Dlaczego relacje są takie trudne, cholera jasna. Jakiś rok temu zakumplowałam się z dziewczyną ( hmm, kobietą) w moim wieku, którą pamiętałam jeszcze ze studiów, ale była na innym kierunku, więc nie utrzymywałyśmy kontaktów. Teraz, po latach, jakoś się zgadałyśmy na parkingu pod hipermarketem. Ja wtedy planowałam rozwód, a ona była świeżo po rozwodzie, więc pojawił się wspólny temat. Jeden spacer, drugi spacer, kawka, herbatka, jakiś wspólny wyjazd to teatru, częste telefony no i w sumie można powiedzieć, że się ''zaprzyjaźniamy". Ale... coraz bardziej mi się tego wszystkiego odechciewa z racji jej zamiłowania do dramatów i nieszczęść, jakie ją - o dziwo, bo tylko ją - spotykają. Czasem mam wrażenie, że ona potrafi funkcjonować tylko w nieszczęściu. Jeśli tylko zaczyna brakować dramatów z własnego poletka, pojawiają się cudze rozwody, zdrady, defraudacje, oszustwa, przekręty, tragedie wszelkiego autoramentu i kalibru. Ona ma jakiś tajemniczy magnes, przyciągający wszelkie nieszczęścia. Moje próby przekierowania rozmowy na jakieś inne tematy nie działają, więc coraz bardziej czuję, jak mnie zalewa fala zniechęcenia do kontaktów i zwyczajnie zaczynam mieć dość. Próby ograniczenia kontaktów w sposób delikatny są również nieskuteczne, bo już dziś z rana odebrałam dwa telefony i kilka SMS -ów. Oczywiście jest nowa sensacja: Aga znalazła sobie jakiegoś Włocha i się rozwodzi! A ja Agę ledwie kojarzę i nawet nie mam potrzeby kojarzyć, ani wiedzieć, że sobie znalazła Włocha.
Czy ja jestem nienormalna, że mnie nie interesuje cudze życie?? Mam własne i nim się zajmuję.
Wiem, ona ma prawo być taka, jaka jest. Nic mi do tego jaka jest, bo to nie moja działka do uprawiania, tylko jej. Ale ja chyba też mam prawo do tego, żeby nie przyjmować na siebie cudzych - za przeproszeniem - pomyj. Pomyj gromadzonych skrupulatnie, kiszonych jak przypuszczam latami z braku słuchacza...
Czemu przegapiłam czerwone flagi i wplątałam się w taką relację? Nie pierwszy to raz, niestety... Chyba mi się uaktywniła rola Ratownika, bo gdy się spotkałyśmy po latach na tym parkingu, ona była po bardzo trudnym rozwodzie, a ja oczywiście pośpieszyłam z mentalnym wsparciem, co robię wręcz kompulsywnie. I jak teraz z tego wybrnąć? Nie wiem czy chcę całkowitego zerwania kontaktów, ale na pewno większego dystansu. W końcu nie mogę żyć cudzym życiem. Nie chcę być uwikłana nawet na odległość w cudze dramy. Ba! Zwłaszcza, na odległość, bo to są mentalne śmieci, skoro nawet danej osoby nie znam. No kurde! Frustracja.
Jeśli przyłożyć do tego zasadę lustra, to co ono mi pokazuje? Jeszcze nie wiem, ale się dowiem. Póki co widzę tylko, że nie chcę tego w swoim życiu. Nie chcę dawać temu uwagi.
Nawet mi nie mów, ja na dodatek mam smugi autyzmu, to jeszcze mi trudniej. Pewnych cech naszych bliźnich nie da się przyswoić...
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tylko, czemu się pakuję akurat w takie relacje, które są dla mnie wyzwaniem? Podobno tak działa podświadomość, że nas konfrontuje z tym, co powinniśmy przepracować. Przypomnij sobie swoje akcje na blogu... dla mnie to jest potwierdzenie.
