![]() |
Nicholas Bell |
Można traktować życie jak materiał literacki. Zbudować magazyn pomysłów na nowe teksty. W pudełku na tyłach głowy mieć szufladki, schowki, przegródki, foldery. W jednym miejscu trzymać przydatne przy pisaniu wierszy metafory, w innym historie, które się rozwinie w prozie, gdy już dojrzeją. Można spijać nektar, zanosić pyłek z kwiatów do ula, trawić, upychać w plastrze wosku i produkować miodzik. Można mieć z tego mnóstwo frajdy i ja ją mam od chwili, gdy odkryłam tę słodycz.
A można zrobić inaczej: doznawać bez intencji gromadzenia. Płynąć z nurtem drobnych zdarzeń z wyłączonym czujnikiem przydatności pisarskiej. Ten sposób świadomego odbierania rzeczywistości bez chęci budowania z niej literackich domków z kart dopiero poznaję. Na pewno to umiałam będąc dzieckiem. Teraz znów dziecinnieję. Przecieram oczy i dostrzegam ten sam stary, poczciwy świat na nowo. Zaczynam się w tym rozsmakowywać. Obserwować i po części rejestrować sam proces reagowania na rzeczywistość, która przestaje być tworzywem, a staje się ciepłą wodą niosącą moją łódkę w stronę nieznanego Oceanu…
Można kolekcjonować ludzi w klaserach jak znaczki pocztowe. Tu Błękitne Mauritiusy, a tam inne, odklejone z pocztówek od cioci z Kanady.
Można zostać ustrzelonym i jako trofeum myśliwskie zawisnąć na cudzej ścianie. Spoglądać na biesiadników pustym, szklanym okiem wypchanego ptaka.
Ale można też latać tam, gdzie nie docierają odgłosy polowania lub w bezpiecznej odległości przysiadać na gałęziach.