Deszcz.
Na całej połaci deszcz.
Dla sióstr i dla braci - deszcz...
Z psem się nie bardzo da wyjść, bo leje okropnie. Czytam ,,Podróż bohaterki", a że w sezonie ogrodniczym idzie mi to w tempie 2 strony dziennie, więc mam czas na rozkminy. Bo i jest co rozkminiać, gdy się czyta tę książkę. O ile wiem, jest tu parę osób robiących to wręcz nałogowo, do której to grupy sama się zaliczam, więc rzucam garść myśli inspirowanych lekturą. Bardzo ciekawie opisuje autorka proces, który ma miejsce w życiu kobiet w naszych czasach przy czym określenie ,,w naszych czasach" rozumiem bardzo szeroko czyli w okresie powojennym. Autorka twierdzi mianowicie, że wchodząc w świat urządzony przez mężczyzn, musiałyśmy siłą rzeczy dopasować się do niego i automatycznie wejść w energię męską czyli: działanie, organizowanie, siła charakteru, logiczne i logistyczne myślenie, ambicja, sukces, kariera, biznes... A więc chcąc zaistnieć w tym świecie, musiałyśmy stłumić w sobie energię żeńską i grać według tych reguł, które już w nim istniały. Sęk w tym, że te zasada przez tysiące lat ustalali mężczyźni dla samych siebie, bo przecież kobiet w ''świecie" nie było. Kobiety były przy ogniskach, w buduarach, w kuchni, w alkowie, na porodówce, w haremie, w salonie, w domu publicznym, przy łóżkach chorych lub umierających członków rodziny... Pełniły role służebno - opiekuńcze ewentualnie ozdobne. Sorry guys, ale takie są historyczne fakty. Jednak wiele kobiet po obu wojnach zostało bez środków do życia, bez jedynego żywiciela, bo miliony mężczyzn poległo, tak więc emancypacja i feminizm to nie była fanaberia znudzonych sufrażystek, tylko potrzeba życiowa. Musiałyśmy wyjść z kuchni i z przytulnego salonu, żeby zarobić na życie dla siebie i dzieci, bo kto jeśli mnie my? I tak weszłyśmy w życie zawodowe, w którym reguły już od wieków były doprecyzowane przez mężczyzn i dla mężczyzn przy czym bynajmniej nie uwzględniały ewentualnego funkcjonowania w nim kobiet i energii żeńskiej takich jak intuicja, empatia, wrażliwość, czułość, emocjonalność, akceptacja... Mężczyźni od wieków tańczyli taniec wojenny, zostawiali za sobą pożogę i pobojowiska usłane trupami. Nadal to robią np. podczas debat politycznych. A my chcąc nie chcąc, żeby na tej wojnie nie zginąć, musiałyśmy stać się twarde i zacząć się przedzierać przez pole minowe w butach na obcasie, wspinać na nie swoje szczyty, walczyć o nie swoje wartości tylko po to, żeby zyskać uznanie lub tylko środki do życia w nie swoim świecie. A dotyczy to zwłaszcza tych kobiet, które były córeczkami tatusia i koniecznie chciały zasłużyć na jego pochwałę. W życiu kobiety - wg Maureen Murdock - następuje taki moment, gdy czuje ona bezsens brania udziału w balu i zdaje sobie sprawę, że całe życie tańczyła z innymi menueta, ale to nie był taniec jej duszy. To był przymus, haracz, który płaciła za wejście w męski świat i zdobycie niezależności. Wszystkie ofiary korpo obłożone ratami za mieszkanie, wypalone, sfrustrowane i często uzależnione od alko lub psychotropów na pewno wyraźnie poczuły jak to jest. Weszły wreszcie na ten wymarzony szczyt i nagle stwierdziły:
- O kurwa! Przecież to nie ta góra! Nie o to mi chodziło!
Najodważniejsze z nich zdjęły szpilki i boso ruszyły w drogę powrotną. Najodważniejsze czyli te, które usłyszały głos intuicji, mówiący ,,hej! to nie twoja bajka". To one miały odwagę zobaczyć własną pomyłkę, postawić na siebie i zrezygnować z wyścigu szczurów skoro już odkryły, że to nie jest o nich.
