wtorek, 10 grudnia 2024

Historie rodzinne cz. 8 #Me Too

 


Już sobie miałam na dobre popłynąć z Niegrzeczną Dziewczynką na fali liter w krainę fikcji, ale zdarzyło się coś, co mnie głęboko poruszyło i cofnęło w czasie, wywołując napływ wspomnień... 

Kiedy usłyszałam o tej akcji, poczułam dziwne zażenowanie, bo w sumie to takie niesmaczne... wyciąganie  brudów... po co to? Nie ma się czym chwalić. No nie ma. Ale temat dziwnie dźwięczał mi w głowie, mimo że omijałam ten hasztag szerokim łukiem. Później, po obejrzeniu filmu braci Sekielskich ,,Tylko nie mów nikomu" nie mogłam spać, coś mi się zaczynało przypominać, coś się dopominało o zobaczenie, wyłaziło nieproszone... Wstawałam rano nieprzytomna, szłam do pracy po mocnej kawie, próbowałam jakoś dotrwać do wieczora... Ale nocą znów przychodziły wspomnienia... Dotyczyły mojego wujka, dystyngowanego człowieka w wieku babci, który uwielbiał mnie brać na kolana i spędzał ze mną dużo czasu podczas wakacji. Przy nim wolno mi się było śmiać i wygłupiać ( na co dzień było to zakazane), a dzieci, jak wiadomo, śmiać się i wygłupiać uwielbiają, więc wujek był cool, dlatego lubiłam, gdy przyjeżdżał. No i wszystko by było dobrze, to by mogło być jedno z lepszych wspomnień z mojego dzieciństwa, gdyby nie to, że wujek zaczął mi robić dziwne rzeczy, których nie rozumiałam, ale coś mi mówiło, że tak nie powinien, że jest w tym coś złego, chociaż nie wiedziałam co. Nie mogłam się z tym sama uporać, więc gdy wujka akurat nie było, powiedziałam rodzicom podczas obiadu. Mama zareagowała w sposób typowy dla siebie czyli próbowała rozmydlić problem, a mnie zmanipulować, wmawiając mi, że to wszystko było nie tak, że wujek na pewno nie miał nic złego na myśli, że co ty opowiadasz, coś ci się wydawało, coś sobie pomyliłaś, on przecież nie mógł tak robić... Przekaz był jasny: to nie wina wujka, że mi robił ohydne rzeczy, ale moja wina, że o tym powiedziałam. Uff... Scyzoryk mi się sam otwiera, jak sobie to przypominam. Ale wracając do nieprzespanych nocy... w końcu zapytałam mamę, czy pamięta tamtą sytuację, mając idiotyczną nadzieję, że mi to jakoś wyjaśni, może ja faktycznie sobie coś wymyśliłam? Musiałam z nią porozmawiać, bo mi te obrazy wybijały dekiel, bałam się, że wariuję, ale wracały kawałek po kawałku z coraz większą intensywnością, przypominałam sobie wszystkie okoliczności i szczegóły, dlatego chciałam się upewnić. A może mama mnie przeprosi za tamtą niedojrzałą reakcję? Co prawda to do niej niepodobne, ale to przecież było molestowanie seksualne, a ona zamiast bronić własnego dziecka, zamiast wyjaśnić sprawę z wujkiem, obwiniła dziecko, bo jej zburzyło sielankowy wizerunek przyzwoitej rodziny...! Szok. Ale minęło tyle lat, mama przemyślała,  może jest jeszcze szansa, że wreszcie dojdziemy ze sobą do ładu, przegadamy to, może uda się oczyścić atmosferę i stworzyć między nami zdrowszą, cieplejszą relację? O ja naiwna... Mama zareagowała fochem, że się czepiam, że co ona niby miała powiedzieć, przecież wujek by się obraził! Ręce mi opadły. No tak. Wujek by się obraził! A więc lepiej ze mnie zrobić dziecięcą  kurewkę, niż urazić wujka i zabronić mu przyjeżdżania na wakacje. 

Ale do brzegu. Po co ten wpis, co chcę przez to powiedzieć? Otóż...

Jeśli masz dziwne flashbacki, nie bój się tego. To jest sygnał, że psychika dojrzała do zmierzenia się z problemem. Jako dzieci spychamy do podświadomości to, co jest zbyt trudne do udźwignięcia. To jest mechanizm obronny, który chroni psychikę dziecka przed destrukcją. Sęk w tym, że ten mechanizm zostaje na zawsze i w kontaktach z partnerem czy kimkolwiek innym  stosujemy go automatycznie. Stosujemy mechanizmy obronne tam, gdzie ich już od dawna nie potrzeba, a ludzie wokół nas nie rozumieją, o co nam chodzi, czemu jesteśmy tacy dziwni i płaczemy ,,bez powodu", nie pozwalamy się do siebie zbliżyć, jesteśmy niedostępni emocjonalnie, albo wręcz przeciwnie, osaczamy i chcemy, żeby nas ktoś ciągle prowadził i trzymał za rękę... Ktoś, kto doświadczył w dzieciństwie nadużyć, będzie się zachowywał dwojako: 

