niedziela, 10 listopada 2013

,,Ciemno, prawie noc" Joanny Bator czyli Nike 2013

,,Kotojady” symbolizujące zło, przemoc, sadyzm to słowo - klucz do tej powieści.  Kotojady wchodzą do ciał chłopca i dziewczynki zgwałconych przez sowieckich żołnierzy. Chłopcu - późniejszemu panu Albertowi - udaje się zneutralizować ich destrukcyjny wpływ, choć całe życie spędzi wśród roślin, z dala od ludzi, sam.  Dziewczynka podejmie próbę powrotu do gromady, założy rodzinę, urodzi dwie córeczki, Ewę i Alicję,  jednak kotojady zagnieździły się w niej na dobre: będzie brutalnie molestowała dziewczynki. Trafi do szpitala psychiatrycznego i tam zostanie do starości. Starszej córeczce  nie uda się obronić przed kotojadami, młodszej Alicji - tak.
Motyw molestowania seksualnego w tej wersji był dla mnie szokiem. Skwituję to słowami wspomnianego pana Alberta, wieloletniego przyjaciela tragicznej rodziny: ,,nigdy mi to nie przyszło do głowy”. Może powinno? Może trzeba znać wszelkie odmiany i odcienie Mroku? Wszystkie formy i techniki znęcania się nad bezbronnymi?  Może czytałam za mało horrorów, za mało kryminałów i filmów z przemocą? Może niepotrzebnie ponad 10 lat temu wyrzuciłam telewizor, bo wylewało się z niego tyle brudu, że nawet zmiana kanału wydawała mi się nie dość skuteczna? Może gdybym...  to byłabym odporniejsza? Bardziej świadoma? Przygotowana na spotkanie z kotojadami?
Może wybudowałam sobie wysoką wieżę z papieru, na straży postawiłam Cortazara w lśniącej zbroi średniowiecznego rycerza i Emily Dickinson w ogromnej czarnej krynolinie, z włosami uczesanymi w staroświecki kok. Wybudowałam wieżę, z której nie widać prawdziwego życia? Otoczyłam fosą? Mam parasol, który chroni mnie przed nocą? Może.
W końcu wypadłam ze swojej wieży. Zrobiło się ,,ciemno, prawie noc”. Wieżo z kości słoniowej, stolico mądrości...Najświętsza panienko…! Wpadłam w trakcie czytania do podziemnego korytarza, w którym pedofile kręcą filmy pornograficzne z udziałem porwanych dzieci i zwierząt. Musiałam przerwać czytanie na tydzień. Wznowiłam, żeby się doszukać światła w tych ciemnościach, które przysłoniły mi  literacki kunszt, z jakim powieść została napisana. Jest w niej żonglerka słowem i konwencjami. Jest horror, satyra polityczna, kompozycja szkatułkowa, szczypta dziewiętnastowiecznej powieści epistolarnej, dramatu psychologicznego i klasycznej obyczajówki. Zastanawiam się od kilku dni, myślę i myślę: jak daleko może się posunąć literatura beletrystyczna dla zwiększenia siły rażenia? Okazuje się, że bardzo daleko. Zło w świecie tej powieści atakuje na wiele sposobów, jest przebiegłe i ma wielu reprezentantów. Zło jest w ciągłym natarciu. Dobro z natury jest bardziej pasywne, cichsze, bledsze, mniej rzucające się w oczy, nie lubiące rozgłosu, chociaż rozpisane na wiele głosów i podejmujące nierówną walkę ze Złem:
-pan Albert
--jego przybrani rodzice
-księżna Daisy
-Babcyjka
-Kokota
-Malwa Makota i inne kociary...

