środa, 26 marca 2025

Osobisty Uzdrowiciel

 


Ostatnio pisałam sporo o tym, co mi dał Wschód czyli buddyzm zen, ale jakoś mniej przychylnie o tym drugim skrzydle czyli o Zachodzie, które przecież w moim przypadku urosło jako pierwsze i ma swoją niemałą moc. Owszem, Zachód ma wybujałe, monstrualnie przerośnięte ego, w dodatku pokropione wodą święconą, bo za wszystkimi podbojami i masowymi rzeziami konkwistadorów stał jakiś papież, który przybijał pieczątkę i błogosławił wyprawę. To są fakty historyczne, nie da się tego inaczej zinterpretować. Jednak czy nie jest tak, że właśnie to Zachodnie ego jest motorem postępu i rozwoju? Ta nieszczęsna chęć zaistnienia, wybicia się, potrzeba zdobycia uznania, pieniędzy, prestiżu i popularności to są wszystko  sprężyny, za pomocą których ego popycha ludzi do działania w świecie zewnętrznym, który dla buddysty jest bardziej obiektem kontemplacji, a nie polem do działania tak jak dla nas. Na pewno nie jest tak, że wynalazków dokonywano tylko dla zaspokojeniu ambicji, bo stały za tym bardziej szlachetne porywy, ale jednak gdyby nie ambicja w pokonywaniu trudności, gdyby nie chęć udowodnienia swoich teorii w praktyce, niejeden wynalazek do dziś byłby tylko mglistym pomysłem i nikomu nie służył, niejeden da Vinci, Tesla i Musk dałby za wygraną przy pierwszym niepowodzeniu, gdyby miał buddyjskie czyli małe ego. Paradoksalnie doświadczamy teraz czegoś w rodzaju syndromu Oppenheimera, genialnego naukowca, który dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z tego, co stworzył. Oczywiście bomba atomowa była dziełem grupowym, ale to on był mózgiem niesławnego projektu ,,Manhattan" i z chwilą, gdy sobie zdał sprawę, ku czemu to zmierza i jakie przyniesie skutki, resztę życia poświęcił protestom przeciwko bombie. Musztarda po obiedzie... Bywa. 

Dopiero dzięki takim wynalazkom jak druk, kolej żelazna i Internet ludzie Zachodu mogli dotrzeć na Wschód i zobaczyć, jak tam się rozwijała cywilizacja, jak myślą ''Inni". Owszem, już w czasach Marco Polo ( nawet wcześniej ) próbowaliśmy konno eksplorować tamten kawałek globu, ale wszelka wiedza na ten temat pozostawała dostępna bardzo elitarnej grupie i nawet była pilnie strzeżona ( zwłaszcza ta dotycząca obecności szlachetnych kruszców). Tak naprawdę myśl Wschodu zaczęła przenikać na Zachód dopiero w XIX wieku i na pewno ma to związek z lepszą komunikacją.  

