Najpierw założyłam notes, w którym zaczęłam pisać listy od siebie Dorosłej do Dziecka Wewnętrznego i na odwrót ( zalecenie Bradshawa). Powoli, powoli czułam w sobie coraz więcej miękkości i czułości dla tej osóbki, do której pisałam. Jednocześnie oglądałam zdjęcia z dzieciństwa i starałam się odtworzyć to, co czuło tamto dziecko w różnych okresach czasu. Znalazłam na dnie szuflady mojego misia z urwanym nosem i nosiłam go na sercu pod ubraniem. Nadal śpię, mając go obok. Tygrys misiowi jakiś czas pokazywał faka na dobranoc. Był zazdrosny, myślał, że go opuszczam i odchodzę w rejony jemu niedostępne. Czasem mu mówił ,,co się gapisz, wypad stąd." :))) Wpadłam też na pomysł, żeby brać na kolana psa i głaskając go wyobrażać sobie, że to moje Wewnętrzne Dziecko. Całkiem nieźle działa, polecam.
I tak zaczęłam mieć sny z dzieckiem w różnym wieku, retrospekcje w jakichś strzępach, obrazach, pojedynczych stop- klatkach. Każdemu wspomnieniu warto się przyjrzeć i zapytać samego siebie, co się tam wtedy naprawdę wydarzyło? Czym to wspomnienie jest? Co wtedy czułam? O czym to jest? Co mi chce powiedziec? Mając ten notes zawsze pod ręką, a nie zawsze mając możliwość dokładniejszego rozpracowania retrospekcji w chwili, gdy akurat się pojawiła, warto sobie ją zapisać, a później w wolnej chwili do niej wrócić. A co mamy robić, gdy już sobie odświeżymy wspomnienie, bardzo przystępnie wyjaśnia Kasia Kowalska na filmiku w poprzednim wpisie. Będąc już dość głęboko w tym procesie, miałam jakąś drobną sprzeczkę z Tygrysem i on rzucił do mnie tekstem:
- Czy ty musisz wszystko wyśmiać?
- Jak to?
- Tak to, tak to. Obśmiewasz wszystko, co robię.
Hmmmmm.... Zatrzymało mnie to, zastanowiło. Brzmi dziwnie znajomo... zaczęłam się temu przyglądać, chodzić z tym zdaniem w głowie, siadać w ciszy i pytać siebie: o co mu chodzi? co w tym jest? co się za tym kryje? No i wypłynęły na wierzch wspomnienia, w których mama nas wszystkich obśmiewała. Komentowała nasz wygląd i zachowanie w taki niby żartobliwy sposób, ale zawsze była w tym ukryta szpila, która trafiała prosto w serce. Ja, jako najmłodsza, nieporadna i zahukana, a w dodatku piegata, byłam łatwym celem, bo nie miałam nawet takiej sprawności językowej, żeby się odszczeknąć. A poza tym... co wolno wojewodzie... Matce? Odszczeknąć się matce?! Widzicie ją! Łzy matki wołają o pomstę do nieba! To człowiek by serce z piersi wyrwał dla tej srajdy, a ona tu takie rzeczy!
Kto wie, czy nie dlatego sobie wyrobiłam elokwencję, żeby wreszcie odpłacić pięknym za nadobne i umieć się odszczeknąć. ;)) Ale do meritum: zaczęłam się uważniej przyglądać, w jaki sposób się zwracam do Tygrysa i z czasem odkryłam, że ja, ta pokrzywdzona, ta lepsza, ta niewinna, ja Ofiara, wbijam mu takie same szpile jakie mi wbijała mama. I tu mnie zablokowało na dłuższy czas, bo nie mogłam się z tym uporać, nie mogłam ruszyć dalej. Nie mogłam się za nic pogodzić z tym, że robię coś takiego jak mama. To nie tak miało być! Miałam nie być taka jak mama, tylko nie to... Przecież wyśmiewanie to czysta toksyna. Szpila w najczulsze miejsce. A kto wbija szpilę? No kto? Ano kat/prześladowca z trójkąta dramatycznego. W dodatku robiłam to w tak subtelny i zawoalowany sposób, że Tygrys nie miał szans się obronić. Mógł tylko przy następnej okazji wybuchnąć, gdy już mu się ulało, a to choleryk, więc nie jest trudno wyprowadzić go z równowagi.