Wymieniam ich imiona i czuję, jak Dobro rośnie. Każda z tych postaci to kolejny stopień na schodach do mojej ukochanej wieży. Wieżo z kości...stolico mądrości…

-Alicja i Marcin
-Celestyna i Adam są nośnikami aktywnego pierwiastka dobra. Potrafią działać, są odważni.
Wieżo z kości...najświętsza panienko…stolico mądrości…

I ostatni stopień: mała dziewczynka na tylnym siedzeniu samochodu, córeczka Alicji. Ufff...I jestem u siebie. Co za ulga. Moja papierowa wieża ocalała, tylko łóżko i szafa przesunęły się pod przeciwległą ścianę pod wpływem wstrząsów tektonicznych. Zatrzaskuję klapę w podłodze, napieram całym ciałem na szafę i stawiam ją na włazie. Z kąta wychodzi kobieta w sukni z ogromną krynoliną i mówi:

Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -


Ileż bezpieczniej - o Północy
Ujrzeć Upiora przed sobą -
Niż spojrzeć w twarz własnym - wewnętrznym -
Pustkom i Chłodom.


Prościej gnać przez widmowe Opactwo,
Gdy hurgot Głazów nas goni -
Niż stanąć z sobą do walki -
Bez Broni -


Własne Ja - gdy się zaczai
Za Samym Sobą -
Przerazi bardziej niż Morderca
W pokoju obok.


Ciało - wyciąga Rewolwer -
Drzwi ryglują trzęsące się ręce -
Przeoczając potężniejsze widmo -
Lub nawet Więcej -

Garść cytatów dla wytrwałych, którzy dotarli do końca tej mojej chaotycznej pisaniny:



Każdy ma swoją prawdę, ale nie wszystkie są tyle samo wart. ( str. 303)

Każdy ma taki moment, od którego wszystko się zaczyna. Życie ma sens albo przynajmniej kierunek, gdy się ten moment rozpozna i zrozumie. (...) To, co zrobi się potem, zależy od naszej woli, odwagi. ( str 312)

Można pisać w dobrej albo złej intencji.( str. 402)

Według Ewy listopad był szczeliną w czasie, pęknięciem między jesienią i długą polską zimą, gdyż żyło się na krawędzi, w zawieszeniu, i czekało, aż czas zabliźni się, gdy przyjdą grudniowe mrozy. ,,W listopadzie, Wielbłądko, można wyjść po zapałki i nie wrócić, w listopadzie, jak dobrze się przyjrzysz, to zobaczysz, że w każdej kałuży widać schody, które prowadzą pod ziemię.Nocą odpływy w łazienkach powiększają się tak, że bez trudu mieści się w nich dorosły człowiek. A takie siuśmajtki jak ty muszą uważać nawet na szpary w podłodze i mysie dziury”. ,,Dlaczego?” ,,Bo listopad to czas, gdy otwierają się przejścia” odpowiadała moja siostra. ,,Jakie przejścia?” ,,Takie, które są zamknięte na co dzień”. ,,Ale między czym a czym?” dopytywałam się, jak zwykle żądna konkretu. ,,Między nocą i dniem, białym i czarnym, zgubionym i znalezionym, między wielbłądami i daktylami, między chłopcami i dziewczynkami! Chciałabyś przez jedno przejść?” ( str. 122)

25 komentarzy:

  1. konsekwencje wojny psychologicznej i prześladowania ofiar przemocy seksualnej są czasem nie do opisania! sam poświęciłem temu kilka wierszy ... ale nic nie odda prawdziwego lęku i ceny samotności i obrzydzenia do "ludzi"! ... nie czytałem tej książki-historii ... ale zrobiłaś tym opisem to co zawsze co jesień się dzieje w sercu! kolejny zamknięty rozdział dzieciństwa otworzył okno chce uciec ...choć czeka go tylko szyderstwo i kolejne zamknięte drzwi!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sławomirze,
      tak czułam, że ta książka może wyrządzić więcej szkody niż pożytku - mimo dużej wartości literackiej, co podkreślam. Sztuki nie można rozpatrywać w kategoriach użyteczności lub jej braku, jednak tworzona jest dla ludzi, to oczywiste.
      Po tym co napisałeś wiem, że jednak nie myliłam się: to jest jak uchylanie klapy we własnej głowie dla "kotojadów".
      Bardzo dziękuję za tę wypowiedź. Doceniam fakt, że się na nią zdobyłeś.