Ale do czego zmierzam, aczkolwiek znó okrężną drogą. ;-))  Otóż jakkolwiek przez sporą część swojej drogi szłam po śladach zostawionych przez buddystów zen, to jednak to, co mnie cały czas uzdrawia z ran emocjonalnych i co sprawiło, że mogę żyć bez Big Pharmy, jest tworem bardzo rodzimym, wypływającym z myśli Zachodu. Mam na myśli psychologię głębi z naciskiem na Analizę Transakcyjną, a zwłaszcza konkretne narzędzie jakim jest (auto)terapia dziecka wewnętrznego, której zawdzięczam nowe rozdanie w moim życiu. I co prawda nasza rodzima psychoterapia  na każdym kroku korzysta z metod buddyjskich, jednak samo odkrycie podosobowości Dziecka, Dorosłego i Rodzica, nazwanie tych obszarów psychiki ludzkiej, opisanie ich cech, funkcji, wzajemnych zależności, a przede wszystkim ich wpływu na to, co się dzieje z naszym życiem, zdrowiem i samopoczuciem, to już dzieło Zachodu, zwłaszcza Junga. O ile wiem, ojciec psychologii, Freud, nie jeździł medytować na Wschód, nawet jeśli czytywał Schopenhauera i Nietzschego, którzy ze wschodniej filozofii czerpali pełnymi garściami. Reasumując: Zachód po swojemu, zrozumiałymi dla przeciętnego Kowalskiego pojęciami opisał psychikę, natomiast metodologia pracy z emocjami i całą duchowością to już efekt dwóch i pół tysiąca lat medytacji buddyjskich mnichów. Nie chcę radykalizować, bo oczywiście są i takie metody, które wymyśliliśmy sami. Terapeuci mają arkusze obserwacji, dzienniki emocji, mnóstwo technik pracy z ciałem jak terapia tańcem, integracja sensoryczna czy metoda Lowena i od groma innych, które gdzieś mi przemykają, ale wybrałam dla siebie buddyjskie techniki oddechowe, trochę jogi i doraźnie Lowena, więc nie drążę ich zbytnio, bo ileż się można terapełcić. :) O ile wiem, mnisi buddyjscy nie tańczyli, chociaż pewności nie mam, ale wiem, że są szkoły łączące medytację z ruchem i to jest to podejście, które psychoterapia Zachodu zaleca z racji skuteczności i które sprawdziłam na sobie.

Ale jakie to ma znaczenie skąd metody pochodzą i co kto wymyślił? Liczy się efekt. W buddyzmie nie istnieje pojęcie praw autorskich, a gdyby któryś z nich go użył, tym samym zaprzeczyłby temu, że jest buddystą. Nie istniej też pojęcie grzechu i winy. Aż trudno uwierzyć, że można bez grzechu i winy stworzyć dobrego człowieka. A jednak im się to udaje. 

Podstawa jeśli chodzi o efekty to budowanie Akceptującego Obserwatora, naszego Osobistego Uzdrowiciela, który ogląda swoje Wewnętrzne Miasto i przyjmuje wszystko, cokolwiek wypełznie z zaułka, z rynsztoka, z rzeki. Każdy żebrak, każdy rzezimieszek i każde zapłakane dziecko to jakaś część naszego cienia, która domaga się bycia widzianą. Mamy tam wesołe miasteczka, speluny, ekskluzywne sklepy, salony piękności i lupanary. Są strefy ciszy, szalety miejskie, siłownie i przyjazne ławeczki w cienistych alejkach parków... Każdy zaułek ma swoją historię i teraźniejszość, swoje demony i anioły.  A wszystko to my. :) 

Kocham moje Wewnętrzne Miasto. Ostatnio mi się po raz kolejny śniło i pierwszy raz się  nie bałam,  że zabłądziłam. 


16 komentarzy:

  1. Na buddyzmie się nie znam, ale zdarzyło mi się praktykować jogę vinyasa, a jest to właśnie medytacja w ruchu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Medytacja w ruchu jest super. Codziennie idąc z psem na spacer staram się ją praktykować, a w myślach nazywam to moją ,,godziną wdzięczności", chociaż moja szalona psica nie pozwala mi wpaść w błogostan. :))
      Odmian jogi kompletnie nie znam, więc się nie odniosę. Mam zestaw ćwiczeń gimnastycznych z prostymi asanami i to wszystko. Pozdrawiam ciepło. :)

