Kiedy życie matki jest zagrożone, płód potrafi wpłynąć na jej gospodarkę hormonalną w taki sposób, że jej system immunologiczny się wzmacnia. Oddaje jej własne substancje odżywcze, żeby tylko przeżyła, bo od tego zależy jego życie. A więc dziecko już w życiu prenatalnym ratuje własną matkę i oczywiście z tym mechanizmem później przychodzi na świat. Co prawda po porodzie fizycznie pępowina zostaje przecięta, ale pamięć biologiczna mocno wzmacniana wychowaniem jest w dziecku nadal żywa. Bycie Ratownikiem z trójkąta dramatycznego to nie tylko uwikłanie emocjonalne, to biologia. Zdarza się, że ktoś z rodziny się wyłamie i nie chce nikogo ratować, ale ile za to płaci, wie tylko on sam. Zwykle ta rola przypada najstarszemu dziecku i tak było w mojej rodzinie, chociaż gdy siostra wyfrunęła w wielki świat, wszystko spadło na mnie i omal mnie nie zmiotło z planszy… W każdym razie omal nie zniszczyło mojego małżeństwa. Mając 12- 13 lat byłam bardzo refleksyjnie nastawiona do świata. Koleżanki, zakochania i odkochania, rozbuchane życie towarzyskie w szkole. Na przerwach byłam rozgadana, ciągle otoczona rówieśnikami, ciągle dostająca liściki miłosne i paplająca bez opamiętania. Typowy podlotek. Za to po powrocie do domu spędzałam czas we własnej jaskini, z której wnętrza obserwowałam świat i ludzi, poddając intensywnej obróbce zgromadzone w ciągu dnia doświadczenia. W domu po pierwsze należało cierpieć i biada temu, kto się wyłamał. A więc cierpiałam solidarnie i bezkompromisowo. A w swoim pokoju te wieczne rozkminy i dylematy, które mnie nie opuszczały. Skłonność do tego mam do dziś. Jednym z bardziej palących tematów było pytanie: ,,Po co rodzice dali mi życie, skoro mnie nie chcą?” Ciągle im przeszkadzam, mają ze mną same kłopoty, bo nic nie potrafię, do niczego się nie nadaję, wszystko robię źle...Jestem głupia i nic nie wiem. Przynoszę im tylko wstyd. Świadectwo z paskiem i wzorowe zachowanie widocznie się nie liczy. Każda wywiadówka to ból brzucha i horror, bo co to będzie, jeśli się dowiedzą czegoś złego, czego ja sama nawet nie wiem? Mama zawsze wraca z wywiadówki z zaciętymi ustami. Ponura jak grób, milcząca, nieprzystępna. Co się stało? Co ja takiego zrobiłam? Czemu mi nie powie? Ale na pewno coś bardzo złego, widać to po niej. Teraz wiem, że mama milczała, bo nie było uwag pod moim adresem, ale wtedy to było jak dzień Sądu Ostatecznego. No i te myśli:
Po co ja żyję?
Skoro rodzice mnie nie potrzebują, skoro nie są zadowoleni z tego, że żyję, to po co chcieli mieć dziecko? Nie mogli się pomylić, bo oni się przecież nie mylą, oni mają zawsze rację. Czułam się jak piąte koło u wozu, ktoś zbędny. Czułam się winna, że w ogóle żyję. Kiedy już jako osoba dorosła usłyszałam hasło ,,przepraszam, że żyję” kompletnie nie dostrzegłam w nim ironii, tylko pomyślałam, że ktoś bardzo ładnie streścił całe moje życie, bo cały czas czułam się winna z powodu samego istnienia. Wstydziłam się tego, że żyję.
Po co żyję?