      Usuń
    2. to już nie jest ani odwaga ani głupota w moim przypadku ... prawie akt desperacji by nie usunęli wszystkiego co warte jakichkolwiek uczuć ... ja kilka lat temu wiele spisałem, ale nie było to lekarstwem; przeszłość jest taka sama, teraźniejszość nie istnieje! a przyszłość w takiej sytuacji nie ma sensu dla takich jak ja ... ot realia, zderzenie małego człowieczka z rzeczywistością:
      http://slawrys.blogspot.com/2012/12/pieko-jest-tam-gdzie-krzewia-miosc.html

      Usuń
    3. Sławomirze,
      przykro mi, że poruszyłam taki temat...
      Tak naprawdę chyba właśnie ktoś z podobnymi doświadczeniami mógłby ten spór rozstrzygnąć, choć to już nie jest spór dotyczący literatury...
      Mam nadzieję, że jednak masz swoją wieżę z papieru, nawet wiem to na pewno :-)

      Usuń
    4. Emmo,
      to nie jest kwestia poruszonego tematu ..on będzie istniał, bo istnieje świat "ludzi" z ich zachowaniami ... a ta książka na pewno nie pomoże ofiarom (nie będą chciały wracać do własnych odczuć) a oprawców nie zmieni, oni to uważają za element obyczajowości i że to im się należy!!! ale takie tematy poruszane podnieść zawsze mogą świadomość społeczną i ocenę "tradycyjnej przemocy seksualnej"; usankcjonowanej rytuałami religijnymi vel zwykłą nienawiścią i chęcią wyżycia się na kimś ... taki pech półsierot :)

      Usuń
    5. Myślę, że to, co napisałeś, to najlepsza puenta.
      Pozdrawiam ciepło, Sławomirze :)

      Usuń
  2. To ja się przyznam Emmo, że już nie sięgam po takie lektury. Może jeszcze kilka lat temu, ale zauważyłam że za mocno przeżywam. Choć wiem, że to fikcja ( a czasem i nie) sprawia,że czytam i zaczyna mnie przerażać okrucieństwo ludzi. Rzecz jasna, zdaję sobie sprawę że ohyda którą jeden drugiemu zgotował, jest i będzie i mój bojkot w stosunku do takich lektur nie zmieni tego. Nie żyję w innej przestrzeni, tej samej, ale aby nie dokładać sobie własnie takich myśli pogrążających mój pozytywny stosunek do ludzi, nie czytam.
    Czasem trafi się kryminał ale bardziej włączam logiczne rozwiązywanie spraw, wiązanie nitek układanie puzzli, z tym że nie uda się uniknąć czytania o samej zbrodni. Chyba w ogóle przerzucam się na tylko pozytywne obrazy - dobrze mi to robi a ja po prostu takich dokonuje wyborów by wibracje pozytywne we mnie wibrowały.I dobrze mi z tym.
    Cudownego dnia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Migafko,
      ja też już do podobnych wniosków dojrzałam i przyznam, że im jestem starsza, tym bardziej się utwierdzam co do ich słuszności. To dawno stwierdzona przez psychologów prawda, potwierdzona wieloma badaniami naukowymi, że oglądanie scen z przemocą odwrażliwia i sprawia, że z czasem zaczyna się podobne sceny w realnym życiu widzieć jako mniej realne. Podobnie z literaturą.
      Wiem, że literatury nie można traktować z pozycji powinności ani wprowadzać tematów tabu, ale... Gdzieś w tym wszystkim musi być jednak wrażliwość na drugiego człowieka. Kim bez niej byśmy byli .

      Usuń
    2. Wrażliwość musi w nas istnieć, tylko zauważam że to działa dwojako, dla jednych jako zwalczanie okrucieństwa czy też przestrzeganie w sensie uwaga: to sie nie może powtórzyć a dla drugich jako inspiracja do tworzenia makabry i okrucieństwa.
      I tak nawiązując nadmienię o obozie w Oświęcimiu, wycieczki szkolne a wcześniej lektury - przerażające, porażające okrucieństwem. Mam traumę, nigdy więcej tam nawet wchodzić nie chcę, gdy przyjeżdżają do mnie znajomi z zagranicy pierwsze co - tam chcą zobaczyć a ja krzyczę : Beze mnie! Bo nie potrafię być odporna na cierpienie tak wielu, za każdym razem aż pękam. Boli jakby ktoś bliski mi tam zginął, na szczęście tak nie było, choć moi dziadkowie w partyzantce działaczami byli a mimo to mocno przeżywam.
      I teraz patrzę na nowe pokolenie i widzę ze przemoc i okrucieństwo to fascynacja(( to co się dzieje w szkołach, domach, ulicach...zgroza) bo gry, bo filmy i lektura. I tylko życzę sobie w duchu by potrafili odróżnić granice, które tak mocno zaciera odmienność przekazu, odbioru?