Co teraz robią? Na przykład uprawiają ogród. :D
Celebrują poranną kawę połączoną z słuchaniem śpiewu ptaków.
Obserwują falowanie kwiatów szałwii i kocimiętki podczas wiatru.
Słuchają podcastów.
Czytają mądre książki.
Jeżdżą na rowerze.
Kochają.
Czasem, zwłaszcza gdy pada deszcz, wpadają w melancholię, w której jest łagodność kota.
Zatrzymują momenty piękna.
Z uporem maniaka gromadzą dobre chwile, żeby móc zaufać życiu, trwaniu, doświadczaniu, światu.
Żyją nielinearnie.
Bez presji i masek.
Smakują bycie sobą i jazdę pociągiem bez odhaczania kolejnych przystanków.
Zdałam sobie sprawę, że ja to wszystko zawsze wiedziałam. Zawsze czułam, że to nie jest mój taniec, że gram jakąś systemowo wymuszoną rolę, ale nie miałam dość zasobów, żeby z niej zrezygnować. Tańczyłam jak mi zagrali, nabawiłam się odcisków, obtarłam pięty, podeptali mi palce, ale co mogłam innego? Funkcjonujemy w takim świecie, w jakim przyszliśmy na świat. Na swój własny balet pozwalałam sobie na blogu i być może dzięki temu nie zwariowałam, bo gdzieś mogłam być sobą i mieć kontakt z własną głębią. Głębią, do której teraz podróżuję... Wiję gniazdo w sobie samej. Tam chcę teraz mieszkać.
Nigdy nie chciałam na taką górę wchodzić. Znalazłam sobie swoją ;)
OdpowiedzUsuńJa się dałam nabrać, bo w pewnym sensie wychodziłam. I chociaż nie była wielka to i tak mi dała w kość. Teraz mam wywalone. :))
UsuńMoże nie jestem kobietą, nie ...no na pewno nie jestem, ale...cóż mam podobnie, być może nietypowy dziwak jestem. Słuchałem kiedyś filozofa i pisarza brytyjskiego, który wykładał swoje poglądy , z którymi całkowicie się zgadzam, że nasza cywilizacja, wtłacza nas w pewne ramy, wydaje się cały czas że musimy coś zrobić, wg schematu, planu nakreślonego narzuconego przez innych, społeczeństwo, bo inaczej będziesz wyrzutkiem i już w podstawówce zaczyna się. Bo musisz skończyć szkołę, studia, iść do pracy, ożenić się lub wyjść za mąż. W pracy piąć się w górę w wyścigu szczurów i mając 40 czy 50 lat zdajesz sobie być może sprawę , że to nie jest to, nie o to chodzi w życiu, że je zmarnowałeś robiąc coś co nie dawało ci radości, że szczęście jest gdzie indziej, w tobie, zawsze tam było, tyle że często jest już za późno. Tak w bardzo dużym skrócie :)
OdpowiedzUsuńTen pisarz i filozof, to Allan Moore, bo jakoś wyleciało.
UsuńZbyszku, cieszę się, że zajrzałeś. :)
UsuńJak długo się ''znamy"'? Jesteś w stanie to policzyć w jakimś przybliżeniu? O ile pamiętam ,,Zacisze" to Twój drugi blog, mam rację? Było coś wcześniej, prawda? A może coś pochrzaniłam?
A odpowiadając na komentarz...cieszę się, że wpadłam na właściwy trop nie dopiero na łożu śmierci, bo wtedy sobie zdać sprawę, że się zmarnowało życie... To musi być straszne. Ty też już wiesz, że nie musimy tańczyć jak nam zagrają. Owszem, zgniły kompromis jest częścią ludzkiego doświadczenia, bo nie wszyscy możemy zamieszkać w Bieszczadach i paść barany, potrzebujemy kasy, innych ludzi, przyzwyczailiśmy się do Netflixa i klimatyzacji. Ale nie tyle chodzi o to, żeby zmienić miejsce zamieszkania, co po prostu nie przyjmować tej presji, jaką nam sprzedaje społeczeństwo. Mając 40 czy 50 lat ma się jeszcze trochę czasu, żeby wykorzystać zgromadzony kapitał wiedzy, doświadczenia, refleksji, znajomości własnych potrzeb, a zwłaszcza ograniczeń... Już wiesz, czego nie chcesz dźwigać, prawda? Wiesz, co warto mieć w plecaku, a co można zostawić. Widzisz więcej i głębiej niż mając lat 20. Od Ciebie zależy, co z tym zrobisz, prawda? :)
Tak, ja to wszystko wiem. I gdyby nie rzecz na "a", i nie chodzi o alkohol :) , to rzuciłbym tę pracę. Nie mogę znaleźć swojego flow, szukam i nic. Potrzebuję doradcę zawodowego, ale właściwie to moja kariera już się kończy, 57 lat, starzec :)
UsuńA znamy się od 2012, bo w listopadzie , 18-tego 2011 założyłem tego bloga :) Z przerwami.
