wtorek, 10 grudnia 2024

Co z tym zrobić? ( Historie rodzinne cz. 9 )

 


Kiedy już rozpoznałam, jaka dynamika jest w moim związku (on gra rolę  prześladowcy a ja ofiary, czyli wariant A), dotarło do mnie, że Tygrys nie tylko dlatego wszedł mi na głowę, że ma w sobie cechy, które go do tej roli predestynują. On wszedł w tę rolę za moim cichym przyzwoleniem, bo jako osoba z dysfunkcyjnego domu i ofiara nadużyć potrafiłam być w związku partnerskim tylko ofiarą. Ofiarą i niczym więcej ( w stosunku do rodziców ratowniczką). Nie miałam zasobów na to, żeby sięgnąć po inny sposób realizacji siebie. Już wiedziałam z mądrych książek, że powinnam zacząć stawiać granice, słuchałam podcastów i uczyłam się,  jak to robić,  bo dziecko DDD nie ma prawa mieć granic wyniesionych z domu rodzinnego. Taki dom nie uznaje czegoś takiego jak granice dziecka. Dzieci i ryby głosu nie mają.. .co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie... brzmi znajomo? A więc wiedziałam już wszystko i próbowałam teorię zastosować w praktyce. Bez skutku. 

Dlaczego?

Dlatego, że osoba po nadużyciach większość swojej energii musi przeznaczać na ,,obsługę traumy". Bo taka trauma to kula u jednej i u drugiej nogi, a chodzenie z tym ciężarem wyniszcza. Każde nadużycie, każda awantura z ojcem alkoholikiem, każde odrzucenie przez mamę, to rana emocjonalna, która cały czas domaga się uzdrowienia. Rana emocjonalna to energia uwięziona w ciele. Im więcej ran, tym więcej zamrożonej energii.  Oczywiście pamięć o tym, co nam zrobiono  spychamy do podświadomości, bo przecież jakoś musimy funkcjonować, jakoś żyć, nie możemy się ciągle nad sobą użalać, więc zaciskamy zęby, robimy dobrą minę do złej gry, medytujemy, piszemy wiersze i jakoś wleczemy te kule, a partner, który został obsadzony w roli prześladowcy jako duplikat wujka, stoi nad nami z batem i pogania, dziwiąc się, że nie podskakujemy. Dramat takiego związku polega na tym, że obydwoje chcą dobrze, ale żadne nie wie, czemu to nie działa. Nie działa, bo rozdziela ich widmo wujka. Bo ofiara, żeby przywrócić zdrową dynamikę w relacji, potrzebuje ustalić granice, ale nie ma na to siły, gdyż jej energię pochłania serwisowanie traumy, czyli ukrywanie łez, omijanie tematów, które ją rozstrajają, uciekanie przed bliskością, przed ludźmi, szukanie samotności i sposobów odreagowywania, które pochłaniają resztki energii...Cały potencjał ofiary, cała jej dobra wola i siła idzie w kosmos, zamiast w odnajdywanie i budowanie siebie, zamiast w stawianie zdrowych granic i negocjowanie wymagań, które trzeba wobec partnera mieć, żeby nas miał za co szanować. A więc ofiara najpierw musi odzyskać energię, a dopiero później ją przeznaczyć na rozpoznawanie i pilnowanie granic, bo jednorazowa akcja tylko podsyca ekspansję partnera. Ponadto ofiara żyje w przeświadczeniu, że to partner powinien się zmienić, zrozumieć...tylko partner, bo przekleństwem ofiary jest przekonanie, o własnej lepszości. Potrzebna jest gruntowna transformacja dynamiki w relacji, czyli wyjście z trójkąta dramatycznego i odzyskanie ziem utraconych, obszarów wpływu, decyzyjności, samosterowności, prawa do mówienia NIE, które będzie respektowane.  Partner będzie wtedy oponował, a jakże! Będzie się dziwił: co się tobą dzieje, jesteś jakaś dziwna, o cóż ci znowu chodzi?? ( wujek) Bo kto bez walki oddaje swoje dawno  zasiedlone terytoria? To żyzne ziemie, przynoszące wiele profitów, to kopalnie złota i diamentów, to darmowa siła robocza, która zgłosiła się sama, na ochotnika! A ofiara cały czas żyje resztką siebie. Im bardziej rozrasta się teren partnera, tym ona bardziej się kurczy i rezygnuje z siebie. Ofiara wchodzi w relacje z gadziego pnia mózgu, który wydaje tylko dwie komendy: walcz lub uciekaj. Ofiara nie komunikuje swojej potrzeby szacunku i delikatności, bo nie wierzy, że jej się należy, bo kiedyś jej tego odmówiono ( każdemu się należy szacunek i delikatność!). Żyje w lęku i stresie, bo ciągle skanuje otoczenie, żeby rozpoznać zagrożenie i w porę uciec lub walczyć. Partner nie rozumie, no bo: czego tu się bać?! (wujek).  Robi się poirytowany i coraz bardziej roszczeniowy. Milczy przez dwa tygodnie ( wujek, a jakże, on sam!). Wtedy ofiara zabiega, dzwoni, prosi lub czuje się nierozumiana, zraniona, odtrącona i narasta w niej poczucie krzywdy, niedopasowania, zaczyna się podejrzewać o jakąś dziwną chorobę psychiczną...i tym bardziej się identyfikuje i z rolą ofiary. Czasem to przybiera postać przemocy fizycznej i wtedy to już jest status ofiary uznawany przez prawo, a nie rola w trójkącie - to należy odróżnić i dzwonić na policję, niech z dziadem zrobi porządek, a siebie ewakuować dokądkolwiek, byle dalej. W każdym razie nakręca się błędne koło. Rany emocjonalne, które narastają przez wiele lat powodują, że ofiara reaguje nadmiarowo, płacząc lub odcinając się od czucia, czego prześladowca nijak nie pojmie. Co ja ci takiego robię, do kurwy nędzy! nie można już z tobą wytrzymać! - fuck! znowu wujek?!  Trzeba się pozbyć wujka, ale niekoniecznie zmienić partnera na kogoś innego, a już na pewno nie tracić energii na próby zmieniania jego zachowania. Bo wujek wraca raz po raz, ale to nic.  To też da się przetrwać, jak się już odzyska dość energii. 

