Martin Stanka |
Czyżby tylko o to w tym wszystkim chodziło? O to i o nic więcej?? Ogarnia mnie niekontrolowany chichot. A więc wystarczy wypuścić z rąk cały świat, aby poczuć tę lekkość bytu, w której poszukiwaniu się świat ciągnęło za ogon i tworzyło swoją czeklistę? Wystarczy przestać łapać pana Boga za nogi, żeby poczuć wszędobylską, bezpretensjonalną obecność Absolutu? Odetchnąć pełną piersią, pchać ten zardzewiały wózek egzystencjalnego kloszarda i nie robić z siebie Chrystusa. Tak po prostu. Po co komu jeszcze jeden cierpiętnik, skoro jest ich już tylu? Po co się krzyżować własnymi myślami, wkładać innym do rąk gwoździe, młotek i kłaść się zachęcająco na tym drewnie. Zawsze myślałam, że jeśli nie ma silnych pragnień i oszałamiających emocji, to życie jest mdłe i nijakie. Nie jest. To tylko kwestia uruchomienia innych obszarów mózgu, innych receptorów, innej wrażliwości. Tej, na której nie zarobią spece od reklamy, bo ona nie ma nic wspólnego ze stanem posiadania czegokolwiek, nawet wiedzy, nawet miłości - tej jedynej, Wielkiej, o której wszyscy marzymy..
Zawsze miewałam chwile bezprzyczynowego zadowolenia. Właśnie ,,zadowolenia” a nie ,,szczęścia”, bo ono obrosło legendą tak samo jak Bóg. Szczęście i Bóg dźwigają wielki nadmiar znaczeń, straszną ilość wdruków gromadzonych i pieczołowicie utrwalanych przez pokolenia i teraz się przez te zwały śmieci nie możemy przekopać. Nasze parowozy giną w kłębach dymu, który wyprodukowały. Ale widocznie tak ma być, żeby ciuchcia się odkleiła od szyn i pociągnęła wagoniki. Co któryś się wykolei, co któryś utknie na bocznym torze, ale lokomotywie cywilizacji to w niczym nie przeszkadza. Posuwa się naprzód i wlecze nas za sobą. A my? My tak usilnie szukamy zwrotnicy, która nas skieruje na stację Happiness, że aż zaczynamy majstrować przy cudzych mechanizmach, chcąc z innych ludzi uczynić kolejne przystanki, mające nas przybliżyć do celu - Szczęścia. Długo jechałam tym torem myślowym i wpadałam w neurotyczny taniec na linie, żeby niczego nie przeoczyć, żeby coś mnie nie ominęło, żeby nie zaprzepaścić szansy… A życie i tak sobie płynęło. Sobie - nie mnie. Bo życie sobie płynie - mną. I paradoksalnie ta konstatacja wcale mnie nie ogranicza, nie mam wrażenia bycia bezwolnym atomem. Ta świadomość daje mi poczucie bezpieczeństwa, zakorzenienia w tym co jest i zanurzenia w transcendencji. Skoro wszystko jest tak, to widocznie lepiej być nie może, choć - przyznaję - zaakceptowanie tego faktu to największe wyzwanie jakie człowiek ma przed sobą w trakcie całej podróży. Nie zawsze potrafię temu sprostać.
Ależ pięknie to napisałaś. Rozpływam się cała chłonąc wyrażenia i sycąc się nimi.
OdpowiedzUsuńBo życie sobie płynie - mną. Kwintesencja. :))
Znaleźć swój własny złoty środek na życie- magia procesu ewoluowania- i żyć. Bo czy żyć, to być? A bywanie jest bytnością samą w sobie czy przeżywaniem... tylko czego czasu, wrażeń? Doświadczanie...
Wiele środków wyrazu, najważniejsze żeby żyć po swojemu, tak jak chcę , a nie jak powinnam,
Uściski Emmo :*
Mig,
Usuńtak, nami sobie płynie i nami się realizuje ten proces życia, który tak by się chciało poukładać po swojemu. To nie chodzi nawet o jakieś osobiste poczucie szczęścia, ale o nadmiar okrucieństwa, którego istnienie w tylu formach mnie chwilami kompletnie rozwala.
A co do powinności: jak ja nie lubię tego bata na plecach ;PP
Dzięki wielkie! :*
"Szczęście i Bóg dźwigają wielki nadmiar znaczeń, straszną ilość wdruków gromadzonych i pieczołowicie utrwalanych przez pokolenia i teraz się przez te zwały śmieci nie możemy przekopać" - Emmo, trafiłaś w sedno!
OdpowiedzUsuńBuziaki dla Ciebie! ;*
Łopata i jazda. I wielka śmieciarka, która to wszystko wywiezie na jakieś mentalne wysypisko - z którego i tak ktoś wszystko skrzętnie wygrzebie i znów nam powrzuca do głów - ex cathedra, ex ambona...;)
UsuńAle jestem zgryźliwa dziś, o rajuśku :)))
Zawsze podejrzewałem, że Bóg tworząc człowieka od razu dorosłym zwyczajnie migał się od biegania po pampersy. :))
OdpowiedzUsuńNie tylko od tego się migał. ;)
UsuńGenialne, wspaniałe Emmo!