Aż mnie skręca, żeby Ci doradzać, bo jestem typową Ratowniczką z trójkąta dramatycznego. Ja zawsze WIEM, co inni powinni myśleć, robić, nie robić itd. Najdziwniejsze, że wiem całkiem dobrze, ale guzik z tego, bo jeśli ten drugi człowiek nie dojdzie do tego sam, to gadanie nie ma sensu. Powiem Ci co ja robię. Otóż codziennie trenuję umysł w wyłapywaniu i zatrzymywaniu dobrych momentów. :) W chwili, gdy coś mi sprawia przyjemność, zatrzymuję to wrażenie, bo w ten sposób budują się nowe ścieżki neuronalne w mózgu i on się uczy, że ta a nie jakaś inna rzeczywistość też może dostarczyć pozytywnych bodźców, a o to mu właśnie chodzi, tego szuka. Nie wymyśliłam tego sama, ale wyczytałam w mądrych książkach i postanowiłam wprowadzić do życia. I działa. :)
UsuńSą gorsze chwile, ale wychodzę na plus, skoro nie cierpię. A przy tym cały czas praca z dzieckiem wewnętrznym, codziennie. Praca brzmi zniechęcająco, ale to są krótkie chwile, czasem kilkanaście sekund wystarcza.
Szczęście to dla mnie nie jest flow tylko suma przyjemności z całego dnia, a to się da zrobić bez rewolucji w życiu, bez nowych partnerek/erów, spektakularnych sukcesów wydawniczych ( heh), drogich wczasów i szybkich samochodów. Co Ty na to? :)
Ja o czym innym mówiłem. Zgadzam się z tym co powyżej napisałaś, ale chodziło mi o zmianę pracy, znalezienie czegoś co było by dla ludzi, sprawiało mi radość i miałbym za co żyć. A szczęście jest w nas, kiedy wyciszymy myśli, i obserwujemy, jesteśmy sobą, a nie ego czy umysłem. Budda mówił, że szczęście to brak cierpienia.
UsuńOprócz tego, że wiem co to flow, i nie ma nic wspólnego ze szczęściem, to bardziej coś co lubisz robić, co cię pochłania i jesteś w tym dobry. Czasami trudno je znaleźć, podobno ludzie tacy jak ja mogą do końca życia go szukać, mimo że mają ukryte zdolności w jakimś kierunku. I nigdy nie pomyślałbym , że szczęście to partner/ka. Jeśli kogoś szukałem to z innych powodów, niż aby być szczęśliwym. Nic z zewnątrz nie przynosi szczęścia. Hough! Skończyłem :)
UsuńOk, myślimy bardzo podobnie, chociaż nie rozumiem co to znaczy ,,tacy ludzie jak ja" i dlaczego akurat ,,tacy ludzie" mieliby szukać i nie znajdować, a inni wręcz przeciwnie. Dla mnie praca to po prostu praca. Trzeba to odwalić i mieć z głowy, chociaż jeśli wykańcza i odbiera siły, to uciekaj, bo szkoda życia. Nie bardzo wierzę w łączenie pasji z pracą, w zarabianie na swojej pasji, bo wtedy ciśniesz na wynik i tracisz pasję.
UsuńAlbo jedno i drugie.