      Usuń
  2. Średniowieczne podróże Marco Polo po dziś dzień wydają się niezwykle egzotyczne i fascynujące! Jak mogły wyglądać w jego czasach można dowiedzieć się z jego dzienników. Nie sposób odciąć się od kręgu cywilizacji zachodniej, w ktòrej wzrastaliśmy. Za Jugiem przepadam i uważam, że jego wkład w rozwój współczesnej psychologii jest nieoceniony. Dzięki jego badaniom możemy zauważyć podobieństwa w rozwoju ludzkiej duchowości w obrębie różnych kultur i religii na przestrzeni wieków. Taka konfronracja Zachodu i Wschodu jest mi najbliższa. Czyli szukanie podobieństw i wzajemnych wpływów. 👍 Serdecznie pozdrawiam 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skusiłam się na serial o Marco Polo, ale zaniechałam, bo zrobił się w pewnej chwili zbyt odrealniony.
      Jung mnie bardzo interesuje i inspiruje, chociaż ,,Czerwona księga" nadal leży na półce i czeka, ale z pobieżnego przekartkowania sądząc, nie wiem, czy był to trafiony zakup, ale mogę się mylić. Za to jungowska teoria w ujęciu C. P. Estes mnie porwała, zwłaszcza dlatego, że sama w swoich tekstach odkryłam mnóstwo archetypów, o których istnieniu dowiedziałam się dopiero po kilku latach od napisania ich.
      Tak, szukanie podobieństw, a przede wszystkim dzielenie się tym, co najlepsze. Pozdrawiam również. :)

      Usuń
  3. Zawsze warto jest czerpać z różnych źródeł, poszerzać swoje spektrum doświadczania świata, choć też warto zdawać sobie sprawę, że na wszystko, w czym się nie wychowaliśmy, patrzymy przez różowe okulary. Obiektywnie rzecz biorąc, buddyzm jest tak samo społecznie zdegenerowany jak każda inna religia, która staje się religią oficjalną. Wiedzą o tym ludzie, którzy w buddyjskiej nierówności się wychowali i pewnie niejednokrotnie uśmiechają się wewnętrznie, gdy rozmawiają z rozpromienionym europejskim czy amerykańskim turystą, który co do joty stara się praktykować jakieś idee. Co ciekawe, w kulturze europejskiej są prądy filozoficzne idące w podobnym kierunku, co buddyzm (np. stoicyzm). I te także wdraża zachodnia psychoterapia, bo coś jest na rzeczy. Uważność, wychodzenie poza swój krąg znajomości, refleksja nad tym, dokąd zmierzam, dystans do stresorów, uznanie sytuacji z przeszłości, których nie da się zmienić ... taka codzienna praca przynosi rzeczy dobre i chwalebne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, bardzo to moje.
      Najpierw, w wieku szkolnym, chodziłam na pielgrzymki do Częstochowy. Serio! :)
      Swoją drogą pielgrzymowanie samo w sobie to ciekawe doświadczenie (pomijając wszystkie aspekty religijne).
      W II klasie LO chciałam wstąpić do zakonu kontemplacyjnego! Gdyby któryś ze znajomych na studiach o tym usłyszał, nigdy by nie uwierzył. :))
      Później, po różnych rozczarowaniach, wpadłam w skrajny materializm. Po nim był buddyzm - chociaż bardzo powierzchowny - a teraz jest wreszcie eklektycznie, holistycznie i kompatybilnie. :) I to podejście raczej już ze mną zostanie, bo jest bardzo pojemne i daje przestrzeń na nowe odkrycia.
      Stoicyzm w wersji Marcina Fabjańskiego też się tam przewijał, a między innymi jego książka ,,Zaufaj życiu" w pewnym momencie była takim spoiwem między różnymi opcjami.

      Usuń
    2. To widzisz, u mnie było z kolei inaczej. Miałam komunię, a potem msza niedzielna przegrała z serialem o Robin Hoodzie. Bierzmowanie (pod koniec SP) było moim ostatnim wielkim aktem religijnym, zupełnie zresztą przespanym (już wówczas wielkie idee wydawały mi się nudnawe). Dopiero na studiach filozoficznych zrozumiałam, że jestem po prostu najnaturalniejszą na świecie ateistką, która przestała wierzyć w św. Mikołaja, bo nikt jej nie przeszkadzał przestać :D Nie mam w sobie genu wyznawcy i dobrze mi się z tym żyje.

