Temat dla mnie nadal stosunkowo świeży, bo dopiero teraz mam dość czasu, żeby go spokojnie zgłębiać, dlatego, napiszę nie tyle o samej psychoanalizie Junga, a o moim zderzeniu z teorią archetypów zbiorowych. Cytując Wikipedię:
Archetyp – pierwotny wzorzec (pierwowzór) postaci, zdarzenia, motywu, symbolu lub schematu, głęboko zakorzeniony w kulturze przez człowieka. Najbardziej znany w definicji psychoanalitycznej, w której archetypy oznaczają elementy strukturalne nieświadomości wspólne wszystkim ludziom na świecie[1]. Archetypy występują w nieświadomości zbiorowej i nieświadomości indywidualnej[2]. Są wielkościami dynamicznymi: zdolne są do przemian i rozwoju.
Jakieś 10 lat temu zaczęłam pisać serię opowiadań luźno powiązanych ze sobą postacią Niegrzecznej Dziewczynki. To był taki serial brazylijski, który ciągnęłam przez dwa blogi przez ładnych parę lat. Fajnie się to pisało, a i odbiór był nader sympatyczny. W tym czasie wpadła mi w ręce ,,Biegnąca z Wilkami” C. P. Estes i w trakcie czytania uświadomiłam sobie, że to wszystko, co napisałam, co wydawało mi się całkowicie moje własne i niczyje więcej, że to wszystko już było! Wieki, jeśli nie tysiąclecia temu ludzkość o tym mówiła poprzez opowieści, bajdy, mity, historie przekazywane ustnie od wielu pokoleń. Autorka, uczennica Junga, rozwijając jego teorię archetypów zbiorowych, cytowała baśnie sprzed wieków, których nigdy nie miałam możliwości znać, bo ona je zbierała dziesiątki lat, wędrując do dzikich, niepiśmiennych plemion i jako ,,zbieraczka kości” i odwieczna Pieśniarka po raz pierwszy uwieczniła je w wersji pisanej! To było jak obuchem w łeb. Wtedy, na tamtym etapie, Niegrzeczna Dziewczynka to była dla mnie zabawa literacka i chociaż zdawałam sobie sprawę, że pisząc o przygodach Dziewczynki nurkuję we własnej podświadomości, to kompletnie nie miałam pojęcia, że cała ludzkość nurkuje w tych samych oceanach. Byłam przekonana, że każdy z nas żyje we własnej bańce, ma swój unikatowy batyskaf, z którego zwiedza własne rafy koralowe, bawi się z delfinami, drażni meduzy i ucieka przed rekinami, ale to jest jego prywatny akwen do zwiedzania, do którego inni nie mają dostępu. Aż tu nagle okazuje się, że jesteśmy zanurzeni we wspólnych wodach płodowych Wszechświata, a różni nas tylko i wyłącznie stopień świadomości tegoż faktu.
I co z tego?
Bardzo wiele, przynajmniej dla mnie.
Najpierw konsternacja, że nie jestem taka oryginalna, jak mi się wydawało. Ba, nawet się przestraszyłam, że ktoś mi może zarzucić intelektualny plagiat, a wówczas to było dla mnie ważne, bo w tamtych czasach naiwnie wierzyłam, że to inni nadają mi wartość i sankcjonują oryginalność. Jak już ochłonęłam z pierwszego wrażenia i poczytałam więcej, zaczęło do mnie powoli docierać poczucie połączenia i jedności ze światem, a zwłaszcza ludźmi, które cały czas rozwijam i wręcz pielęgnuję, bo dodaje mi sił i sprawia, że nie czuję tej dławiącej, morderczej samotności, która dawniej zatruwała mi życie. Dla takiego odszczepieńca i puzzla z innej układanki jak ja był to milowy krok na Drodze. Krok ,,do” a nie ,,od”.
