Ostatnio pisałam sporo o tym, co mi dał Wschód czyli buddyzm zen, ale jakoś mniej przychylnie o tym drugim skrzydle czyli o Zachodzie, które przecież w moim przypadku urosło jako pierwsze i ma swoją niemałą moc. Owszem, Zachód ma wybujałe, monstrualnie przerośnięte ego, w dodatku pokropione wodą święconą, bo za wszystkimi podbojami i masowymi rzeziami konkwistadorów stał jakiś papież, który przybijał pieczątkę i błogosławił wyprawę. To są fakty historyczne, nie da się tego inaczej zinterpretować. Jednak czy nie jest tak, że właśnie to Zachodnie ego jest motorem postępu i rozwoju? Ta nieszczęsna chęć zaistnienia, wybicia się, potrzeba zdobycia uznania, pieniędzy, prestiżu i popularności to są wszystko sprężyny, za pomocą których ego popycha ludzi do działania w świecie zewnętrznym, który dla buddysty jest bardziej obiektem kontemplacji, a nie polem do działania tak jak dla nas. Na pewno nie jest tak, że wynalazków dokonywano tylko dla zaspokojeniu ambicji, bo stały za tym bardziej szlachetne porywy, ale jednak gdyby nie ambicja w pokonywaniu trudności, gdyby nie chęć udowodnienia swoich teorii w praktyce, niejeden wynalazek do dziś byłby tylko mglistym pomysłem i nikomu nie służył, niejeden da Vinci, Tesla i Musk dałby za wygraną przy pierwszym niepowodzeniu, gdyby miał buddyjskie czyli małe ego. Paradoksalnie doświadczamy teraz czegoś w rodzaju syndromu Oppenheimera, genialnego naukowca, który dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z tego, co stworzył. Oczywiście bomba atomowa była dziełem grupowym, ale to on był mózgiem niesławnego projektu ,,Manhattan" i z chwilą, gdy sobie zdał sprawę, ku czemu to zmierza i jakie przyniesie skutki, resztę życia poświęcił protestom przeciwko bombie. Musztarda po obiedzie... Bywa.
Dopiero dzięki takim wynalazkom jak druk, kolej żelazna i Internet ludzie Zachodu mogli dotrzeć na Wschód i zobaczyć, jak tam się rozwijała cywilizacja, jak myślą ''Inni". Owszem, już w czasach Marco Polo ( nawet wcześniej ) próbowaliśmy konno eksplorować tamten kawałek globu, ale wszelka wiedza na ten temat pozostawała dostępna bardzo elitarnej grupie i nawet była pilnie strzeżona ( zwłaszcza ta dotycząca obecności szlachetnych kruszców). Tak naprawdę myśl Wschodu zaczęła przenikać na Zachód dopiero w XIX wieku i na pewno ma to związek z lepszą komunikacją.
Ale do czego zmierzam, aczkolwiek znó okrężną drogą. ;-)) Otóż jakkolwiek przez sporą część swojej drogi szłam po śladach zostawionych przez buddystów zen, to jednak to, co mnie cały czas uzdrawia z ran emocjonalnych i co sprawiło, że mogę żyć bez Big Pharmy, jest tworem bardzo rodzimym, wypływającym z myśli Zachodu. Mam na myśli psychologię głębi z naciskiem na Analizę Transakcyjną, a zwłaszcza konkretne narzędzie jakim jest (auto)terapia dziecka wewnętrznego, której zawdzięczam nowe rozdanie w moim życiu. I co prawda nasza rodzima psychoterapia na każdym kroku korzysta z metod buddyjskich, jednak samo odkrycie podosobowości Dziecka, Dorosłego i Rodzica, nazwanie tych obszarów psychiki ludzkiej, opisanie ich cech, funkcji, wzajemnych zależności, a przede wszystkim ich wpływu na to, co się dzieje z naszym życiem, zdrowiem i samopoczuciem, to już dzieło Zachodu, zwłaszcza Junga. O ile wiem, ojciec psychologii, Freud, nie jeździł medytować na Wschód, nawet jeśli czytywał Schopenhauera i Nietzschego, którzy ze wschodniej filozofii czerpali pełnymi garściami. Reasumując: Zachód po swojemu, zrozumiałymi dla przeciętnego Kowalskiego pojęciami opisał psychikę, natomiast metodologia pracy z emocjami i całą duchowością to już efekt dwóch i pół tysiąca lat medytacji buddyjskich mnichów. Nie chcę radykalizować, bo oczywiście są i takie metody, które wymyśliliśmy sami. Terapeuci mają arkusze obserwacji, dzienniki emocji, mnóstwo technik pracy z ciałem jak terapia tańcem, integracja sensoryczna czy metoda Lowena i od groma innych, które gdzieś mi przemykają, ale wybrałam dla siebie buddyjskie techniki oddechowe, trochę jogi i doraźnie Lowena, więc nie drążę ich zbytnio, bo ileż się można terapełcić. :) O ile wiem, mnisi buddyjscy nie tańczyli, chociaż pewności nie mam, ale wiem, że są szkoły łączące medytację z ruchem i to jest to podejście, które psychoterapia Zachodu zaleca z racji skuteczności i które sprawdziłam na sobie.
Ale jakie to ma znaczenie skąd metody pochodzą i co kto wymyślił? Liczy się efekt. W buddyzmie nie istnieje pojęcie praw autorskich, a gdyby któryś z nich go użył, tym samym zaprzeczyłby temu, że jest buddystą. Nie istniej też pojęcie grzechu i winy. Aż trudno uwierzyć, że można bez grzechu i winy stworzyć dobrego człowieka. A jednak im się to udaje.