UsuńPozdrawiam ciepło, cieszę się, że zajrzałaś, bo mi Cię brakowało. :)
Ty masz dużą wiedzę z zakresu psychologii, to łatwiej to ogarniasz, ja tylko intuicyjnie, a ta mnie zawodzi... Ale niewątpliwie każda relacja jest jakąś lekcją dla obu stron. Trzymanko🙂
OdpowiedzUsuńTaa... właśnie widać, ile ta moja wiedza jest warta, skoro się pakuję w takie relacje. Ja sobie kiepsko radzę z osobami, które są ciągle nakręcone, rozemocjonowane i niestabilne, bo mi się to udziela. Kolejna lekcja, masz rację. :*
UsuńDzień dobry, Emmo. Dziękuje za wizytę. Co do tematu - ja też miałam jakieś dziwne szczęście do plątania się w życiu dorosłym z osobami co najmniej dziwnie się zachowującymi. Pewną taką osobę wiecznie narzekającą na otoczenie i upatrującą wszelkie winy wyłącznie w nim poznałam na OZ. Jakiś czas znajomość trwała, wysłuchiwałam, sama gadałam, aż wreszcie doszłam do takiego punktu w życiu, że pomyślałam, że pora iść do przodu - przestać zajmować się przeszłością, a skupić na dobru teraźniejszości. Ta osoba zadzwoniła, zaczęło się jak zwykle narzekanie i kwęki, ale ja jakoś postawiłam się i powiedziałam, że ja widzę w moim życiu wiele dobrych stron. Osoba powiedziała tylko: "to dlaczego tyle narzekałaś na eks?" i pieprznęła słuchawką. Wyrzuciła ze znajomych na Fejsbuku, zablokowała na wszystkich możliwych kanałach, a ja w sumie przyjęłam to z ulgą. Może to faktycznie była lekcja?
OdpowiedzUsuńInnymi słowy ,,jak śmiesz nie narzekać i cieszyć się życiem, skoro razem siedziałyśmy w czarnej dziurze". Ty miałaś czelność z tej dziury wyjść, ona wybrała zostać, ale foch, że Tobie lepiej. ;-)
UsuńA w tej mojej relacji było tak, że owszem, na początku byłyśmy obie w dziurze, obie cały czas z tego wychodzimy, ale ja zdecydowanie szybciej, bo bardzo intensywnie pracuję nad emocjami, a ona nie. Gdyby nie to, że pracuję nad sobą, nie wiem, co by ze mną było... Sęk w tym, że w najczarniejszym momencie życia, po samobójstwie mojej siostry, ona była przy mnie i mnie wspierała, miała dla mnie czas, potrafiła słuchać. Ktoś taki jest na wagę złota. Ale teraz to wygląda tak, że mnie zasypuje jakimiś fejkowymi nowinkami, dosłownie zalewa swoimi emocjami, często przez 2 godziny spotkania jestem w stanie powiedzieć raptem kilka zdań, bo reszta to są historie jej rozgrywek z rodziną własną i swojego eksa. Oczywiście to ludzie są podli, świat jest zły, to oni powinni się zmienić... Podsuwam jej książki i podcasty, ale ona woli obarczać winą okoliczności i innych ludzi, niż zająć się sobą.
A mnie to tak wytrąca z równowagi, że przychodzę do domu z bólem głowy.
Ja tak reaguję, bo mnie w dzieciństwie nikt nie słuchał, nie widział, nie brał pod uwagę. Byłam tzw. niewidzialnym dzieckiem, a ona to wszystko uaktywnia. Dodatkowo mama na mnie i siostrę przerzuciła odpowiedzialność za swoje stany psychiczne, a te bywały czasem naprawdę odjechane. Więc teraz znów automatycznie przyjmowałam jej emocje na swoje barki, ale zaczyna mi się już ulewać, bo ileż można...
Cały czas próbuję odnaleźć w tym jakiś balans i sposób na zakomunikowanie jej, że musimy ograniczyć kontakty. Wymówki wydają mi się słabe i nie w porządku. Może przesadzam? Ale nie lubię ściemy.
Witaj Zimorodku! Uważam, że dystans w tym wypadku jest konieczny dla własnej równowagi.
OdpowiedzUsuńWcześniej pomyślałam, że jeśli jest Twoją przyjaciółką, to mogłabyś jej szczerze powiedzieć o tym, co myślisz i czujesz, ale skoro tego nie robisz, to niech tak zostanie. Nie warto palić za sobą wszystkich mostów - po pierwsze.
Po drugie, mądrzy ludzie mówią, że od każdego można dię czegoś nauczyć.