      Usuń
    3. Migafko,
      Oświęcim to miejsce tak przesycone cierpieniem, że ja też po jednej wizycie sobie powiedziałam, że nigdy więcej. Tam można ze szczętem stracić wiarę w ludzkość, w człowieka jako gatunek. I nawet Janusz Korczak czy Maksymilian Kolbe nie pomogą. Ciekawą myśl znalazłam w tej książce: dlatego tak wiele okrucieństwa jest obecnie, że wojnę przeżyli ci najsilniejsi, najodporniejsi, których było stać na okrucieństwo. Słabi wrażliwcy zginęli. Ten gatunek wymarł, nie przekazał swoich genów, a tamten - tak. To ogromne, zbyt wielkie uogólnienie, ale kto wie? może coś w tym jest?

      Usuń
  3. Przyciągnął mnie Twój wpis, bo mnie ciekawią te tematy z punktu widzenia terapeutycznego - dla siebie i dla innych, staram się oddzielić ziarno od plew; co leczy?
    Dziękuję, że weszłaś w ciemność z tej książki, z latarką, ja już nie muszę, uff! ;)

    Z mojego doświadczenia (choć nic drastycznego mi się nie przytrafiło, ot, normalnie żyję w tej przesiąkniętej przemocą kulturze od niemowlęctwa) - tak sobie myślę, że to jest chyba jedna strategia, tych, którzy stają po stronie oprawcy, w sobie sprzymierzają się z nim przeciw temu, co zostało zniszczone w nich samych - zniewrażliwić się, uznać, że to zniszczone nie ma znaczenia.

    W którymś momencie dochodzenia do prawdy o sobie już nie da się znieczulić i uznać, że to normalne, że świat taki jest. Kiedyś przez dwa tygodnie chorowałam po jednym filmie i od tego czasu wiem, że trzeba słuchać wewnętrznego radaru i unikać wszystkiego, co grozi retraumatyzacją. Komuś nie szkodzi, ale mnie tak, bo mi za bardzo coś przypomina. Trzeba znaleźć w sobie siłę obrońcy - jak Ty, Emmo, czytam, znalazłaś.

    Mogłabym dużo na ten temat, jak tak siedzę i przypominam sobie co pomagało. Precyzyjna, trudna, żmudna praca, jak rozplątywanie wielkiego kłębu splątanej włóczki, ale wiem, że trochę ludzi na świecie zajmuje się tym horrendalnym zadaniem i pewien zasób wiedzy i technik jest. I wiem, że nie każdy musi. To, co piszesz o książce - paradoksalnie - mnie nie przeraża, bo widzę w tym wzorzec i wierzę, że, w prawdziwym życiu to da się rozplątać, choćby trwało to wiele pokoleń, a jeśli ktoś nie chce się zajmować rozplątywaniem, można to bezpiecznie zamknąć i czasem nawet żyć.

    Wszystkiego dobrego, Emmo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aneta,
      fajnie, że się tutaj pokazałaś, bo pogubiłam linki do Ciebie.
      Tak, też tak myślę. Wydaje mi się, że każda z fikcyjnych postaci reprezentuje jakiś obszar w psychice danego autora. Nasze życie wewnętrzne nie jest jednorodne. To nie jest monolit, to żywa magma, z której co ruszy wyłaniają się kolejne postaci. W kontekście tego ta książka mnie niepokoi... Myślę, że kierunek tego niepokoju zrozumiesz...