Niekoniecznie to musi być pasją. Dam ci przykład, ojciec Adam Szóstak, dlaczego został zakonnikiem i co było jego powołaniem. Kiedy się nad tym zastanawiał, poświęcił temu zresztą książkę Wielka ryba, to doszedł do wniosku że zawsze, w szkole np ludzie pytali go o różne rzeczy a on im wyjaśniał, tłumaczył o co chodzi w jakimś tekście lub okresie historii, a teraz robi to samo, tylko że objaśnia ewangelię lub tłumaczy jakieś sprawy.
UsuńSpryciarz i mądry człowiek. Przynajmniej nie tworzy mitu wokół własnego powołania i pewnie dlatego w kręgach kościelnych ma ponoć niezbyt dobre notowania. Ktoś mi to powiedział, bo ja od kręgów jestem daleko.
UsuńW liceum lubiłam szydełkować, czytać i chodzić na spacery z chłopakami. :))) W sumie dobrze, że żadna z tych czynności nie przeszła w zawodowstwo, bo z dwóch pierwszych bym się nie utrzymała, a ta trzecia może intratna, ale niebezpieczna z wielu względów. ;)
Ludzie od rozwoju osobistego mówią to samo, być może tylko to skopiował. Jeśli ktoś wierzy w astrologię, ale nie taką z kolorowych gazet, ja natknąłem się kiedyś na książkę, Polaka, gdzieś chyba z 1930, tam były horoskopy, Javy są ludzie urodzeni każdego dnia roku, zrobił takie opisy. I jak to przeczytałem dla mnie to opadła .i szczęka, bo nie wierzyłem w takie rzeczy, w zasadzie wszystko się zgadzało, a koleżanka która datą urodzenia różniła się tylko jednym dniem, była zupełnie inną osobą i o niej też tam było. Można wierzyć, można nie wierzyć. Kiedyś miałem jeszcze jedno zaskoczenie, gdy pojechałem do pewnej pani z dziećmi, bo chorowały często i nie wiadomo było dlaczego, lekarze nie wiedzieli. Byłem negatywnie do tego nastawiony, ale pojechałem, zmuszony, i szczęka mi opadła jak pani zaczęła opowiadać o chorobach mojej mamy oraz mamy mojej byłej żony. Wtedy uwierzyłem, że są rzeczy o których nic nie wiemy, ta pani wpadała w jakiś trans i widziała choroby.
UsuńWierzę, bo sama bez transu wyczułam i zlokalizowałam nowotwór u teściowej, o którym nikt łącznie z nią nie wiedział. Weszłam do niej, spojrzałam i postawiłam diagnozę. Ot tak, z biegu. Po moim ponagleniu poszła na badania i się potwierdziło. Trzy razy wyczułam czyjąś śmierć i gdyby to był ktoś, z kim mam częsty kontakt , to mogłabym wyłapać coś w zachowaniu, ale to był np. bardzo daleki znajomy, którego widywałam raz na parę lat, a za którym stałam w kolejce do kasy. Odwrócił się do mnie, żeby mi się ukłonić i mnie zamurowało. To jest bardzo przejmujące i przykre doznanie w całym ciele, jakby kilkusekundowy paraliż, nie sposób tego pomylić z czymś innym i nie sposób opisać. Po dwóch dniach się dowiedziałam o jego pogrzebie, zmarł nagle na zawał, a był po czterdziestce.
UsuńWierzę, chociaż kiedyś bardzo materialistycznie widziałam życie, ale przeczytałam kilka książek z zakresu fizyki kwantowej, posłuchałam Andrzeja Dragana i innych... No i sama doświadczyłam dziwnych rzeczy. To wszystko ryje beret, stawia świat i ludzką wiedzę na głowie, bo skoro akt obserwacji niejako stwarza obiekt, to co z tego wynika? A splątanie kwantowe lub kolaps funkcji falowej? Nie podejmuję się jednak rozwinięcia tematu, bom humanistka przecie i nie chcę palnąć głupoty, a w tym temacie, którego raptem z wierzchu liznęłam, o to nietrudno. Myślę, że my wszyscy pływamy w czymś, co jest siatką wiedzącą, a w każdym razie przekazującą informacje na dowolną odległość i dowolny temat. Niektórzy mają zdolność wyłapywania impulsów biegnących po tej siatce tak jak Twoja znachorka. Jakoś się dostrajają do innych częstotliwości i wiedzą. Mnie się kilka razy trafiło przypadkiem i nie mam pojęcia, od czego to zależy. Możliwe, że do jakiegoś stopnia można to wyćwiczyć, a w każdym razie nauczyć się wchodzić w stan, podczas którego łatwiej jest wyłapywać informacje i ona to widocznie potrafiła.
