ogrodniczym idzie mi to w tempie 2 strony dziennie, więc mam czas na rozkminy. Bo i jest co rozkminiać, gdy się czyta tę książkę. O ile wiem, jest tu parę osób robiących to wręcz nałogowo, do której to grupy sama się zaliczam, więc rzucam garść myśli inspirowanych lekturą. Bardzo ciekawie opisuje autorka proces, który ma miejsce w życiu kobiet w naszych czasach przy czym określenie ,,w naszych czasach" rozumiem bardzo szeroko czyli w okresie powojennym. Autorka twierdzi mianowicie, że wchodząc w świat urządzony przez mężczyzn, musiałyśmy siłą rzeczy dopasować się do niego i automatycznie wejść w energię męską czyli: działanie, organizowanie, siła charakteru, logiczne i logistyczne myślenie, ambicja, sukces, kariera, biznes... A więc chcąc zaistnieć w tym świecie, musiałyśmy stłumić w sobie energię żeńską i grać według tych reguł, które już w nim istniały. Sęk w tym, że te zasada przez tysiące lat ustalali mężczyźni dla samych siebie, bo przecież kobiet w ''świecie" nie było. Kobiety były przy ogniskach, w buduarach, w kuchni, w alkowie, na porodówce, w haremie, w salonie, w domu publicznym, przy łóżkach chorych lub umierających członków rodziny... Pełniły role służebno - opiekuńcze ewentualnie ozdobne. Sorry guys, ale takie są historyczne fakty. Jednak wiele kobiet po obu wojnach zostało bez środków do życia, bez jedynego żywiciela, bo miliony mężczyzn poległo, tak więc emancypacja i feminizm to nie była fanaberia znudzonych sufrażystek, tylko potrzeba życiowa. Musiałyśmy wyjść z  kuchni i z przytulnego salonu, żeby zarobić na życie dla siebie i dzieci, bo kto jeśli mnie my? I tak weszłyśmy w życie zawodowe, w którym reguły już od wieków były doprecyzowane przez mężczyzn i dla mężczyzn przy czym bynajmniej nie uwzględniały ewentualnego funkcjonowania w nim kobiet i energii żeńskiej takich jak intuicja, empatia, wrażliwość, czułość, emocjonalność, akceptacja... Mężczyźni od wieków tańczyli taniec wojenny, zostawiali za sobą pożogę i pobojowiska usłane trupami. Nadal to robią np. podczas debat politycznych. A my chcąc nie chcąc, żeby na tej wojnie nie zginąć, musiałyśmy stać się twarde i zacząć się przedzierać przez pole minowe w butach na obcasie, wspinać na nie swoje szczyty, walczyć o nie swoje wartości tylko po to, żeby zyskać uznanie lub tylko środki do życia w nie swoim świecie. A dotyczy to zwłaszcza tych kobiet, które były córeczkami tatusia i koniecznie chciały zasłużyć na jego pochwałę. W życiu kobiety - wg Maureen Murdock -  następuje taki moment, gdy czuje ona bezsens brania udziału w balu i zdaje sobie sprawę, że całe życie tańczyła z innymi menueta, ale to nie był taniec jej duszy. To był przymus, haracz, który płaciła za wejście w męski świat i zdobycie niezależności. Wszystkie ofiary korpo obłożone ratami za mieszkanie, wypalone, sfrustrowane i często uzależnione od alko lub psychotropów na pewno wyraźnie poczuły jak to jest. Weszły wreszcie na ten wymarzony szczyt i nagle stwierdziły:

- O kurwa! Przecież to nie ta góra! Nie o to mi chodziło!

Najodważniejsze z nich zdjęły szpilki i boso ruszyły w drogę powrotną. Najodważniejsze czyli te, które usłyszały głos intuicji, mówiący ,,hej! to nie twoja bajka". To one miały odwagę zobaczyć własną pomyłkę, postawić na siebie i zrezygnować z wyścigu szczurów skoro już odkryły, że to nie jest o nich.

Co teraz robią? Na przykład uprawiają ogród. :D 

Celebrują poranną kawę połączoną z słuchaniem śpiewu ptaków.

Obserwują falowanie kwiatów szałwii i kocimiętki podczas wiatru. 

Słuchają podcastów.

Czytają mądre książki. 

Jeżdżą na rowerze. 

Kochają. 

Czasem, zwłaszcza gdy pada deszcz,  wpadają w melancholię, w której jest łagodność kota.

Zatrzymują momenty piękna. 

Z uporem maniaka gromadzą dobre chwile, żeby móc zaufać życiu, trwaniu, doświadczaniu, światu. 

Żyją nielinearnie. 

Bez presji i masek. 

Smakują bycie sobą i jazdę pociągiem bez odhaczania kolejnych przystanków.

Zdałam sobie sprawę, że ja to wszystko zawsze wiedziałam. Zawsze czułam, że to nie jest mój taniec, że gram jakąś systemowo wymuszoną rolę, ale nie miałam dość zasobów, żeby z niej zrezygnować. Tańczyłam jak mi zagrali, nabawiłam się odcisków, obtarłam pięty, podeptali mi palce, ale co mogłam innego? Funkcjonujemy w takim świecie, w jakim przyszliśmy na świat. Na swój własny balet pozwalałam sobie na blogu i być może dzięki temu nie zwariowałam, bo gdzieś mogłam być sobą i mieć kontakt z własną głębią. Głębią, do której teraz podróżuję... Wiję gniazdo w sobie samej. Tam chcę teraz mieszkać.

poniedziałek, 19 maja 2025

Opowieści z mchu i paproci

 

                                Co prawda zdjęcie z sieci, ale marzę o czymś podobnym u siebie...