A dokąd idę? Do siebie. Właściwie to wracam do siebie. :)
Kilka przykładów, pierwsze, które mi się przypomniały:
Niegrzeczna Dziewczynka = dziecko wewnętrzne, które chce eksplorować, wyzwolić się z norm społecznych i konwenansów
Dziki Mustang = ta część psychiki, która pragnie bliskości, a zarazem się jej boi i przed nią ucieka
Staruszka Den =Intuicja, prastara mądrość kobiet. Staruszka zawsze ratowała Dziewczynkę z wszelkich opresji, dawała jej drogowskazy
Złośliwy Karzeł = to personalizacja mojej depresji (karzeł w opowiadaniu pomalował słońce czarną farbą i Dziewczynka czyli wewnętrzne dziecko miało mu w tym przeszkodzić )
Wewnętrzne Miasto = podświadomość, jak się okazało dzielę ją z całą ludzkością, pływam w niej wszyscy.
Aktualnie próbuję się zbliżyć do swojego cienia, czyli tej części siebie, o której nie chcę wiedzieć. A po co? Po to, żeby pełniej być sobą, Jung nazwał ten proces indywiduacją. Dochodzę do siebie, wracam na swoje śmieci po latach pato-kato- kulturo- zawłaszczenia.
Dla kogoś, kto całe życie rozpaczliwie za czymś tęsknił jest to proces niezbędny. Od zawsze tęskniłam tylko za sobą. Nawet jeśli to ,,sobą” miało czyjąś twarz.
Ciekawa rzecz, że wszyscy jesteśmy pogrążeni w tym samym oceanie archetypów. Nieprzypadkowo piszę „ocean”, bo on także jest archetypem - źródłem życia.
OdpowiedzUsuńBorges mówił o Totalnej Bibliotece, gdzie czyny przeszłe i przyszłe są już zapisane. Mówiąc w skrócie: „nic nowego pod słońcem”. Czy warto więc podejmować jakikolwiek wysiłek, skoro nasze życie jest odtwórcze?
Podejmujemy jednak ten wysiłek, rodzimy się i umieramy - wciąż i wciąż na nowo - mieleni w kołowrocie żyć, szukamy siebie, grając powierzone nam role. Jakiego siebie szukamy? Kim jesteśmy?
„A dokąd idę? Do siebie. Właściwie to wracam do siebie.”
Piszesz też, że aktualnie próbujesz zbliżyć się do swojego cienia. Cień wywodzi się z nieświadomości zbiorowej, więc trudno go uznać za Twoją własność. Owszem, jest częścią Ciebie, ale nie należy wyłącznie do Ciebie. Tak samo jak Dziki Mustang, Niegrzeczna Dziewczynka i cała reszta menażerii. Cień to źródło cierpienia, wszelkie brudne sprawki są jego dziełem, a po części też naszym. Dlaczego? - O tym powiem w dopisku na marginesie.
Według Junga człowiekiem stajemy się w pełni, kiedy scalimy trzy rzeczy: id, ego i superego. Jung porównywał psychikę człowieka do domu, w którym jest piwnica, piętro mieszkalne i strych. Piwnica to nieświadomość, mieszkanie to ego, strych to superego, czyli nasza duchowość, sprawy boskie i widzenia świętych.
Podróżujemy od poziomu piwnicy, przez mieszkanie, by rozkwitnąć i zbliżyć się do „nieba”, czyli w końcu wejść na strych. Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że kiedy już osiągniemy owo strychowo-duchowe oświecenie, to jesteśmy na górce, wygrani i odkryliśmy swoją prawdziwą naturę. Otóż nie.
Pełnię człowieczeństwa osiągamy wtedy, kiedy scalimy: id, ego i superego.
Dobrze więc, że chcesz poznać swój cień, choć myślę, że doskonale go znasz. Boisz się tylko nazwać. Może dlatego, że moralność, wychowanie, próba wyparcia się zła?
Kiedy staniesz twarzą w twarz z cieniem, odrzuć te wszystkie ograniczenia i nazwij sprawy po imieniu. Jest w Tobie brud, są złe myśli, które starasz się wypierać. Myślę, że poprzez wyparcie, nie poznasz swojego cienia. Jak więc go poznać?
Może należy się z nim pogodzić? Nie mówię - zaprzyjaźnić. Uznać za coś tak naturalnego jak choćby... przemiana materii. A fuj.