      Usuń
    3. Mój gen wyznawcy - o ile go mam - był aktywny do szkoły średniej, bo pielgrzymki to był autentyczny akt wiary. Później uaktywnił mi się gen poszukiwaczki, która próbuje znaleźć jakąś własną wersję świata, skoro ta gotowa ma spore luki. Zawsze mnie raziła hipokryzja dorosłych, rozbieżność między tym, co deklarują a co robią i chyba to mnie popchnęło do eksploracji. I całe szczęście, bo teraz mam bardzo spójną wizję rzeczywistości, chociaż po drodze nabiłam sobie parę guzów.

      Ps. Czyżby to był Robin Hood z muzyką zespołu Clannad? Jeśli tak, to całkowicie rozumiem Twoją decyzję, chociaż ja wtedy kombinowałam, żeby iść do kościoła na inną godzinę i pogodzić jedno z drugim. :D

      Usuń
    4. Dokładnie ten Robin Hood :D

      Mam nawet kłopot z odpowiedzią na pytanie, kto jest moim autorytetem. Takie standardowe bla blah, na które ludzie odpowiadają z automatu, że blah blah. W idei autorytetu jest założenie nierówności, a to mi się kompletnie nie podoba. Podobnie, w idei bóstwa jest założenie nierówności. Czyli inaczej niż z rodzicami, bo ci mogą stać się partnerami. Nie interesuje mnie, żeby mnie ktoś prowadził, sama wybieram sobie fragmenty, które mnie ciekawią, nigdy nie jest to całość, a na youtubowych guru, którzy mi tłumaczą psychologię czy filozofię jestem wręcz uczulona ;)

      Usuń
    5. Z autorytetami mam podobnie, chociaż pewnie znalazłoby się parę osób, które za coś podziwiam, ale wybiórczo.
      W naszym kręgu kulturowym na koncepcję Boga bardzo mocno wpłynęło chrześcijaństwo, bo zazwyczaj jest kojarzony z osobą. Dla mnie taka antropomorfizacja miała sens kiedyś, bo takiego Boga mi pokazali rodzice, więc do takiego się modliłam. Materializm mnie bardzo ograniczał i był raczej przejawem buntu, niż dojrzałych przemyśleń. A teraz czuję tak, że Bóg - ta przedziwna Siła i Energia- urzeczywistnia się i materializuje dzięki mnie, dzięki Tobie i wszystkiemu temu, czym jest świat. Nazwij to jak chcesz. Może to duchowość, może jakieś moje własne pokręcone teorie, ale dzięki nim mam poczucie kontaktu z czymś większym i to mnie buduje. Mówiąc przenośnią: wtyczkę do Boga każdy ma w swoim sercu. :)
      Religie nie mają z tym nic wspólnego.

      Usuń
  4. Nieraz zadaję pytanie retoryczne: kiedy my, ludzie, przestaniemy nawzajem ze sobą rywalizować, zwalczać się, a zaczniemy współpracować?
    Twój post zawiera wiele moich własnych przemyśleń: wszystko ma swoje wady i pożytki, ze wszystkiego można czerpać. Dlaczego by się nie wspierać i wzajemnie uzupełniać?
    Może nie w buddyzmie (też nie znam się na nim dogłębnie, jest dla mnie jedynie jedna z inspiracji), ale w wielu pierwotnych kulturach taniec odgrywa ogromną rolę terapeutyczną.
    Czerpmy ze wszystkiego, co pożyteczne i budujące.
    Katolicyzm też jest przebogaty w wartościowe treści. Drażni mnie zarówno fanatyzm religijny, jak coraz częściej ujawniający się publicznie - antyreligijny. Zaufanie do Boga - toż to nic innego jak zaufanie do siebie i Życia.
    W trudnych chwilach zdarzało mi się podśpiewywać niczym mantrę: "Kto się w opiekę odda Panu swemu (...) śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga". Wciąż się pod tym podpisuję.
    Najcieplej pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre i pojemne określenie to duchowość, ale teraz do tego worka się upycha tyle bzdur, że ręce opadają. Może nie warto definiować, bo każda definicja coś uznaje i coś odrzuca, w jakiś sposób zawęża to wszystko, co definiuje? Świat idei jest równie bogaty jak świat materialny, a kto powiedział, że ludzkość na jednej półkuli we wszystkim ma rację, a ci z drugiej półkuli nic nie wiedzą i we wszystkim się mylą?
      Lubię wybierać drogi środka, bo wtedy ma się najszersze pole widzenia.
      Również pozdrawiam, fajnie, że wróciłaś. :)