Jeśli nie siatka to może , tak jak jest podświadomość, na jawie, może być wszechświadomość do której mają dostęp nieliczni i bardziej liczni w snach. Np taki ojciec Klimuszko, który na większą skalę i z większym powodzeniem mógł przewidzieć chorobę, lub czekającą śmierć jakiejś osoby na którą spojrzał, w realu lub na fotografii, jak też lokalizować te osoby po ich śmierci, słynny przypadek Czarnych Brygad i premiera Włoch Aldo Moro.
UsuńNie miałam pojęcia, że ojciec Klimuszko miał takie zdolności. O co chodzi z tymi Czarnymi Brygadami i Aldo Moro?
UsuńCzarne Brygady chyba w 1978, ale mogę się mylić, porwały włoskiego premiera, to była taka chyba lewicowa organizacja terrorystyczną, rząd włodki dowiedział się , że w Polsce jest taki znany jasnowidz, zwrócił się do polskiego rządu o pomoc i Klimuszko powiedział, że on nie żyje, że jest w furgonetce i podał nazwę ulicy gdzie ona stoi. I tak było. Poza tym mówił, że papieżem będzie Polak, przewidział też śmierć dwóch dostojników kościelnych w Polsce, że jeden po drugim umrą, mówił że do Włoch będą płynąć stateczki, że będą ginąć dzieci, że w Polsce klimat się ociepli, że będzie tu bezpiecznie, że będą chcieli tutaj przyjeżdżać ludzie, bo będzie bezpiecznie. I wszystko to mówił przed 1985, bo wtedy zmarł. I tak poza tym wielu osobom pomagał gdy z fotografii mówił czy dana osoba żyje i gdzie jest.
UsuńW każdym razie powiedział zapytany, że w Polsce nic złego nie będzie się działo, zapytany o rok, do kiedy, powiedział, że powiedzmy tak do 2050. Wydaje mi się, że widział uchodźców ukraińskich, którzy masowo wjeżdżali do Polski, tyle że nie wiedział o co chodzi, bo on widział wszystko jako taki film przesuwający mu się przed oczami
UsuńNie miałam pojęcia, że stary poczciwy o. Klimuszko od ziółek na wątrobę miał takie moce! Jestem pod wrażeniem, nie znałam tej historii.
UsuńŁadnie opisałaś procesy zachodzące w kobiecej duszy, jednak każda z nas ma inną historię. Na swojej drodze spotkałam niesamowicie silne kobiety, które ogarniały cały swój świat nawet jeśli zaorojektowali go mężczyźni i facetów, którzy się w tym pogubili.
OdpowiedzUsuńSerdeczności 🤗
Ja też ogarniałam i nadal ogarniam swój świat,. :) Ale dopiero teraz doceniam i rozwijam jakości typowe dla kobiecej energii, a nie zdawałam sobie sprawy, że mi ich bardzo brakowało. Zresztą, tak nawiasem... Murdock nie zachęca kobiet do wycofania się ze świata zewnętrznego i powrotu do roli kury domowej ( ja też nie). Chodzi jej o to, żeby kobiety wchodziły do "męskiego" świata w żeńskiej energii, wnosząc do niego np. łagodność, wrażliwość i chęć WSPÓŁdziałania na rzecz społeczności, bo mężczyźni są owładnięci rywalizacją i to ma fatalne skutki dla świata.
UsuńOsobiście cieszę się, że jestem mamą dwójki wspaniałych dzieci i uważam, że to daje mi niesamowitą siłę. Nigdy nie zrzekłam się kobiecej energii. Za to unikam ludzi zaciekłych, bo dyskusja polega na wymianie poglądów, a nie wojowaniu.
UsuńNiestety dla niektórych ludzi (często mężczyzn) łagodność jest równoznaczna z brakiem własnej opinii, ambicji oraz z naiwnością. Kobieca energia nie zawsze jest pasywna.