To pytanie prześladowało mnie wiele lat, a odpowiedź przyszła nagle i niespodziewanie jak błysk na jasnym niebie na poczekalni pod gabinetem lekarza. Pewien obcy mężczyzna czekający w kolejce powiedział do kogoś, że dzieci trzeba mieć, bo na starość będzie miał kto do lekarza człowieka wozić. I wtedy mnie olśniło: Ach! To po to jestem! To takie proste! Że też wcześniej na to nie wpadłam! A zaraz potem rozczarowanie, bo zawsze sobie wyobrażałam, że jak rodzice się zestarzeją, to będę się nimi troskliwie opiekowała i wtedy ich zaskoczę, że jednak nie jestem taka zła jak myślą. Wreszcie się przekonają, że niesłusznie mnie posądzają o wszystko, co najgorsze. Wtedy dotarło do mnie, że rodzice z góry wszystko zaplanowali i właśnie po to mnie sprowadzili na świat, żebym się nimi opiekowała! Poczułam przejmujący smutek i bezradność, bo to była przecież moja tajna broń, jedyny sposób na to, żeby się kiedyś mogli dowiedzieć, że nie jestem aż taka zła i tak bardzo ich kocham! Miałam ich tym zaskoczyć, bo przecież spodziewali się, że nic ze mnie nie wyrośnie. Jedyna broń, ale za to niezawodna… i nagle taki niewypał. No i druga rzecz, do której nawet przed sobą nie potrafiłam się przyznać to nieśmiała i płochliwa nadzieja, że może jednak mnie chcieli z miłości? I ta nadzieja nagle legła w gruzach. Aha! Więc chodzi o wożenie do lekarzy…Miałam nadzieję, że chcieli córkę, ale oni chcieli tylko szofera...
Grafika z sieci
Emmo, odpowiedziałam na Twoje pytanie w tasiemcowym poście, a i tak starałam się ograniczać długość wypowiedzi. Ale jak zaczęłam pisać, to strasznie mi się ulało. Znowu się przekonałam, że nie wszystko jednak przetrawiłam.
OdpowiedzUsuńCzytając tego posta znowu muszę stwierdzić, że miałam bardzo podobne przeżycia. Kiedyś usłyszałam, jak Mama do kogoś mówiła, że wystarczyło jej dwoje dzieci i nie chciała mieć trzeciego, ale się przytrafiło. W tych słowach znalazłam potwierdzenie tego, co podświadomie czułam - nie chcą mnie, nie jestem ważna i chyba mnie nie kochają. Przestałam się dziwić, dlaczego mam jedno zdjęcie z wczesnego dzieciństwa. Rodzeństwo też nie miało dużo zdjęć, ale ja miałam tylko od chrztu, a potem takie do legitymacji. Mama musiała się przyzwyczaić, że się przytrafiłam, pomyślałam. Ale nie śmiałam mieć pretensji. Wiedziałam, że muszę się postarać, żeby sobie zasłużyć na bycie kochaną. I bardzo się starałam. W szkole ostro trenowałam syndrom ratownika, więc miałam ksywę siostra miłosierdzia. Byłam dumna, że mogę pomagać słabszym ode mnie koleżankom. Moja duma nie była jednak związana ze mną, bo nie umiałam siebie doceniać, byłam dumna, że jestem podobna do Mamy, która też wszystkim pomagała. Podobnie jak Ciebie, trudne emocje mnie zamrażały. Ty miałaś swój pokój, ja siedziałam na strychu, bo tam nikt nie cenzurował tego jaka jestem. Dla Mamy nigdy nie byłam dość dobra żeby mnie chwalić. Uczyłam się dobrze, ale zawsze słyszałam, że mogłabym lepiej, bo Grażynka na pewno ma lepsze stopnie. Grażynka to była moja przyjaciółka. O tym jak bardzo kochałam Grażynkę niezbicie świadczy to, że nawet nieustające porównywanie mnie do niej nie naruszyło naszej przyjaźni. Podobnie jak u Ciebie, w moim domu często mówiło się o różnych nieszczęściach. Moja Mama chłonęła jak gąbka cudze problemy i zawieszała się na nich. Dziś sądzę, że była naznaczona jakimś smutkiem. Zaharowywała się ratując wszystkie biedy z rodziny i sąsiedztwa, a nie potrafiła zadbać o siebie, tak samo jak o mnie. Uważam, że nie doceniała mnie, bo nigdy nie doceniła siebie, a skoro byłam jej dzieckiem to też nie mogłam być wystarczająco dobra. My mamy jeszcze czas, żeby rozsupłać nasz supełki, naszym mamom zabrakło wglądu w siebie, więc trwały w swoich ograniczeniach, unieszczęśliwiając siebie i swoje dzieci. Tak myślę, bo nieszczęśliwa matka nie wychowa szczęśliwego dziecka.