      Przypomniał mi się wiersz Czechowicza:

      Żyjesz i jesteś meteorem
      lata całe tętni ciepła krew
      rytmy wystukuje maleńki w piersiach motorek
      od mózgu biegnie do ręki drucik nie nerw

      Jak na mechanizm przystało
      myśli masz ryte z metalu
      krążą po dziwnych kółkach (nigdy nie wyjdą z tych kółek)
      jesteś system mechanicznie doskonały
      i nagle się coś zepsuło

      Oto płaczesz
      po kątach trudno znaleźć przeszły tydzień
      linie proste falują - zamiast kwadratów romby
      w każdym głosie słychać w całym bezwstydzie
      Ostatecznego Dnia trąby

      Otworzyły się oczy niebieskie
      widzą razem witrynę sklepową i Sąd
      przenika się nawzajem tłum - archanioły i ludzie
      chmurne morze faluje przez ląd
      ulicami skroś tramwaje w poprzek
      suną mgliste rydwany
      pod mostami różowe błyskawice choć grudzień

      Otworzyły się oczy niebieskie
      widzisz siebie - marynarza w Azji
      a zarazem 3-letniego 5-letniego chłopca
      na warszawskim podwórku
      i siebie przed maturą w gimnazjum
      namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem
      a wszystko to ty
      nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem

      Myśli proste falują światy zaćmiewa wichura
      gdzie wiatr dmie - gasną latarnie
      trąba w ciemności ponura
      i wołasz
      WŁADYKO PRZYGARNIJ

      Otóż i jesteś umarły
      w mechanizmie poruszają się kółka ale nie te
      przez zepsucie się małej sprężynki
      spadłeś piękny meteorze
      na zupełnie inną planetę

      *****************************
      Zacytuję słowa pewnej bezdomnej kociary z tej powieści: ,,Nas wicher jest". Te jej słowa niosą nadzieję, bo wypowiada je osoba będąca nośnikiem dobra, swego rodzaju strażniczka skarbu symbolizowanego tutaj przez perły księżnej Daisy. Tak naprawdę nie chodzi według mnie o perły, tylko o dobro, którego strzegą bezdomne dokarmiaczki bezdomnych kotów.

      Zastanawia mnie zwłaszcza to Twoje zdanie:
      ,,To, co piszesz o książce - paradoksalnie - mnie nie przeraża, bo widzę w tym wzorzec..."
      Nie bardzo to rozumiem...

      Usuń
    2. :D
      Czechowicz cudny, dziękuję, chętnie bym ukradła :)

      Nie przerażaj się, wręcz przeciwnie :) To znana w psychoterapii teoria "trójkąta dramatycznego". Chodzi o to, że w nadużyciu występują dwie role - ofiara i sprawca przemocy. Żeby sytuacja mogła się zmienić, musi się pojawić trzecia rola - obrońca.

      Tak jakby sytuacja była sceną. Trudnością jest to, że - ale też każdy z aktorów ma uwewnętrznioną całą sytuację, sprawca przemocy ma w sobie też rolę ofiary (i często z motywacji tej roli działa), obrońca musi mieć siłę równą sprawcy, żeby mu się przeciwstawić (i często w obronie ofiary jej nadużywa, sam stając się sprawcą, a ofiara potrzebuje siły sprawcy, to część jej psychiki, ale zostaje od niej odcięta (może sama zostać sprawcą, albo utyka, zatrzymuje się w rozwoju).

      Kluczem do sytuacji jest też to, że siła sprawcy sama w sobie nie jest zła - jest źle używana. Ofiara jest traktowana jak przedmiot, nie jak człowiek, który ma granice i potrzeby.

      Tak więc w "trójkącie dramatycznym" trzeba tą siłę poznać, oswoić, zobaczyć, jak jest raniąca i nauczyć się jej używać tak, by nie ranić. Ofiara potrzebuje być obroniona (sama znaleźć tę moc w sobie, albo pomoc musi przyjść z zewnątrz. A potem potrzebuje znaleźć w sobie obrońcę - i przypuszczam to, czego się boisz - również rozpoznać, że nieświadomie może stawać się sprawcą nadużycia - przez to, że siła nieoswojona i nieujarzmiona wymyka się świadomości , a jak hasa, to może kąsać. Trzeba przejść przez te wszystkie emocje, itd. ciężkie bagno.