I to jest właśnie ciemna strona ofiary z trójkąta dramatycznego. Nadużywanie przez innych i nadużywanie siebie przez siebie, żeby być dla innych, powoduje, że podskórnie kumuluje się gniew, z którym coś trzeba zrobić, żeby nie zwariować. Ten sam przemocowy mechanizm, który ktoś zastosował wobec nas, zaczynamy stosować w swoim świecie, również tym wewnętrznym, a później musimy odreagować na innych. Moje odreagowywanie odbywało się w białych rękawiczkach. Nie padały żadne wyzwiska, to nigdy nie był otwarty atak. W końcu to ja byłam ta lepsza, moralnie stojąca wyżej. To było takie podgryzanie na zasadzie: dziurki nie zrobi, ale krwi upije... uff... Dla ofiary najgorszy moment wiąże się z odkryciem w sobie kata, bo wtedy trzeba zrezygnować z profitów, z korzyści psychicznych, jakie daje bycie ofiarą. A te profity to smaczne kąski: to poczucie lepszości, niewinności, możliwość użalania się nad sobą, wpadania w depresję jakże uzasadnioną... całkiem sporo tego, to całe święte oburzenie na zły świat. Ofiara z racji swoich krzywd czuje się uprawniona do krytykowania świata. To oczywiste, że świat jest zły. To świat mnie skrzywdził, więc niech świat się zmieni, a nie ja. No jasne, można sobie żądać, ale to nic nie da, bo świat będzie jaki jest. Jedyne co można wtedy zrobić, to wziąć na klatę swoją kacią część i nie wycofywać się z procesu terapeutycznego. To jest bardzo trudny moment, bo się sypie cała wizja świata i trzeba wszystko od nowa układać. Ja dosłownie nie wiedziałam, gdzie jest góra a gdzie dół. To co było białe, przestało być białe, a czarne jakby jaśniejsze...? I jak tu żyć?? Jak to ogarnąć? Jak wyjść z tego chaosu, kiedy już nic się nie wie? A umysł ciągle odwodzi od terapii i pyta, co ci to da? Po co ci to? Co z tego wyniknie? A więc tutaj jest ogromne pole do działania dla świadomości; bądź sobie wdzięczny, jeśli medytowałeś.
Jest jeszcze inna ścieżka, którą wybrała moja siostra: uderzanie w siebie. Ona ochraniała innych, przymilała się całemu światu, a uderzała w siebie. Poczucie winy i piętno kozła ofiarnego, które wyniosła z domu, to bardzo ciężkie i niskie energie, które ciągną w dół... Była po prostu lepsza i wrażliwsza ode mnie. Z nas dwóch żyję ja, i wychodzi na to, że uratował mnie ten pierwiastek kata, jaki w sobie mam oraz to, że kierowałam to na zewnątrz ( biedny Tygrys). Ona też miała w sobie coś z kata, tyle tylko, że ten kat siał spustoszenie w jej wnętrzu, a w końcu ją zabił.