Jak dla mnie to jest raczej koleżanka, nie przyjaciółka. To się zapowiadało na nową przyjaźń, ale jeśli już są takie rozdźwięki, to nie ma sensu do tego dążyć. Mam przyjaciółki naprawdę wieloletnie i absolutnie nie ma czegoś takiego, że czuję się osaczona, przytłoczona i mam ochotę wiać, gdzie pieprz rośnie jak to jest chwilami w jej przypadku. Bywa fajnie, ale sporadycznie. Palić mostów nie chcę, ale jakoś uszczelnić granice... ech...
UsuńDopisuję jeszcze słów kilka.
OdpowiedzUsuńChyba kiedyś byłam tam, gdzie niektóre z tych trudnych osób. Bardzo narzekałam na trudne małżeństwo, męża, teściów. Ktoś, myślę, że w dobrej intencji, dał mi do zrozumienia, że powinnam to ograniczyć, że niektórzy nie chcą w tym uczestniczyć, że mogą się ze mnie śmiać. Choć wtedy bardzo mnie to zabolało, myślę, że było w tym sporo racji. Życie też mnie z czasem przekonało, że najskuteczniejsze są konkretne działania w kierunku rozwiązywania własnych problemów i że od żalenia się lepsza jest prośba o konkretne wsparcie (z akceptacją odmowy).
Pożalić się czasem wręcz trzeba, ale warto zadbać o umiar.
Napisałam w tym poprzednim komentarzu, że empatia i wrażliwość na drugiego człowieka to wartości, które cenię wysoko. Lubię słuchać, pomagać, robię to chętnie i bez przymusu. Problem pojawia się, gdy relacja nabiera jednostronnego charakteru, pojawia się monotematyczność i malkontenctwo. Jak mawia ktoś z moich znajomych - co za dużo, to i świnia nie zje.
UsuńA ja odwrotnie. Praktycznie nigdy nie narzekałam, miałam opór przed żaleniem się nawet do tych przyjaciółek, które były w stanie słuchać bez przerywania i wskakiwania z własnymi historiami. Bywało bardzo ciężko, bo w końcu mam autystycznego syna i wiele lat opiekowałam się rodzicami. Zaciskałam zęby i chowałam swoje problemy, żeby wysłuchiwać innych. W pracy miałam przez wiele lat istny pokój zwierzeń, zwłaszcza że warunki sprzyjały, bo w pomieszczeniu byłam sama. Mam problem z przyjmowaniem współczucia i wsparcia. Znasz zapewne termin ''parentyfikacja"...Byłam mamą własnej mamy i jako dziecko musiałam dawać radę za nią i za tatę w depresji. Typowy Ratownik z trójkąta dramatycznego. I w tę rolę wskakuję automatycznie.
UsuńTej dziewczynie mówiłam wprost, że 4 lata po rozwodzie jest już czas, żeby zaczęła sobie organizować własne życie bez byłego, ale ona mentalnie utknęła w dramacie rozwodowym, chociaż sama wystąpiła o rozwód z powodu zdrady. Wcale nie twierdzę, że ma mało powodów do narzekania, ale bywa znacznie gorzej... Do tego wszystkiego ona obraża się na dzieci, bo utrzymują kontakt z ojcem... twierdzi, że dzieci też ją zdradziły... no po prostu ręce opadają.
Tak, konkretne działania to sensowna reakcja, nawet jeśli najpierw potrzebujemy się wygadać i coś z siebie wyrzucić.