      Jednak prawdziwie leczące jest dopiero wykroczenie poza trójkąt - znalezienie się w sytuacji, gdzie ludzie do siebie się odnoszą inaczej, nie ranią się i nie jeżdżą po sobie. Pierwszym warunkiem w leczeniu tej rany jest niepowtarzanie nadużycia - i traktowanie ofiary podmiotowo, w szczególności szanowanie jej emocji, potrzeb, jej (albo jego - ciekawe, że słowo ofiara jest rodzaju żeńskiego) "NIE". Często to nie oznacza "nie", nie wchodzimy, nie rozgrzebujemy, to nie czas i nie miejsce. I w tym też jest ogromna moc lecząca, gdy ktoś z taką prawdziwą, cierpliwą uwagą się w Twoją ranę wsłucha.

      To jest trudna, wymagająca ogromnej delikatności praca terapeutyczna, bo ofiara nadużycia ma małą elastyczność, mogła się kompletnie wyzbyć mocy osobistej, albo przeciwnie,siedzi w pancerzu. Bardzo łatwo nadużycie powtórzyć.

      Widzę pewne elementy tej teorii w tym, co opisałaś

      Usuń
    3. Aha, rozumiem.
      Chyba rozumiem ;)

      Ogromnie ciekawe rzeczy piszesz.

      Teraz - choć siłą rzeczy dosyć pobieżnie - zastanowiłam się, jaka rola dominuje w moim życiu. W rzeczywistości zewnętrznej chyba najczęściej bywam obrońcą, ale raczej bez świadomości, że używanie tej siły może mnie łatwo postawić w roli sprawcy.

      W zasadzie najbardziej interesuje mnie ten trójkąt dramatyczny na mojej wewnętrznej scenie. I tutaj zaczynam się już całkiem gubić i przestaję rozróżniać poszczególne role, granice się zacierają, jedna przechodzi w drugą bardzo płynnie.
      Wydaje mi się, że bardzo długo hodowałam w sobie sprawcę, który w imię "wyższych celów" nie dopuszczał do głosu i więził dużą część psychiki. Wreszcie doszło do buntu, ofiara wyważyła drzwi i wymknęła Się ;-) Teraz sprawca próbuje się uczyć trudnej sztuki używania własnej siły w celach obronnych. Czyli sprawca staje się obrońcą na wewnętrznej scenie. Czy ten obrońca może popełniać nadużycia na zewnątrz, skoro ma siłę przejętą od sprawcy? To musi być duża siła! Przez wiele lat umacniana.
      Hmmm... Oto jest pytanie!

      Usuń
    4. Emmo, kolega, zawodowiec ;) od nadużyć mówi, że najtrudniej pracować ze sprawcami, bo mi się te role błyskawicznie zmieniają, przeskakują w ofiarę i na odwrót.
      Patrząc w świecie, obrońcy wszelkiej maści często przesadzają z użyciem siły... Ale w wewnętrznym świecie warto mieć dystans, humor, sympatię a przynajmniej zrozumienie dla wszystkich, a szczególnie, kiedy się czasem omsknie i coś się zrobi nie tak. Pomaga też, jeśli te role spotkają się w inny sposób - dla mnie na przykład pamiętnym momentem było, kiedy wojowniczka-obrończyni przestała szarpać w swoją stronę "no wyjdźmy już z tej złej sytuacji", tylko zauważyła, że im bardziej szarpie, tym bardzie wewnętrzne dziecko jest samotne. I zobaczyła, że ono jest najważniejsze, a jej zadaniem jest je chronić i zmieniła się trochę bardziej w opiekunkę.

      Ale o czym innym chciałam - pomyślałam sobie, że koty są niesamowitym symbolem tego, co umiera w czasie nadużycia. Zdrowy psychicznie kot z odpowiednim terytorium to stworzenie, które potrafi czerpać z bliskości i dotyku innej istoty - na swoich warunkach, ale ma ostre pazury i zęby i jest natychmiast gotowe do obrony, ucieczki i focha, jeśli tylko ta granica zostanie odrobinę przekroczona, no i nie jest to miękka kulka, ale drapieżnik groźny dla ptaków i myszy...