Jak odzyskać dość energii, żeby zacząć wracać na  swoje terytoria? 

Wyjść z trójkąta dramatycznego, a w tym celu nauczyć się pracy z Dzieckiem Wewnętrznym ( DW) czyli emocjami, bo tak umownie to nazwano w literaturze przedmiotu. O co w tym chodzi? Otóż w wielkim uproszczeniu nasza osobowość dzieli się na 3 podosobowości: Dziecko, Dorosły, Rodzic. Żeby  uzdrowić emocje czyli DW, trzeba się odważyć wrócić pamięcią do tych sytuacji, które zostawiły po sobie rany, ale wrócić  podosobowością  Dorosłego. To jest bardzo istotne, gdyż Dzieckiem może się zaopiekować tylko Dorosły, który wkroczy w tamtą sytuację i zrobi, co trzeba ( przytuli i zawsze, ale to zawsze uzna emocje dziecka - o tym są całe księgi).  NIE MA INNEJ DROGI. Jak na razie nikt nie wymyślił niczego  lepszego, ale gwarantuję, że po zastosowaniu tej techniki prawidłowo, skutek będzie niesamowity. Medytacja pomaga tylko wyciszyć umysł, ale my potrzebujemy nie tylko wyciszenia, ale przede wszystkim  uzdrowienia. Bite 20 lat szukałam i znalazłam, a jest to tak cenne, że za tę wiedzę oddałabym wszystkie dyplomy, prawo jazdy i co tam jeszcze. To mnie uratowało. Bo ja od dawna wiem, że wchodzę w rolę ofiary, od dawna próbowałam z niej wyjść, ale coś mnie znów wpychało w trójkąt dramatyczny. Wskakiwały automatyczne reakcje, nad którymi nie mogłam zapanować.  W końcu, po samobójstwie siostry, dotarło do mnie, że to nie przelewki, że to mogłam być ja, że mnie też może zabraknąć chęci do życia ostatecznie - a wtedy byłyśmy obie świeżo po śmierci mamy i jej męża, obie skrajnie  wypalone - i co wtedy? Zabiję się, zostawiając chore dziecko? Jak Tygrys sobie poradzi sam? Postanowiłam spróbować, bo wcześniej tylko i wyłącznie zdobywałam wiedzę, ale to się nijak nie przekładało na poprawę samopoczucia, funkcjonowania związku czy ilość energii. Mimo tabletek było coraz gorzej. Reasumując: jedynym skutecznym lekarstwem jest praca z Dzieckiem Wewnętrznym. To jest najlepsza i najskuteczniejsza metoda uzdrawiania ran emocjonalnych, dzięki której odzyskujemy energię psychiczną, radość życia, wracamy do siebie prawdziwego, pozbywamy się mentalnego szajsu, który gromadziliśmy od urodzenia, a który wykoślawiał nasze spojrzenie na siebie,  rzeczywistość, na partnera, na ludzi i naszą rolę w związku. Pracuję z Dzieckiem Wewnętrznym codziennie, co mi zajmuje raptem kilka minut i dzięki temu mogłam odstawić prochy! Mega sukces jak dla mnie. Marzyłam o tym, ale po odstawieniu wracało takie cierpienie, że chciało mi się wyć. A więc znów łykałam tabletki. Jednak z czasem narastało we mnie poczucie, że nie jestem sobą. Długie branie antydepresantów powoduje jakiś rodzaj martwoty psychicznej, która początkowo jest cudowna, bo się nie cierpi, ale z czasem przynosi więcej strat niż zysków, bo się traci kontakt z własną prawdą, a bez tego psychika obumiera.   