Tak, macierzyństwo daje ogromną siłę i paradoksalnie z powodu syna, który jest autystą weszłam zbyt mocno w męską energię. Zajęcia, terapie, wizyty lekarskie, konsultacje...no i praca zawodowa na pełny etat. To wszystko wymaga sporych umiejętności organizacyjnych, bez roztkliwiania się nad sobą, bo dziecko jest ważniejsze. Nie można po prostu być, bo trzeba działać.
UsuńDopiero teraz sobie to daję, ale też myślę, że to nie to samo co pasywność, bo jestem na własnych prawach i z własnego wyboru.
Ja też nie lubię zaciekłości, szkoda mi energii na przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek.
To teraz rozumiem skąd ta potrzeba znalezienia się w żeńskiej energii. Jeśli zbyt długo się walczy o siebie lub dziecko, to można się w końcu spalić i wyjałowić. Szukanie równowagi jest w tej sytuacji najlepsze.
UsuńPo ostatnich wyborach prezydenckich znów zaczełam uciekać od ludzi i dyskusji politycznych w samą siebie.
Ale o tym oczywiście nie chcę rozmawiać. Z czego jesteś zadowolona w swoim ogrodzie? Co Ci kwitnie? Nad czym pracujesz?Ja mam ostatnio fiksacje na ronda pod drzewami i na wszelkiego rodzaju kule. :) . Lubię krzewy o tym kształcie, rozchodniki, czosnki ozdobne itd.
Zbyt długa walka, otóż to.
UsuńTeż masz ogród? Wspaniale. :)
Zadowolona jestem z tego, że udało mi się uprzątnąć górkę pod orzechami włoskimi, gdzie mama zrobiła wysypisko różnych odpadów. Na tym rósł bardzo inwazyjny bluszcz, więc musiałam się go pozbyć.. Miejsce fatalne, bo widać je z kuchni, więc patrzyłam na to przy każdym posiłku. Teraz na jednym zboczu jest ogródek skalny, a na całej górce wiosną kwitną niezapominajki, krokusy, białe fiołki, sasanki, prymulki. No i bardzo lubię cieniste zakątki z paprociami i hostami. To zaledwie 9 arów, więc nie zaszaleję, ale i tak mam radochę. :)
Mam czosnki i rozchodniki. Uwielbiam. :) Nie ścinam ich po przekwitnięciu, żeby widzieć te kule. :)
Mam również takie miejsca w swoim ogrodzie na górce pod drzewami, które ciężko jest obsadzić, gdyż nie wszystko tam chce rosnąć. Nie za bardzo mam na nie pomysł. Pokaż, pokaż swój ogródek.🙏 Może to mnie natchnie?
UsuńMuszę w końcu popstrykać, ale jakoś ciągle to odkładam. :D
UsuńW moim przypadku odkrywanie kobiecości to proces, który dopiero się rozpoczął, a który sprawia mi ogromną przyjemność. Wiem, że będzie to bardzo długi proces i być może życia mi nie wystarczy na jego realizację, ale idę w to .
OdpowiedzUsuńByłam babą grubociosaną, obłożoną obowiązkami - wojowniczką.
Całe moje życie poświęcone było opiece nad innymi - rodzeństwem, dziadkami, potem chorym mężem, a i wykonywany zawód też był w tym temacie. Nie było mnie, moich potrzeb, wiedzy na swój temat. W ogóle MNIE nie było.
I nie było mi z tym jakoś ciężko, bo zwyczajnie nie zastanawiałam się nad tym. Podchodziłam do życia zadaniowo nie problematycznie.
Z upływem lat zrozumiałam, że TAKIE właśnie było moje zadanie - OPIEKUNA - tu na tej planecie. Starałam się wypełniać je najlepiej jak potrafiłam. Nie wszystkim "dogodziłam", to oczywiste, ale bardzo się starałam.