Wariant A (nadmiernie uległy):  Będzie się pozwalał nadużywać na mnóstwo różnych sposobów. Dziecko, któremu zniszczono granice, w dorosłości nie będzie wiedziało, gdzie te granice są, albo będzie uważało, że tych granic w ogóle ma nie być, że ma być dostępne dla każdego. Zero asertywności. Plastelina. Tylko ugniatać. Bierz, co chcesz: mój czas, moją empatię, moją energię, dobrą wolę, inteligencję, kreatywność, cierpliwość, moje pieniądze, mój potencjał i rób z tym co chcesz. Taki ktoś znajduje partnera, który skrzętnie to wszystko zgarnie, a z czasem zmieni się w prześladowcę w trójkąta dramatycznego, no bo jeśli można brać wszystko, bez pytania, bez negocjacji, bez zgody, to hajże na Soplicę! Partner będzie tobą zarządzał, dyrygował, stawiał warunki, domagał się opieki, dysponował twoim czasem i wszelkimi zasobami, a ty będziesz się kajać, gdy zobaczysz jakieś niezadowolenie, będziesz w  związek wkładać  całą siebie i uważać, że za mało się starasz, ale że na tym polega związek ( bzdura, nie na tym). Partner takiemu komuś wejdzie na głowę, a później zrobi awanturę, że wszedł. Ale jeśli jakiś teren jest do przywłaszczenia, to w każdym to wyzwoli kolonizatora. Tak działa świat, tacy są ludzie. A ty będziesz mieć depresję, nerwicę lękową, huśtawki emocjonalne, destrukcyjne myśli, aż znajdziesz jakiś zawór bezpieczeństwa w postaci blogu, nałogu, krytykanctwa, manipulowania cudzymi emocjami lub hejterstwa... Whatever. To ci trochę pomoże rozładować swój bagaż, ale tylko trochę i na jakiś czas. 

Wariant B (nadmiernie dominujący):  Powiesz, że już nikt nigdy cię nie skrzywdzi, takiego wała, nie dasz się nikomu i tak granice poustawiasz, że nie przeciśnie się nawet mysz. Weźmiesz sprawy w swoje ręce i to ty będziesz dominować, zarządzać, decydować, wydawać dyspozycje, tłumić wszelkie przejawy oporu i uznawać za atak najdrobniejszy przejaw cudzej woli. Ktoś taki musi mieć partnera nadmiernie uległego, ciapowatego, niezdecydowanego, nie potrafiącego stanąć po własnej stronie i bronić swojego zdania nie w jednorazowym akcie niesubordynacji, tylko konsekwentnie, na co dzień. Czyli Wariant B znajdzie na partnera Wariant A. Tutaj jest miejsce dla ofiary z trójkąta dramatycznego, bo ofiara potrafi się ugiąć, dopasować jak plastelina. Tyle tylko, że plasteliną można się pobawić jakiś czas, ale na dłużej zaczyna męczyć, bo się czepia rąk. W takiej sytuacji Wariant B szuka jakiejś przeciwwagi dla własnej siły, a więc zaczyna się rozglądać na boki, bo kto mu zabroni. Tak właśnie było w małżeństwie mojej siostry. 

U mnie był wariant pierwszy. Rezygnowałam z siebie na rzecz relacji, na rzecz innych ludzi, którzy nadużywali mojego zaangażowania, dobrej woli, empatii, czasu, cierpliwości, pieniędzy... A więc wujek w innym wydaniu. Łykałam tabletki, żeby się nie rozpaść na kawałki, żeby wstać z łóżka, ogarnąć dom, dziecko z autyzmem, rodziców, którzy zawsze mieli jakieś potrzeby, a później pretensje i kolejne potrzeby... Odreagowywałam w sieci i nie tylko. 

W następnym odcinku napiszę, co z tym zrobić, ale na dzisiaj już wystarczy, to taki trudny temat, że mam dość. Wracam po tym wszystkim do siebie, wreszcie czuję się dobrze we własnej skórze, zadowolona z życia i swojego miejsca na ziemi, wolna od farmakologii. :) 

4 komentarze:

  1. Piszę z komórki, więc krótko - ciekawy jestem, co z tym zrobić. Pozdrawiam w nastroju polemicznym i czekam na kolejny wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hoho! Jakiś Czytelnik na horyzoncie!
      Jeśli dam radę, to spróbuję jutro, ale na pewno w najbliższych dniach.

      Usuń
  2. Ja nadal czytam. Flashbacki są mi znajome, wybrałam także wariant 1 i również odpowiedniego męża do wariantu :D
    Od 10 latu z tym pracuję. Są sukcesy. Są porażki ale jest większa samoświadomość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie. ;-))
      Samoświadomość to podstawa.
      Bardzo długo sądziłam, że sama wiedza mnie uleczy, ale wiedza pozwala tylko zrozumieć, a dopiero praca na emocjach daje konkretne, zauważalne efekty. A najlepiej emocje i praca z ciałem.

      Usuń

Zblogowani

zBLOGowani.pl