OdpowiedzUsuńMagda! :-o
Usuń:)))
nie ma żartów, trafiło mnie
UsuńAle nie zatopiło - mam nadzieję. A jeśli trochę zanurzyło to chyba dobrze...
UsuńŻycie jest, jakie jest. W sumie to myślałam, że życie jest dla człowieka a nie człowiek dla życia. No ale co tam. Jest, jak jest. Ważne, że jest dobrze. Bo o to chyba chodzi?
OdpowiedzUsuńMyślę, że jednak człowiek jest dla życia. Nie brzmi to pocieszająco, ale gdy się wie to, co najtrudniejsze, cała reszta to już bułka z masłem. Smacznego. :))
UsuńFajnie, że słowa są... :)
Mam też, czasami, takie chwile, w momencie gdy jeszcze sen miesza się z jawą, gdy wszystko wpada na swoje miejsce i chce mi się śmiać, że wszystko jest takie proste. Ułamek chwili klarownej jasności umysłu.
OdpowiedzUsuńO, tak, tak! Gdy sen się miesza z jawą - dokładnie! To ten moment, gdy jeszcze cały nasz system neurologicznej nawigacji działa w stanie niezakłóconym przez ślady pamięciowe. Gdyby to się udało przedłużyć na cały dzień... Ułamek chwili, błysk raju utraconego... :)
UsuńTeż czasem nie potrafię temu sprostać...ech...
OdpowiedzUsuńa podobno wystarczy przestać analizować..i wszystko staje się łatwiejsze.
Pozdrawiam Cię.
sunrise,
Usuńprawda! Tylko weź i przestań...;))) Dla mnie to arcytrudne zadanie, bo uwielbiam to robić ;))
O właśnie, a ja tak pcham nieudolnie "zardzewiały wózek egzystencjalnego kloszarda", idąc po jakichś życiowych zakrętasach. Staram się dostrzegać drobne kwiaty przy dróżce, zatrzymuję się, by je powąchać czy łyknąć wody ze strumienia. I zazwyczaj nie jest mi źle. Choć czasem zastanawiam się, czy nie powinnam czegoś zmienić, bo inni ciągle wyprzedzają mnie ferrari'ami i tylko wdycham spaliny - może więc jednak trzeba gonić (innych, siebie bardziej idealną, szczęście etc.)...
OdpowiedzUsuńA i jeszcze może cytat z niedawnej lektury, bo trochę mi się wpasowuje, choć wiem, że jest mniej optymistyczny ze swoim "vanitas", niż Twoje słowa: "Ernst wie, że nic nie ma znaczenia i że wszystko jest ważne. Ernst wie, że życie jest, a potem go nie ma. Ernst wie, że w życiu nie trzeba być szczęśliwym, ani nie trzeba cierpieć, jedyne, co trzeba to żyć to życie, nic więcej nie trzeba. Ernst czeka na śmierć z nadzieją i ochotą, bez rozpaczy, bez smutku za tym, co utracone, bo Ernst wie, że nigdy nic nie macie, więc niczego nie możecie utracić, ale to nie ma znaczenia." /Szczepan Twardoch "Drach"/
Cholercia, ależ ten Ernst dużo wie. Fajnie, że ten fragment mi pokazałaś, bo Twardoch to nadal bardzo biała plama na mapie moich czytelniczych wędrówek. A słyszę i czytam tu i ówdzie, że warto. Zawsze mam problem z tym, żeby się przełamać do sięgnięcia po literaturę modną, na topie...chodzę jak pies wokół jeża, ale na przykład Olgę Tokarczuk, Andrzeja Stasiuka i parę innych, których ogromnie cenię, też można do ,,modnych" zaliczyć. Dzięki za rekomendację. :)
UsuńWiesz...
Ja tak próbowałam przyspieszać, zdarzały się chwile, gdy jechałam jakimś ferrari, ale sama wysiadłam z wszechogarniającym uczuciem niesmaku. Nie warto. :)) Warto iść powoli i wąchać przydrożne fiołki. Warto doznawać prostych przyjemności.
Czasem podnieść głowę, spojrzeć na horyzont, ogarnąć całość refleksją - taką, chociażby jak ta - i iść dalej :)
Emmo, "Drach" był pierwszą książką Sz. Twardocha czytaną przeze mnie (ale słuchałam wcześniej dwóch rozmów z pisarzem i wzbudził we mnie pewien rodzaj sympatii i uznania). I mnie zauroczył, o ile można tak powiedzieć o książce w gruncie rzeczy mrocznej i jednak bolesnej. Poruszył - to chyba bardziej właściwe słowo - coś we mnie, kilka czułych strun. Jest jednak dość specyficzną książką i pewnie nie każdemu będzie się podobać, choćby przez styl wszechwiedzącego narratora ziemię-dracha.
UsuńSerdeczności ślę. :-)
fibula,
Usuńja mam strasznie dziwny gust literacki. Bardzo często na przykład siostra mi pożycza książki, które są według niej świetne, a ja po kilku stronach już wiem, że dalej nie pójdę.