Teraz mija 10 miesięcy, odkąd zażyłam ostatnią dawkę antydepresantów. Listopad i grudzień był zawsze najgorszy, a ja w tym roku mam bardzo dobry nastrój. Codziennie budząc się rano, rozmawiam ze swoim Dzieckiem Wewnętrznym, pytam, ile ma lat, o czym mi dzisiaj opowie... A gdy się pojawi flashback, rozmawiam z nim. Czy to takie trudne? Ciężkie? Owszem, gdy się wraca do ran, może boleć, ale gwarantuję, że nie aż tak, jak boli życie bez tego. Teraz to już dla mnie tylko zabawa, gra wyobraźni, czysta przyjemność w doświadczaniu siebie.  Metoda pracy z DW to osobny temat, nie ogarnę tego w jednym wpisie. Jest sporo materiałów, które utknęły na całe dziesięciolecia po tamtej stronie muru berlińskiego, ale już docierają tłumaczenia, chociaż niekoniecznie do głów psychologów czy psychiatrów. Jestem święcie przekonana, że nie byłoby wojen ani katastrofy ekologicznej, gdybyśmy wszyscy uzdrowili swoje emocje. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że Tygrys, po fazie buntu i próbach powrotu do swojej roli w trójkącie, też musiał z niego wyjść. A więc ja już nawet nie muszę ustalać żadnych granic, bo on ich nie przekracza, a jeśli mu się zdarzy, to zaraz przeprasza. On po prostu czuje ode mnie inną energię, czuje moją moc, której nie zawaham się użyć, jeśli zajdzie potrzeba, ale praktycznie taka potrzeba nie zachodzi. 

Uff... umordował mnie ten post, ale dobrze jest poćwiczyć mózgownicę. :) 

Ps. To wszystko dotyczy związku, w którym żadne z partnerów nie jest psychopatą, osobą z NPD, borderline, bo w tych przypadkach autoterapia to za mało. Pisałam o moim związku, w którym najcięższym kalibrem przemocy był krzyk. 



3 komentarze:

  1. Amen Siostro, ogarnęłaś super temat :)
    Patrz, u mnie mąż też rezonuje pozytywnie. Spokojniej nam, choć tylko ja ogarniam siebie.
    Ostatnio trochę źle było, ale poszłam do terapeuty, który pracuje metodą czaszkowo/krzyżową i stosuje brainspotting. Trafiona bardzo decyzja. Aczkolwiek uważam, że najpierw potrzebna psychoterapia i znalezienie Dziecka. Masz rację, to baza jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalezienie Dziecka, ale nie tylko po to, żeby o nim wiedzieć, tylko żeby wejść z nim w kontakt. Dla mnie to się z czasem stało codziennym rytuałem jak mycie zębów, ale były trudne momenty, gdy włączyło się odczuwanie straty po własnej niewinności, po popapranym dzieciństwie, po tym, co mogłam dostać, ale nie dostałam...
      Ale i tak było warto. Nie zamieniłabym tego doświadczenia na żadne skarby świata.
      Mąż nie ma pojęcia o moich szamańskich obrzędach, chociaż widuje moje książki. Ale jest o niebo lepiej, przyjaźniej, cieplej... czego mi więcej trzeba? :)

      Usuń
  2. Emmo, pięknie piszesz i tak bardzo prawdziwie. Czytając Twoje słowa, zobaczyłam siebie i moją siostrę. Ja typ A. Ona typ B. Obie nieszczęśliwe na swój sposób. Obie miałyśmy szczęście do partnerów, bo byli dobrzy i wspierający. Ale reszta żywcem wyjęta z naszego życia. Ciekawa jestem tych Twoich rozmów z wewnętrznym dzieckiem, bo mnie to trudno przychodzi. Wciąż mam blokadę, więc widzę moje dzieciństwo w przebłyskach i pamiętam raczej niezbyt dużo. To są takie pojedyncze sceny. Myślę, że przez to, że w moim dzieciństwie było dużo smutku, więc mechanizm wyparcia też musiał być mocny. Ty się zaczęłaś zbierać po śmierci bliskich, ja podobnie. Zmarła mama, ale straciłam też rodzeństwo. W tym czasie byłam pełnoetatową ofiarą, a przynajmniej tak się czułam. Tylko nie mogłam się zdecydować, czy bardziej mam sobie współczuć, czy może karać się za jakieś winy. Zupełnie nie wiedziałam co mam czuć, bo łatwiej było nie czuć nic. Przerażające jest to, jak bardzo można skrzywdzić dziecko, nie robiąc właściwie nic drastycznego. Twoja Mama tylko wybrała wygodniejsze wyjście. Łatwiej było zlekceważyć Ciebie, niż narazić się wujkowi. Znam to. Moja mama zawsze wybierała silniejszą stronę, bo nie umiała inaczej. Zawsze ją tłumaczyłam, bo czułam się w obowiązku ją chronić, nawet przed sobą. Dziś wiem jedno, że skoro potrafiłam chronić innych, to tym bardziej mam obowiązek zadbać o siebie. Nauczyłam się stawiać granice i coraz rzadziej czuję się winna, gdy nie spełniam cudzych oczekiwań.

    OdpowiedzUsuń

Zblogowani

zBLOGowani.pl