      Usuń
  5. Emmo, napisałaś, że lubisz dyskutować z tymi co mają odmienne poglądy od twoich. To ze mną kochana nie podyskutujesz, bo obiema rękami mogę się podpisać pod tym co napisałaś. Bardzo podoba mi się porównanie do dwóch skrzydeł - buddyzm i chrześcijaństwo. Też tak czuję. Kiedy zainteresowałam się buddyzmem to pierwszym co rzuciło mi się w oczy było bardzo psychologiczne podejście do ludzkiego życia i człowieka jako takiego. Na własny użytek nazwałam buddyzm starożytną psychologią. Drugą rzeczą była ogromna zbieżność buddyzmu i chrześcijaństwa. Ajahn Brahm to też mój ulubiony buddysta. Kocham go za poczucie humoru i dystans do siebie. Najpierw przeczytałam jego książki, a potem trafiłam na wykłady na You Tube. Cztery Szlachetna Prawdy przeczytałam już z inspiracji Ajahna. Emmo myślę, że nasze ścieżki musiały się przeciąć, bo podążamy w tym samym kierunku i mamy ze sobą wiele wspólnego, chociaż nigdy się nie spotkałyśmy. Dowód? Ostatnio wyjęłam wtyczkę, żeby pobyć we własnej głowie, więc nie zaglądałam do Ciebie. Co nie zmienia faktu, że zajmowały mnie podobne sprawy. Układałam sobie moje podejście do religii i wiary, bo jestem na rozdrożu. Byłam religijna, już nie jestem. Przeczytałam kilka książek autorstwa Obirka, Nowaka, Overbeeka, Terlikowskaiego i od nowa muszę przemyśleć moje podejście do wiary katolickiej. Nie jest mi z tym dobrze, ale jak nie chcę żyć w zakłamaniu, to muszę to zrobić. Czuję, że straciłam coś, co było dla mnie ważne, ale cieszę się, że nie straciłam wiary, tej najszerzej pojmowanej, wolnej od dogmatów. Latam na spacery i tam znajduję Stwórcę, bo przyroda to manifestacja wielkości Absolutu. Ciekawa jestem co myślisz Emmo i koincydencji naszych dociekań i doświadczeń. Bo ja jestem przekonana o naszym siostrzeństwie. Przesyłam serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu, postrzegam świat jako naczynia połączone, więc jeśli czerwona farbka kapnie do jednego, siłą rzeczy woda w pozostałych naczyniach też się zabarwi. Wszystko jest połączone ze wszystkim, więc ja z Tobą, blogowa siostro, też. :)) Cały świat i my, ludzie razem z nim jesteśmy jedną wielką materializacją Świadomości, jednym wielkim, rozczłonkowanym i bardzo skomplikowanym organizmem, ale pulsuje w nas ta sama energia, więc to porozumienie wcale mnie nie dziwi, tylko cieszy, że też je czujesz. Nie wiem czy czytałaś ,,Sekretne życie drzew"? Nawet drzewa się ze sobą komunikują na wielkie odległości. Jeśli piła zaczyna ciąć drzewo na jednym końcu lasu, to sygnał alarmowy biegnie we wszystkie strony i nawet drzewa oddalone o setki kilometrów wydzielają substancję, która utwardza ich korę, żeby się mogły obronić przed ścięciem. Biedne drzewa...
      Jeśli chodzi o podejście do wiary/religii bardzo wiele zyskałam po przeczytaniu ,,Wezwania do miłości" de Mello. Tam jest bardzo zwięźle przedefiniowana cała nauka Kościoła z uwzględnieniem myśli buddyjskiej i pewnie dlatego papież Benedykt XVI ogłosił, że KK odcina się od tych publikacji, chociaż autor był jezuitą, który prowadził rekolekcje i grupy terapeutyczne. Przeczytaj jego ,,Przebudzenie" jeśli nie znasz, może jakoś Ci wyjaśni różne dylematy, które teraz masz. Zdziwiłam się, bo kiedyś ,,Wezwanie do miłości" było praktycznie nieosiągalne, ja je kupiłam w antykwariacie w rozsypce, chociaż kompletne. A teraz książki de Mello sprzedają w pakietach! To dobry znak.
      Ja straciłam wiarę dawno temu, gdy załamało się moje zaufanie do Kościoła, ale i do samego Boga. To mnie wpędziło w straszną psychiczną zapaść, a wtedy byłam za młoda i za mało rozumiałam, żeby sobie z tym poradzić, wpadłam w nihilizm i materializm, strasznie cierpiałam. Brrr...nikomu nie życzę. Utrata wiary to utrata nadziei i sensu, więc całe szczęście, że tego nie straciłaś. Myślę że po prostu jesteś w fazie kolejnej transformacji duchowej, co dla człowieka myślącego, czującego i wrażliwego jest nieuniknione. Rozwijasz skrzydła, lecisz coraz wyżej i widzisz coraz więcej, to wszystko. :)