Słucham przyjemnego szemrania długo wyczekiwanego deszczu. Wyobrażam sobie, jaka to musi być przyjemność dla roślin, które znoszą ostre wiosenne słońce. Nawet jeśli je podlewam, to nigdy nie będzie to samo. Tak naprawdę teraz moje życie toczy się w ogrodzie. Przychodzę do domu zjeść, przespać się i ogarnąć codzienność, ale jak tylko odhaczę to, co niezbędne, od razu wracam do moich roślin. Z niemałą satysfakcją stwierdzam, że ogród zaczyna wyglądać coraz bardziej po mojemu. To był kiedyś teren mojej mamy, ale odziedziczyłam go po jej śmierci i urządzam według własnych pomysłów. Kiedyś cała działka była podzielona na równe grządki z warzywami, a teraz zaczyna się przekształcać w coś mniej utylitarnego, wygląda coraz ciekawiej, naturalistycznie bym powiedziała, bo przecież imitowanie natury to jednak nie to samo, co ona sama.  Warzywnik skurczył się do kilku małych rządków z truskawkami, sałatką, jarmużem i koperkiem, a resztę przestrzeni coraz bardziej opanowują rośliny ozdobne w tym paprocie, które starsza pani z sąsiedztwa nakazuje mi plewić, a ja o nie dbam najbardziej. Zastanawiałam się czy nie wynająć profesjonalnej firmy ogrodniczej, która wykona projekt, skompletuje odpowiedni zestaw roślin i krzewów, co teraz jest bardzo trendy i upraszcza sprawę, ale w końcu zrezygnowałam, bo okazało się, że grzebanie w ziemi sprawia mi mnóstwo frajdy. Rok temu oczyściłam górkę pod drzewami, która była zawalona gałęziami i wszelkim możliwym badziewiem. Jesienią posadziłam tam krokusy, niezapominajki i fiołki. Z innej części ogrodu przeniosłam sadzonki rośliny pod bajkową nazwą lunaria, która wniosła mocny kolorystyczny akcent i teraz mam małe cudeńko, na które patrzę przez kuchenne okno. Lunaria de facto przez oficjalne gremia jest uważana za chwast, ale jej torebki nasienne jesienią są wyjątkowo piękną ozdobą, a ja mam zamiar cieszyć się ogrodem przez cały rok, dlatego według moich zasad to roślina ozdobna. Bardzo jestem ciekawa jak w tej roli spełni się żeleźniak bulwiasty, który również zdobi ogród zasuszonymi kwiatostanami i który od tego roku gości w moim ogrodzie. Idąc z psem przez brzozowy zagajnik uświadomiłam sobie, że jestem posiadaczką kawałka planety Ziemia! Nie tyle posiadaczką, co chwilową użytkowniczką, bo ja odejdę, a ogród zostanie. Zobaczyłam to w wyżyn kosmosu i aż mi dech zaparło, bo poczułam nie tylko wyróżnienie, ale i odpowiedzialność. Dlatego mam kwiaty miododajne i nie zabijam kretów. zastanawiam się nad domkiem dla jeży, ale przy mojej szalonej psicy, która nie jest bynajmniej zwykłym przekarmionym kanapowcem, ale wojowniczką, jeże i tak by nie przeżyły.

Ach! No i jerzyki przyleciały! co prawda z kilkudniowym opóźnieniem i wymęczone, ale są. To była niezwykła chwila, bo akurat dłuższy moment o nich intensywnie rozmyślałam, analizowałam przyczyny opóźnienie lub ewentualne powody, dla których mogłyby zrezygnować z naszego poddasza. Podeszłam do okna balkonowego i...jest! Dokładnie w tym momencie. Malutki, czarny kształt na szarym, podświetlonym słońcem niebie. Po chwili zjawiły się następne. Najpierw przez 3 dni patrolowały teren zataczając szerokie koła nad domem i znikając na całą noc. Latały coraz bliżej i coraz niżej, a gdy w trakcie ich lotu patrolowego nie wytrzymałam i wyszłam na balkon, jeden przeleciał tak blisko mnie, że widziałam czarne, przenikliwe oko. Ciekawe, czy mnie poznał?  Cały czas wysyłałam im w myślach komunikat: ,,Jest bezpiecznie! Czekamy na was! " No i są. Wieczorem słyszę nad głową to ich słodkie popiskiwanie przez kratkę wentylacyjną. Znaczy mamy lato, aczkolwiek temperatura na to nie wskazuje. 

Nie wiem, czy zdołam w sezonie ogrodniczym oderwać się od ogrodu na tyle, żeby systematycznie bywać na blogu. Wybaczcie, ale roślinne wibracje działają na mnie tak kojąco i tak mi ładują baterie, że na kontakt z ziemią wykorzystuję każdą chwilę. 

Czytam ,,Podróż bohaterki" Maureen Murdock i odkrywam ślady własnych stóp w tym wszystkim, co ona pisze. Ja też szłam tą drogą w przekonaniu, że jestem samotną pionierką, tymczasem autorka opisuje bardzo charakterystyczne jak się okazuje doświadczenie kobiet, które sięgnęły po niezależność w kulturze patriarchalnej. Przeczytałam jeszcze parę rzeczy, ale nie mam czasu o tym pisać, aczkolwiek byłoby warto polecić. Cóż. Może jak minie sezon intensywnych prac ogrodowych lub upał mnie zatrzyma w domu. Deszcz i zimno nie zdołało, ale upałów nie cierpię, więc jest szansa. :))