Emmo, z Tobą jest wszystko w porządku, to ona ma duży problem ze sobą. Wiem, o czym piszesz, bo przyciągałam jak magnes takie osoby. Wiele lat byłam cierpliwą słuchaczką, ale się popsułam, przynajmniej zdaniem niektórych wciąż niezadowolonych z życia osób. Kiedyś miałam ogromną empatię do każdego poza sobą, bo tak zostałam wychowana. Moja mama jak gąbka chłonęła wszystkie nieszczęścia świata i wciąż robiła za ratownika. Przez wiele lat szłam po jej śladach, bo inaczej czułam się jak egoistka. To się zmieniło, gdy dałam sobie prawo, żeby kierować się tym co dla mnie dobre. Dalej lubię pomagać, ale to wybór a nie przymus. Jak ktoś chce tylko międlić swoje i cudze krzywdy, to nie w moim towarzystwie. Unikam takich ludzi, bo ich malkontenctwo przeskakuje na słuchacza jak pchła na kolejnego żywiciela. Ktoś kto chce wciąż przeżywać swoje i cudze boleści tak naprawdę nie liczy się z innymi. Każdy ma swoje problemy, więc takie bezproduktywne wieszanie się na innych to wampiryzm energetyczny. Myślę, że nieszczęśliwi ludzie międląc wciąż problemy szukają jakiegoś usprawiedliwienia. Łatwiej jest narzekać, niż stanąć w prawdzie i podjąć jakieś działania naprawcze. Nie wiem, co Ci doradzić w kwestii tej relacji, ale słusznie robisz, że luzujesz kontakty. Z doświadczenia wiem, że trudno delikatnie odsunąć się od takich osób. Wiele razy słyszałam, że dawna Basia by tak nie zrobiła. Czasami to było wręcz kuriozalne. Wyobraź sobie taką sytuację. Ja przed operacją serca i koleżanka szykująca się do operacji kolana i rozważająca najczarniejsze scenariusze. Kiedy powiedziałam jej, że nie będzie tak źle i całkiem niepotrzebnie utrudnia sobie życie wydumanymi obawami, usłyszałam" "ty to masz dobrze, bo wszystko bagatelizujesz". No tak, ja to mam dobrze, normalnie szczęśliwa idiotka ze mnie. Szanuję ludzi, z którymi jestem w relacji i nie oczekuję, że będą mnie uszczęśliwiać. Czasami człowiek musi trochę pojojczyć, żeby rozładować emocje (też mi się zdarza i wcale nie rzadko), ale jak takie zachowania stają się normą, to trzeba od takich ludzi uciekać. Im się nie pomoże, a samemu sobie zaszkodzi. Twoje ciało sygnalizuje to bólami głowy. Ciało jest mądre, wie co mu służy.
OdpowiedzUsuńToż to cała ja! W komentarzu wyżej już nawet o tym pisałam. Tak naprawdę gdyby porównać moje powody do narzekania i jej, to ja mam ich zdecydowanie więcej. Śmierć jedynej siostry to chyba gorsza tragedia niż rozwód, bo męża nowego można mieć, a siostrę straciłam na zawsze. Ja miałam dokładnie to samo w pracy, gdy zaczęłam się wycofywać z wysłuchiwania cudzych problemów. Były niezadowolone miny, jakieś fochy i dawanie do zrozumienia, że nie jestem w porządku. Bardzo mnie to irytowało i bolało. A teraz wiesz co myślę? Że to nie jest wina tych osób, że są jakie są, bo mają prawo być jakiekolwiek, nawet jeśli nam to trudno zaakceptować. Tak naprawdę nie ma tutaj winnych, a jest tylko zaprogramowanie, brak świadomości i empatii. To są ludzie w innym miejscu niż my. :) Może nigdy nie zajdą tam, gdzie my? Mówię to bez jakiejś megalomanii, ale i bez fałszywej skromności. Bynajmniej ich nie bronię, wręcz przeciwnie, często mam wkurw, ale chyba jedna z ważniejszych lekcji życiowych dotyczy akceptacji. W mojej wersji akceptacja wcale nie musi polegać na uległym braniu na siebie tych wszystkich odpadów mentalnych, które ktoś na nas wylewa. To raczej spokojne przyjęcie do wiadomości stanu faktycznego i wiesz co? Właśnie z tym mam problem, bo nie mogę się pogodzić, że ona taka jest i nic nic z tym nie robi. Ale tak naprawdę to mój problem z zaakceptowaniem jej. Mogę tylko stosownie zareagować i w tym wypadku po prostu spróbuję w miarę bezboleśnie ograniczyć kontakty i to znacznie. Może będzie foch i obraza, tego nie wiem, ale za dużo pracy mnie kosztowało wyjście z depresji, żeby teraz tak niefrasobliwie pozwalać jej na to, żeby mnie ściągała w dół.
UsuńI jest coś jeszcze... myślałam, że już potrafię lepiej dobierać ludzi, a tymczasem ... cieniutko... No ale co poradzić. Alleluja i do przodu! Uczymy się dalej... :))