Otóż to! Potrafiła zadbać o wszystkich, tylko nie o najbliższych! To dokładnie o mojej mamie. Na zewnątrz sama dobroć i słodycz, ale już w domu, wobec nas, najbardziej spragnionych dobrego słowa - krytyka, często złośliwość i wyśmiewanie... Jak bardzo musiała odtrącać siebie, skoro odtrącała nas?? Jak musiała być nieszczęśliwa w tym zamkniętym kręgu, z którego nie potrafiła wyjść... I jak długo mnie, ostatniej z rodziny, musiało zejść, żeby dotrzeć do tego punktu... Ale wiesz co? Niczego nie żałuję, bo widzę w tym głęboki sens. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat ja dostałam taką szansę, ale wiem, że ją wykorzystałam, bo udało mi się rozsupłać te supełki przynajmniej na tyle, żeby nie zrobić z tego ciężaru, który dźwigam, ale coś, co mi dodaje skrzydeł. :) Ciągle mam wrażenie, że ich energia przeszła na mnie. Dziwne, irracjonalne, nielogiczne i niezwykłe uczucie. :)
UsuńPs. już wiem, skąd ten sympatyczny nick: ABasia. Wiele mówi o Twojej Drodze...:)
Przejmujący post, a to o płodzie "ratującym" matkę jest dla mnie odkrywcze.
OdpowiedzUsuńI ja miałam niezbyt bezpieczny dom, więc jest mi bliskie to, o czym pi"poszesz. Aczkolwiek u mnie "poszło" w odcinanie się od emocji i skupianie się na tym, co pozytywne, bo na szczęście i takie rzeczy były. Oszukiwałam się, że negatywne mnie nie "rusza".
A jednak wylazły trigery w życiu i wciąż wyłażą.
Serdecznie pozdrawiam.
Cześć Marta, miło Cię tu widzieć :)
UsuńWszystko nas rusza, tylko czasem reakcję spychamy do środka, żeby trzymać fason, nie pokazać po sobie wrażliwości, nie dać innym satysfakcji, że nas zranili lub też żeby się nie odsłonić i nie ułatwić komuś następnego zranienia. Znam cały zestaw sztuczek od dawna, a u mnie dodatkowo faszerowanie się farmakologią, która tłumi wrażliwość, ale daje tyle skutków ubocznych, że nie warto. Niestety zbyt często ludzie nadużywają leków, ale to też dlatego, że lekarze idą na łatwiznę i nie kierują na terapię, tylko przepisują recepty. ;-)
Triggery się przydają i zawsze się im przyglądam, bo mnie prowadzą do dziecka wewnętrznego... tej cudownej "istoty", którą każdy z nas ma. :)
Chcieli szofera? Dali chociaż forsę na prawo jazdy?
OdpowiedzUsuńCześć Emma.
Samochód dali, a ja się jeszcze czepiam. ;p
UsuńOch ty niewdzięczna...!? Mnie nic nie dali, z wiklinowym koszyczkiem wyruszyłam w świat, zupełnie sama i niewyobrażalnie szczęśliwa, że w końcu uwolniłam się od przemocy fizycznej, momentami bardzo brutalnej, od lęku i wstydu i zażenowania, od niemocy i żalu nad mym - jak mi się wtedy wydawało - marnym losem!
OdpowiedzUsuńZamknęłam te parszywe drzwi za sobą i wreszcie, będąc wolnym człowiekiem mogłam się realizować - dalej kształcić i rozwijać 😄
Aaaa, zapomniałam napisać, że samochód sama sobie kupiłam 😂😂😂
OdpowiedzUsuńTakże popraw się Emmo 😉😅😅
Wiesz co? Jak czytam takie rzeczy, to mi się scyzoryk otwiera i zastanawiam się, co w ludziach siedzi, jaki diabeł ich opętał, żeby tak traktować własne dzieci. Wyobrażam sobie, przez co musiałaś przejść i bardzo mi przykro, że to miało miejsce. Uściski :*
UsuńDzięki Kochana ❤️❤️
OdpowiedzUsuńJa natomiast, będąc dorosłą już osobą i nieco ogarniętą emocjonalnie, zastanawiałam się często przez co kat musiał przejść, zanim stał się katem..
Ściskam i pozdrawiam 🤗
Przez takie piekło, jakie sam zgotował, czasem gorsze.
UsuńDopiero ktoś, kto to wychwyci i sobie uświadomi, jak to działa, ma szansę przerwać ten łańcuch przemocy. Uściski również :*