Reasumując wyjście z trójkąta dramatycznego gwarantujące zdrowienie psychiki ma nas doprowadzić do punktu, w którym rozpoznajemy w sobie wszystkie trzy role: ofiary, prześladowcy/kata i ratownika. Każda z tych ról jest dysfunkcyjna, ma swoją ciemną i jasną stronę, chociaż tutaj omówiłam akurat ofiarę, którą najlepiej znam z autopsji. Nawet prześladowca ma zalety, bo to jest ktoś, kto ma wielką sprawczość, nie boi się działać i podejmować ryzyka, czego brakuje ofiarom. Kończąc myśl: żeby wyjść z trójkąta musimy przyznać, że nie jesteśmy ani lepsi, ani bardziej święci, bo niegdysiejsza ofiara może stać się katem i nawet ratownik, gdy działa nieproszony, daje pomoc według własnego widzimisię, też jest przemocowy, bo nie uwzględnia woli ani potrzeb drugiego człowieka. Nagła i nieświadoma transformacja ofiary w kata może być bardzo niebezpieczna. Jest taki film Schlesingera pt. ,,Dzieci szarańczy", w którym Donald Sutherland gra klasyczną ofiarę doprowadzoną do ostateczności przez narcystyczną kobietę. Bardzo polecam ten film, bo tam to jest bardzo wyraźnie pokazane. Ja na szczęście miałam swój zawór bezpieczeństwa w postaci ironii, żarcików i sarkazmu, które były raniące i nie fair, ale dzięki nim ta energia gniewu była wypuszczana bezpieczniej, jednak Tygrys musiał przez lata całe znosić moje kąsanie. Praca z Dzieckiem Wewnętrznym ułatwiła mi to rozpoznanie i wzięcie odpowiedzialności za swoją kuwetę, za swoje życie i samopoczucie, a nie obwinianie innych, że są inni. Siebie w takim momencie też nie ma sensu obwiniać, trzeba po prostu się pilnować, żeby już tego nie robić. Bo tak naprawdę nikt nie jest winny. Nie szukamy w tym procesie winnych, szukamy przyczyn, skutków i sposobów wyjścia z błędnego koła, w którym latamy jak ogłupiałe chomiki. W tej chwili moje DW jest tak nakarmione miłością, troską i uwagą, że nie ma potrzeby odreagowywania, za to ma potrzebę dzielenia się dobrem. :)
Emmo, chyba powinnam Ci płacić za psychoterapię, nie wiem tylko w jakiej walucie))) Wiedz, że masz moją wdzięczność. Pięknie wyłożyłaś mi przyczyny, dlaczego bywam złośliwa. Szczególnie się uzłośliwiam wobec osób, u których widzę przejawy agresji i pogardy dla innych. Nawet jak agresja nie jest skierowana do mnie, to i tak się gotuję. Od zawsze byłam wrażliwa na cudzą krzywdę, ale sądzę, że ta wrażliwość w jakimś sensie była spowodowana tym, że sama czułam się skrzywdzona. Tyle tylko, że wcześniej nie umiałam się bronić. Łatwiej było mi występować w obronie prześladowanych koleżanek. Jeszcze nie rozgryzłam, dlaczego tak się działo. Worek ze zgryźliwymi ripostami rozsypał mi się dopiero wtedy, kiedy dłam sobie prawo do reagowania tak, jak czuję zamiast tak jak wypada.
OdpowiedzUsuńDużo do myślenia dały mi słowa Fredericka Buechnera.
”Spośród siedmiu grzechów głównych gniew jest tym, który może przynieść Ci najwięcej radości. Lizanie swoich ran, międlenie w ustach krzywd z odległej przeszłości, smakowite mlaskanie na myśl o gorzkich konfrontacjach, które mnie czekają, rozkoszowanie się ostatnim kęsem bólu, który sprawiłem oraz tego, którym się odwzajemniłem - toż to prawdziwa królewska uczta. Jedyny minus jest taki, że podczas tej uczty pożerasz samego siebie. Obgryziony szkielet, który zostanie po tym obżarstwie, to Twój szkielet.” Wyciągnełam wnioski i staram się kierować mądrością płynącą z tych słów, ale różnie mi to wychodzi. Widocznie jeszcze za dużo jest we mnie złości. Kiedyś kierowałam złość do środka, a jak było jej za dużo i zrywała mi pokrywkę, to przywalałam pokrywkę kamieniem dobrego wychowania. Teraz dobre wychowanie nie jest już moim priorytetem. Teraz wybieram autentyczność i zgodę na to, że jestem i zła i dobra. Walczę tylko o proporcje, bo jednak bardziej lubię siebie, gdy widzę więcej dobrego.