Teraz dopiero, kiedy wszystkie ważne zadania zostały wykonane, kiedy nie ma "rozpraszaczy", mam czas dla siebie i na odkrywanie własnej kobiecości i jest to bardzo przyjemne 😊
Ściskam Emmo ❤️
przeznaczenie * :)
UsuńA więc mnie rozumiesz, bo moja ścieżka była bardzo podobna. To psychiczne przebywanie w energii męskiej czyli w ciągłym działaniu ( na rzecz innych) rekompensowałam sobie kobiecym wyglądem, zamiłowaniem do sukienek itp. Dopiero teraz widzę, że jedno z drugim się wiąże, ale strój to tylko opakowanie, nie tędy droga. W ogóle dopiero z wiekiem się więcej rozumie. :)
UsuńSerdeczności, Maminko. :*
U mnie, najprawdopodobniej, przeważył pierwiastek męski, bo nosiłam się raczej po męsku - spodnie, bluzy, i temu podobne. Stawiałam też na wygodę i oszczędność czasu.. dopiero teraz lukam częściej w stronę spódnic i sukienek 😊
OdpowiedzUsuńLatem sukienki i spódnice są niezastąpione. :)
UsuńWitaj Kochana. Jak to się stało, że tak dawno mnie tu było? Boże 😏😏😏 ale ze mnie gapa, tyle postów przegapilam. Nie wierzę dosłownie. Przepraszam za nieobecność. Dobrze, że już nie jesteśmy takie zależne od facetów. Dziś większość kobiet wykonuje zawody które kiedyś tylko mężczyźni wykonywali i całkiem nam idzie. To znaczy że nie jesteśmy już słabą płeć i nie powinno się tak o nas mówić. Oglądałam taki włoski serial Lidia Poet o prawniczce, która walczyła o to by kobiety mogły zaistnieć w tym zawodzie. Znakomity. Polecam też znakomity potcast historyczny o pierwszej kobiecie, która obleciała świat samolotem. Amelia Eckhart. Kurcze, jak sobie przypomnę jak się nazywał ten kanał to Ci napisze. Książka, o której piszesz wydaję się fantastyczna. Poszukam jej. Ściskam najmocniej i zapraszam na lekturę mojej nowej blogowej opowieści, a noż Ci się spodoba.
OdpowiedzUsuńCześć, Kasia! Miło, że zajrzałaś. :)
UsuńJa też ostatnio nie jestem tak aktywna jak w zimie, bo mam teraz bzika na punkcie ogrodu, który jest mój dopiero drugi sezon.
Tak, książkę mogę polecić. Ona powstała w czasach dość radykalnego feminizmu i wtedy była bardzo kontrowersyjna dla kobiet, które zachłystywały się wolnością i rywalizowały z mężczyznami, chcąc za wszelką cenę udowodnić, że potrafią być jak oni. Myślę, że my już jesteśmy mądrzejsze i rozumiemy, że mając kobiece ciało nie można stać się mężczyzną i lepiej dla nas samych zaakceptować i pokochać swoją kobiecość bez rezygnowania ze zdobyczy feminizmu rzecz jasna.
Dzięki za polecajki, zajrzę...:)
Oba rodzaje energii są nam potrzebne i niech się pięknie uzupełniają. Gapienie się na wodę, niebo, drzewa jest mi bardzo bliskie, zawsze było. W nie mój taniec usiłowano wrobić i mnie, ale jakoś się nie udało. Przypłaciłam to niezadowoleniem z siebie, poczuciem, że nie jestem wystarczająca ani taka, jaka być "powinnam". Wychodzę już na szczęście z takiego myślenia, choć to droga nie bez wybojów. Chorowanie uczy mnie odpuszczać, zwalniać, zatrzymywać się. Cenię jednak nie mniej energię, która pozwala mi działać i rozwiązywać problemy, zamiast wyłącznie je przeżywać.
OdpowiedzUsuńCieplutko pozdrawiam.
Dokładnie tak. Chodzi o balans i proporcje, a nie o rezygnację z czegoś.
UsuńPozdrawiam również. Jestem po długiej wycieczce rowerowej, prawie śpię...:))
Emmo, ty też mogłabyś napisać książkę, byłaby ciekawa i dobrze by się ją czytało 🙂 Pozdrawiam z czereśni🍒
OdpowiedzUsuńBasiu, wielkie dzięki, że we mnie wierzysz, ale do tego potrzeba systematyczności i wytrwałości, a u mnie z tym krucho. :(
UsuńJakże Cię rozumiem, Emmo...
OdpowiedzUsuń