A teraz dopisek na marginesie:
Jest taka fraza w buddyjskich sutrach: „Nasze ciało i ciało innych, w istocie nie są dwoma.” Istnieje zbiorowa nieświadomość i nasze ego pływa w niej, wyobrażając sobie bóg wie co. Trzyma się tych wyobrażeń, dopiero kiedy odpuszcza, zauważa, że „wszystkie dharmy są puste” - to z Sutry Serca - gdy to spostrzega, ginie lęk, bo nie ma już tego, który mógłby się bać, którego można by skrzywdzić.
Czego Tobie, sobie i Państwu życzę. Puśćcie to teraz i nie przywiązujcie się do słów. Ja także traktuję je, jak błyskotkę. Rzeczywistość jest teraz, jest tu. Cała reszta to Wieża Babel zbudowana ze słów - i znowu Borges.
U Ciebie w głowie trasa szybkiego ruchu, trza się będzie na muchomory wybrać czy jak .;))
UsuńMetafora Totalnej Biblioteki bardzo mi się podoba i chętnie po niej błądzę. Jakiego siebie szukamy? Autentycznego. Tak po prostu. Autentycznego, czyli takiego, który nie musi się chować przed ludźmi, bo nie ma ku temu powodu; nie musi zakładać masek, bo zwykła uprzejmość to żadna maska, tylko szacunek wobec współpasażerów. To nie jest tak, że jesteśmy puszkami zupy Campbella. Nieskończoność multiplikacji nas nie dotyczy, a to dlatego, że mamy unikatowy zestaw DNA, a to nam daje niewyczerpane możliwości. W końcu podświadomość zbiorowa to jakaś forma zbiorowej kreacji, żywy twór, który ewoluował i nadal ewoluuje.
Masz rację, znam swój cień, ale jeszcze nie czuję się na tyle silna, żeby mu spojrzeć w oczy, co najwyżej zerkam w jego kierunku i szybko odwracam wzrok. Ostatnio mam tak obrazowe sny, że aż nie do wiary. Jak brałam prochy, nie śniło mi się kompletnie nic, dlatego ich tak nienawidziłam, bo miałam świadomość, że mnie odcinają od zasilania, od źródła, od głębi. A pływać po powierzchni kałuży zamiast nurkować w oceanie - wiedząc, że on jest i że czeka - jest do bani.
Wg Junga cień to nie tylko zło, które się w nas czai, ale też dobro, którego nie widzimy, nie chcemy go uznać, bo się boimy zranienia.
Fascynujące, że mnisi buddyjscy wiedzieli to wszystko tysiące lat temu, podobne energie widział taoizm, a my, tacy mądrzy dopiero teraz to dostrzegamy. A i to widzą nieliczni, bo nie są to tematy oczywiste dla ogółu. Cóż, nie wszyscy lubią nurkować.
UsuńBożeszszsz, jakbym czytała o sobie. Pierwszy raz zetknęłam się z myślą Junga w szkole średniej, bo moja niezgoda na siebie w wieku nastoletnim osiągała Himalaje. Dziś już nie potrafię powiedzieć, jak wiele zrozumiałam i wzięłam do siebie. Na pewno pomógł mi Kazimierz Dąbrowski i jego "Dezintegracja pozytywna". Jak człowiek czuje się strasznie wybrakowany i niepasujący do ogółu, to dobrze się dowiedzieć, że to niedopasowanie nie jest takie złe, że można na nim budować i nawet osiągać swoje szczyty. Ta wiedza była bardzo pokrzepiająca, więc trzymałam się jej latami.
Już kiedyś pisałam, że odkąd pamiętam czułam się strasznie osobna i była we mnie ogromna tęsknota, żeby być taka jak inni, żeby nareszcie pasować. Zewnętrznie pasowałam, bo aż tak bardzo nie odróżniałam się od rówieśników, ale w środku czułam się taka nieprzystająca do nikogo, że aż bolało. Paradoksalnie miałam wiele koleżanek i chyba nikt nie domyślał się co mnie gryzie. Co bym nie robiła to i tak miałam wrażenie, że nie jestem wystarczająco dobra, żeby czuć się swobodnie wśród ludzi. Przepełniał mnie wstyd i poczucie nieadekwatności. Dziś myślę, że to właśnie rodzinne archetypy załatwiły mi tę niekomfortową pozycję.