Basiu, te wszystkie wyrzuty gniewu są z Wewnętrznego Dziecka, które było w jakiś sposób wykorzystywane czy manipulowane. To wiem na bank. Każda emocja, jaką się czuje, to głos tej podosobowości. Dlatego ważne jest, żeby mieć strzałkę uwagi skierowaną do środka, na siebie i nie pytać dlaczego oni to robią, ale pytać: dlaczego mnie to rusza? Co ich zachowanie uruchamia we mnie? Co ich zachowanie mi przypomina? Ja też zawsze broniłam wszystkich uciśnionych, nadstawiałam karku za innych, myślę, że to dlatego, że bronienie samej siebie wydawało mi się egoizmem. Tak nas uczono, że siebie mamy zawsze stawiać na szarym końcu, a u mnie też i o to chodziło, że jako najmłodsza nie miałam nic do gadania.
UsuńCytat niesamowicie mocny! Skąd on pochodzi?
Co do płatności, to Twoja uwagą jest najcudowniejszą walutą i nagrodą, serio. Wiesz, że byłam ,,dzieckiem niewidzialnym", więc mam duże deficyty, które swoją wnikliwością mi wypełniasz, dziękuję!
A dodatkowo potwierdzasz moją teorię, że przyciągamy takich ludzi, do jakich dojrzeliśmy. :*
Trafiłaś w punkt z tym egoizmem, zresztą nie tylko z nim. Pamiętam, że kiedy próbowałam się buntować, gdy mama brała mnie do pomocy, to slyszalam "nie bądź śmierdzącą egoistką". No to nie byłam.
UsuńJuż widzę, że moja reakcja na innych ludzi najbardziej wynika z tego co mam w środku.
Moja waleczność w obronie koleżanek, którym źle się działo, wynikała z tego, że się z nimi utożsamiałam i czułam ich ból. No i nie byłam egoistką. Mogłam się jeszcze poklepać po pleckach, że robię coś dobrego. 🤭
Dawno temu czytałam wywiad z tym pisarzem i bardzo zaintrygowała mnie teza, że lubimy cierpieć. Byłam cała na nie, bo wydawało mi się to absurdalne. Cierpiętnictwo budziło we mnie irytację i opór, a tu ktoś twierdzi, że to lubię? No nie. Zapisałam ten fragment, żeby go przemyśleć. Trochę to trwało, ale dojrzałam do tego, żeby przyznać mu rację.
Cieszę się bardzo, że los skrzyżował nasze drogi. Mam nadzieję, że to było po coś i obie na tym skorzystamy. Gdy trafiłam na bloga Ani Bzikowej nabrałam odwagi, żeby otworzyć się na te nie oczywistą stronę rzeczywistości. U Ciebie widzę wlele punktów stycznych z tym c sama czuję. No i pięknie piszesz. Z Twoich tekstów byłaby piękna książka. Pozdrawiam i życzę miłego weekendu, 🙂
Zastanawiam się, czy to bronienie kogoś nie było takim zastępczym bronieniem siebie. Taka walka z jakimś rodzajem zła i niesprawiedliwością, bo to były te moce, które skrzywdziły nas. Ja na przykład byłam wyjątkowo wyczulona na takie sytuacje, gdy jakaś grupa znęcała się nad jednostką. To mną strasznie szarpało i do tej pory tak jest, a przecież zawsze byłam w szkole lubiana, nikt mi nie dokuczał. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że chodziło o moją rodzinę. Jako najmłodsza, zawsze byłam spychana na dalszy plan, nie miałam nic do gadania, nabierali mnie, oszukiwali w różnych niby drobnych sprawach, ale dla mnie to było bardzo raniące, bo jeśli nie można zaufać najbliższej rodzinie, to komu?? Do tej pory mam z tym problem. Tutaj jest bezpieczna przestrzeń, bo nikt nie wie, kim jestem, ale w realu jest inaczej.