Podstawa jeśli chodzi o efekty to budowanie Akceptującego Obserwatora, naszego Osobistego Uzdrowiciela, który ogląda swoje Wewnętrzne Miasto i przyjmuje wszystko, cokolwiek wypełznie z zaułka, z rynsztoka, z rzeki. Każdy żebrak, każdy rzezimieszek i każde zapłakane dziecko to jakaś część naszego cienia, która domaga się bycia widzianą. Mamy tam wesołe miasteczka, speluny, ekskluzywne sklepy, salony piękności i lupanary. Są strefy ciszy, szalety miejskie, siłownie i przyjazne ławeczki w cienistych alejkach parków... Każdy zaułek ma swoją historię i teraźniejszość, swoje demony i anioły. A wszystko to my. :)
Kocham moje Wewnętrzne Miasto. Ostatnio mi się po raz kolejny śniło i pierwszy raz się nie bałam, że zabłądziłam.
Na buddyzmie się nie znam, ale zdarzyło mi się praktykować jogę vinyasa, a jest to właśnie medytacja w ruchu.
OdpowiedzUsuńMedytacja w ruchu jest super. Codziennie idąc z psem na spacer staram się ją praktykować, a w myślach nazywam to moją ,,godziną wdzięczności", chociaż moja szalona psica nie pozwala mi wpaść w błogostan. :))
UsuńOdmian jogi kompletnie nie znam, więc się nie odniosę. Mam zestaw ćwiczeń gimnastycznych z prostymi asanami i to wszystko. Pozdrawiam ciepło. :)
Średniowieczne podróże Marco Polo po dziś dzień wydają się niezwykle egzotyczne i fascynujące! Jak mogły wyglądać w jego czasach można dowiedzieć się z jego dzienników. Nie sposób odciąć się od kręgu cywilizacji zachodniej, w ktòrej wzrastaliśmy. Za Jugiem przepadam i uważam, że jego wkład w rozwój współczesnej psychologii jest nieoceniony. Dzięki jego badaniom możemy zauważyć podobieństwa w rozwoju ludzkiej duchowości w obrębie różnych kultur i religii na przestrzeni wieków. Taka konfronracja Zachodu i Wschodu jest mi najbliższa. Czyli szukanie podobieństw i wzajemnych wpływów. 👍 Serdecznie pozdrawiam 🤗
OdpowiedzUsuńSkusiłam się na serial o Marco Polo, ale zaniechałam, bo zrobił się w pewnej chwili zbyt odrealniony.
UsuńJung mnie bardzo interesuje i inspiruje, chociaż ,,Czerwona księga" nadal leży na półce i czeka, ale z pobieżnego przekartkowania sądząc, nie wiem, czy był to trafiony zakup, ale mogę się mylić. Za to jungowska teoria w ujęciu C. P. Estes mnie porwała, zwłaszcza dlatego, że sama w swoich tekstach odkryłam mnóstwo archetypów, o których istnieniu dowiedziałam się dopiero po kilku latach od napisania ich.
Tak, szukanie podobieństw, a przede wszystkim dzielenie się tym, co najlepsze. Pozdrawiam również. :)
Zawsze warto jest czerpać z różnych źródeł, poszerzać swoje spektrum doświadczania świata, choć też warto zdawać sobie sprawę, że na wszystko, w czym się nie wychowaliśmy, patrzymy przez różowe okulary. Obiektywnie rzecz biorąc, buddyzm jest tak samo społecznie zdegenerowany jak każda inna religia, która staje się religią oficjalną. Wiedzą o tym ludzie, którzy w buddyjskiej nierówności się wychowali i pewnie niejednokrotnie uśmiechają się wewnętrznie, gdy rozmawiają z rozpromienionym europejskim czy amerykańskim turystą, który co do joty stara się praktykować jakieś idee. Co ciekawe, w kulturze europejskiej są prądy filozoficzne idące w podobnym kierunku, co buddyzm (np. stoicyzm). I te także wdraża zachodnia psychoterapia, bo coś jest na rzeczy. Uważność, wychodzenie poza swój krąg znajomości, refleksja nad tym, dokąd zmierzam, dystans do stresorów, uznanie sytuacji z przeszłości, których nie da się zmienić ... taka codzienna praca przynosi rzeczy dobre i chwalebne :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, bardzo to moje.
UsuńNajpierw, w wieku szkolnym, chodziłam na pielgrzymki do Częstochowy. Serio! :)
Swoją drogą pielgrzymowanie samo w sobie to ciekawe doświadczenie (pomijając wszystkie aspekty religijne).
W II klasie LO chciałam wstąpić do zakonu kontemplacyjnego! Gdyby któryś ze znajomych na studiach o tym usłyszał, nigdy by nie uwierzył. :))
Później, po różnych rozczarowaniach, wpadłam w skrajny materializm. Po nim był buddyzm - chociaż bardzo powierzchowny - a teraz jest wreszcie eklektycznie, holistycznie i kompatybilnie. :) I to podejście raczej już ze mną zostanie, bo jest bardzo pojemne i daje przestrzeń na nowe odkrycia.
Stoicyzm w wersji Marcina Fabjańskiego też się tam przewijał, a między innymi jego książka ,,Zaufaj życiu" w pewnym momencie była takim spoiwem między różnymi opcjami.