      Usuń
  6. Przebudzenie znam, Wezwania do miłości jeszcze nie czytałam, ale przeczytam. Tym bardziej, że mam teraz ciężki okres jeżeli chodzi o duchowość. Wiele rzeczy wiedziałam, bo przed laty przeczytałam kilka książek o historii Kościoła, papiestwa, ale dopiero teraz poczułam, że nic mi się nie zgadza, że czuję się coraz bardziej obco w religii, w której mnie wychowano. Zawsze byłam za katolicyzmem oświeconym, więc szukałam swojej drogi do Boga. Teraz czuję się jeszcze bardziej sama i to jest trudne. Pozbieram się, bo zawsze się zbieram. Sekretne życie drzew poleciła mi przyjaciółka. Byłam pod wrażeniem, jak bardzo wszystko w naturze jest połączone. Ścięte drzewo, które jest utrzymywane przy życiu przez korzenie innych drzew. To takie budujące, bo skoro mogą drzewa, to mogą też ludzie. Czuję się bardzo związana z wieloma ludźmi i to jest moje największe bogactwo. Pięknie piszesz Emmo, że tak na marginesie zauważę. 😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że żaden system religijny nigdy nie obejmie różnorodności i złożoności ludzkiego doświadczenia na tyle, żeby w pełni odpowiedzieć na wszystkie nasze dylematy. Ba! Jeśli w człowieku już nie ma rozterek i wątpliwości, to ja bym się go obawiała, bo z brakiem wątpliwości idzie w parze fanatyzm, więc całe szczęście, że je nadal masz, bo to znaczy, że nie ogarnęła Cię martwota duchowa. Jest takie określenie ,,ciemna noc duszy", może to jest to? Fajnie jest żyć bez wątpliwości i dlatego tak wielu ludzi za tym idzie, ale ja mam tak silną potrzebę autentyczności i życia w zgodzie z samą sobą, że nie potrafię

      Usuń