UsuńJa też się cieszę, że się spotkałyśmy. :) Jesteś chyba jedyną osobą, która ma cierpliwość to wszystko czytać i to nie pobieżnie, ale z uwagą. Dziękuję Ci. A co do pięknej książki...marzenie... Ale brakuje mi męskiej energii, żeby to wprowadzić w czyn.
Z tym pomaganiem i ratowaniem to tak jak u mnie z ratowaniem zwierząt. Czułam ich ból, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że ból, samotność, bezsilność były moje. Zawsze moje, ja nie wiem, jak czuje pies, kot...
OdpowiedzUsuńMyślę, że nawet nie wiem, co czują ludzie. Mogę się domyślać tylko na bazie swoich doświadczeń. A ofiara zawsze musi cierpieć. Ratownik musi mieć ofiary by mieć kogo ratować, a kat musi katować, by te ofiary się tworzyły. Danse macabre...Piekielny taniec w nas. Wyjście z tego jest mozolne, trudne i powolne. Może to spadek po wojnach i traumach?
W każdym razie nie przyłączam się do ogólnych chórów piejących o tym jak ludzie się podli, źli, niszczący. Bo to katuje, wiktymizuje i każe robić, robić, robić by polepszyć ;)
Dobrymi chęciami piekło się brukuje, niestety...
A to jest trudna planeta, stawia trudne zadania i każdy robi co może. Obawiam się, że KAŻDY...
Dokładnie tak, Siostro. :) Czuje się tylko to, co się w sobie już wcześniej ma.
UsuńTrójkąt dramatyczny poznałam - jak to ja, tylko w teorii - lata temu, ale nijak nie pasował do mnie. No bo ja przecież nie gram żadnej roli, ja naprawdę jestem ofiarą! To inni coś odgrywają, ale ja naprawdę...!
Udało mi się to wyłapać w relacji z mężem i cały czas się uczę funkcjonowania i reagowania spoza trójkąta dramatycznego, co wymaga dużego spokoju i uważności, ale jest super, bo czyni cuda. Nie mówię tylko o lepszej relacji z nim, mówię też o wolności i spokoju, jaki zyskałam, wychodząc z tego uwikłania. Tak naprawdę cała terapia zmierza do tego, żeby umieć się zatrzymać w tym momencie, gdy się chce zareagować z automatu, czyli wskoczyć w ulubioną rolę trójkąta i w nią nie wskoczyć.
Spróbuj teraz przyłożyć trójkąt do naszego życia politycznego. To jest dopiero piaskownica i pokaz dynamiki trójkąta. ;-) Ja widzę same przerośnięte dzieci, usiłujące albo wyszarpać zabawkę, albo komuś nią przylać.
Powiem Ci, że o ile ofiarę i prześladowcę lepiej lub gorzej, ale ogarniam, to największy problem mam z ratownikiem, bo mam wieloletnie nawyki pomagania, nawet jeśli ktoś odmawia przyjęcia pomocy, to ja bym za wszelką cenę pomagała i wszystko się we mnie buntuje, gdy ktoś nie chce... Dzieci są po to, żeby miał kto wozić do lekarzy, o ile pamiętasz...;-) Ofiarnictwo i pomaganie to była ta waluta, którą płaciłam za zużywanie powietrza.
Tak, masz rację, że każdy robi, co może, chociaż to się czasem nie mieści w głowie, że nie może więcej. Ale to ,,więcej'' to już są nasze oczekiwania, bo tamten człowiek jest na takim a nie innym etapie rozwijania świadomości i tyle. Robi tak, jak potrafi.