To, co napisałaś, zdecydowanie zachęcająco brzmi. Jedyny niepokój wiąże się dla mnie z tą ,,bolesnością". Kiedyś się w traumatycznej literaturze zaczytywałam, ale widocznie łatwiej mi się było przed wchłonięciem mroku obronić. A teraz jednak wolę uważać na siebie, bo wiem, że literatura ma na mnie spory wpływ i klimat czytanej książki bardzo mi się udziela... Przy moich skłonnościach do melancholii ...sama rozumiesz... ;-)
Serdeczności, Dobra i Mądra Duszyczko :)
Może z "bolesnością" przesadziłam. Po prostu nie jest słodko! Ale nie ma zatapiania i nurzania się w bólach własnych bądź czyichś, o nie! Jest życie.
UsuńNajlepiej sięgnąć i sprawdzić. Też jestem z tych, co to nie czytają książek na siłę - jak mi nie odpowiada, to odkładam, czasem do kiedyś, czasem na zawsze. Ale do "Dracha" - myślę - warto nawet wrócić.
O, to fajnie. Czuję, że u mnie ,,chwyci" :)
UsuńBardzo dobrze Cię rozumiem... I stan akceptacji i "puszczenia", i stan zakotwiczenia, pragnień, oczekiwań, rozczarowań... Ze wszystkich rzeczy, które chce się posiadać najtrudniej jest oddać siebie - wyobrażenie siebie - chciałoby się być ideałem, swoim wyobrażeniem, a się jest sobą ;) i to nie idealną sobą... Nie idealną, ale WŁAŚNIE TAKĄ... :). Się tego uczę :). Cieszę się, że masz takie piękne doświadczenia :D!
OdpowiedzUsuńOtóż to: wyobrażenie siebie, takie dopieszczane całymi latami nie tyle nawet przez siebie, co przez otoczenie, które próbuje podpowiadać, jakie mamy być. I długo takie jesteśmy - ,,idealne". :)
UsuńUszczęśliwiamy wszystkich dokoła oprócz siebie. Dostajemy w zamian sporą porcję głasków i jakiś czas to całkiem nieźle działa. Ale...ale z czasem zaczyna zgrzytać. Mechanizm się zacina...I wtedy jest dobry moment na wypuszczenie świata z rąk, na porzucenie starej skóry, odpuszczenie... :) Próbuję przez to przejść na tyle łagodnie, na ile się da. Myślę, że się da, ale trzeba czuwać nad własnym umysłem.
Podoba mi się to porównanie do parowozu, który znika we własnym dymie... Samo życie, sam ten fakt, jest piękny. Nie tylko nasze istnienie, ale szeroko rozumiany byt. Zabrzmiało trochę górnolotnie, ale tak to odczuwam. Nie zawsze tak było - pogoń za tym Czymś też mnie kiedyś porwała, aby wypluć jak coś niestrawnego. Dalej szukam, ale już się nie forsuję, a tylko bawię życiem - jest przecież tylko moje. Ładnie to napisałaś.
OdpowiedzUsuńdomino,
Usuńnieprawda, że górnolotnie. Przecież byt jest czymś, co dotyczy nas wszystkich. To sama pospolitość. Nawet gdybyśmy się nad tym nie wiem jak puszyli, to rzeczywistość skrzeczy każdemu do ucha. Tyle tylko, że każdemu trochę inaczej.
Wszelkie moje gonitwy źle się kończyły: emocjonalna zadyszka i poczucie zmarnowanej energii, czasu... Nie wiem, jak u Ciebie, ale mam wrażenie, że podobnie. Życiem trzeba się delektować. A jedząc w biegu nie czujesz smaku, prawda? :)
Dziękuję! :)
Jak napisałaś, nic w biegu... Smak poznajemy w mozolnym trudzie, powoli rozbudzając emocje, nie chodzi przecież by jeść, a właśnie ucztować...
UsuńTrafnie powiedziane: nie chodzi o to aby jeść, ale by ucztować...:)
UsuńDokładnie.
OdpowiedzUsuńTeż tak czuję.
:*
:*
UsuńFajnie, że jesteś :)
No tak...puszczenie świata przychodzi powoli z latami...ale nie bardzo się zgadzam aby puścić piętę Boga...nie można być w pustce...wystarczy jak zwolnimy i rozejrzymy się wokół siebie...i żyć tu i teraz...każdą chwilą...smakować życie...smakować każdą minutę...aż zaczniemy dziękować Bogu za wszystko zawarte w każdej minucie...aż poczujemy szczęście w naszym byciu...
OdpowiedzUsuńWiesz...
UsuńZe mną jest jakoś tak, że obecność Absolutu czuję wówczas, gdy się o to przestaję starać. To przychodzi bez zachęty, bez nacisku z mojej strony. Toteż nie gonię - żeby nie zaczęło uciekać, bo to są bardzo niezwykłe i niecodzienne ,,wglądy"...
Pozdrawiam serdecznie rozsmakowaną Muszę :))