      Ja wciąż nie umiem tej kociej natury drapieżnika tak do końca przyjąć.

      Usuń
    5. Ciekawe to ogromnie, naprawdę.
      Jestem dyletantką, nie mam żadnej fachowej wiedzy na ten temat, raptem jakieś przypadkowe artykuły, a wszystko nieusystematyzowane i bardziej na własnych obserwacjach oparte niż na obiektywnej wiedzy na te tematy.

      Tak, kocia natura.w człowieku jest! Ty nie możesz przyjąć kociej natury, a ja ją przyjęłam aż za bardzo i w pewnej fazie życia doprowadziło mnie to do nadmiernej przymilności :P To też nie jest dobre. Trzeba mieć pazurki ;-)

      Usuń
    6. Emmo, to bardzo ciekawe, że zrozumiałaś na swój sposób :)

      Jak obserwuję koty, to dla mnie ich naturą jest bycie DRAPIEŻNIKIEM. Poprzedni kot mojej siostry, które mieszka w domu z ogrodem prawie codziennie zostawiał upolowanego ptaka lub mysz przed drzwiami, chociaż był wykastrowany. Nie jadł ich, ale polować musiał. Jak dla mnie to ludzie chcą widzieć w kotach głównie miękkie zabawki

      Usuń
  4. Widzę, ze jesteś poruszona! Muszę przeczytać tę powieść jak najszybciej. Chyba nawet zainwestuje w swój egzemplarz...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta,
      tak, jestem poruszona, wstrząśnięta i skonsternowana.
      To bardzo dobra książka, ale trzeba połknąć potężną łyżkę goryczy razem z beczką miodu.
      chciałabym, żebyś przeczytała, bo ciekawa jestem Twojej opinii.

      Usuń
  5. Pożyczyłam książkę z biblioteki, ale teraz już nie wiem czy chcę ją przeczytać.
    Coś mnie tu przyprowadziło. Nie wiem co to jest, ale wiem, że nie będę się tą książka katować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natanno,
      mnie do tej książki przyprowadziła zwykła ciekawość. Wcale nie jestem typem czytelnika, który pochłania wszystkie nowości. Czytam starocie - może dlatego ta powieść mnie przerosła okrucieństwem. Jednak sięgam też po nowości, bo mnie interesuje literatura w sensie ogólnym. Po raz kolejny okazuje się, że jednak trzymanie się starych, sprawdzonych autorów to dobra metoda ;-)
      Nie znam innych książek Joanny Bator. Ta kobieta ma duży talent, jednak mimo to nie wiem czy sięgnę po inny tytuł ;p Okrucieństwo choćby tylko w literaturze podkopuje moją wiarę w ludzi, a nie chciałabym jej utracić.

      Usuń
    2. Ja również z ciekawości ją pożyczyłam, ale objętość mnie trochę przeraziła, a jeżeli ta objętość zawiera treść, która ma mnie może porazić to mówię Pani Bator i książce nie. Nie znoszę epatowania czytelnika zarówno okrucieństwem, jak i erotyzmem.

      Usuń
    3. Warto jednak przeczytać jakąś recenzję, a ja to bardzo rzadko robię, bo większość recenzji opowiada treść książki, co mi psuje przyjemność czytania. Wiedziałam tyle, że to książka "mroczna", ale nie że aż tak :(

      Usuń
    4. Nauczyłam się czytać recenzje wtedy, gdy nie wiem czego się po książce mogę spodziewać.
      Właśnie przeczytałam druga recenzję tu :http://littelratura.blogspot.com/2013/11/zaczadzony-umys.html i to nie upewniło w decyzji.

      Usuń
    5. :)
      Ja zawsze się staram nie sugerować czyimś zdaniem mieć swoje, ale jak widać podobne odczucia mają inni. Nie odmawiam tej książce walorów, autorka ma talent, ALE...!

      Usuń

Zblogowani

zBLOGowani.pl