Długo dojrzewałam, żeby się ogarnąć, ale czuję, że jestem coraz bliżej celu jakim jest życie w zgodzie ze sobą. Zawdzięczam to wiedzy jaką zdobywałam, czytając teksty filozofów. Buddyzm też otworzył mi bardzo perspektywę. W ogóle uważam, że nauki buddyjskie to bardzo dobry kawał wiedzy psychologicznej. Dużo zyskałam też czytając Eckharta Tolle, bo otworzył mi oczy na kwestię wpływu ego na to, jak ono utrudnia nam życie w zgodzie ze sobą i innymi oraz jak wiele lęku indukuje, gdy go nie pilnujemy.
Bajki to dla mnie bardzo ważny temat, bo od dzieciństwa szukałam w nich ratunku. Czytałam bajki i sama je tworzyłam, żeby oswoić dziecięcą samotność. W domu mówili do mnie Bajka, bo gadałam z lalkami opowiadając im bajki. To był mój pierwszy plasterek na bolącą duszę.
Podobnie jak Ty szukam jedności ze światem i siebie w drugim człowieku. Dzięki sieci poznałam kilka osób, z którymi czuję duże powinowactwo dusz, które zmniejszają moje poczucie osamotnienia. Jesteś jedną z nich, więc choć piszę tu dużo o sobie, to pewnie też odnajdujesz w tym swoje przemyślenia.
Jeżeli chodzi o tę ciemniejszą stronę naszej duszy to uczę się ją akceptować. Otwarcie mówię o rzeczach, które mnie dotyczą, nawet jak nie jest to nic fajnego, bo już mogę. Mogę dlatego, że zlazłam z cokoliku, na którym stałam jako ta wersja siebie, którą można pokazać ludziom. Na cokolik wlazłam ze strachu, ale, odkąd mam więcej zgody na siebie, nie muszę się już bać, że ktoś zobaczy mnie taką jaka jestem i że się mu nie spodobam. Wyrzuciłam do kosza mamine: Boże, co ludzie powiedzą...
Basiu, mam dwójkę komentujących ( Ty i Zenza), ale za to jakich! :)) Większość znajomych dawno wyrosła z blogowania, a bardziej prawdopodobne, że emigrowali na portale, gdzie ruch większy.
UsuńGdybyś zjechała kilka postów niżej, przekonałabyś się, jak wiele mamy wspólnego. Zresztą może trafiłaś na ten tekst ( ,,Butelka z Ikei"). Nie wiem, z czego to wynikało, ta osobność i jakieś niedookreślone odstrychnięcie, ale ja też jestem na takim etapie, że przestaję to czuć. Tak jak pisałam wyżej, odzyskałam połączenie z Wszechświatem ( przy okazji pozdrawiam znajomy blog :) i jest mi teraz bardzo dobrze. Mam wrażenie, że czuje puls przyrody, nawet jeśli ją widzę tylko przez okno. A to wszystko dlatego, że się zbliżyłam do siebie samej. Odnośnie Eckharta Tolle i buddyzmu myślę dokładnie to samo, ale ,,Dezintegrację pozytywną" znam tylko z omówień. Bardzo Ci polecam ,,Biegnącą z wilkami". Jest to książka wielkiej urody i mądrości, chociaż może być trudna. Wiele razy się spotkałam z taką opinią, ale myślę, że jeśli taki tekst trafi w ręce osoby, która nigdy nie słyszała o Jungu i z psychologią nie miała do czynienia ( a takich jest zdecydowana większość), to może być za trudna. Ale na pewno nie dla Ciebie, bo czytasz mądre rzeczy, zahaczające o mistycyzm. Dla Ciebie, Bajko, ta książka może być wielką frajdą i inspiracją, skoro już w dzieciństwie siedziałaś w archetypach, nie mając o nich, rzecz jasna, pojęcia - tak samo jak ja ( o tym jest ten tekst).
Czytałam "Butelkę z Ikei" i niedługo skończę resztę archiwalnych postów. Dziękuję za polecenie książki. Poszukam, bo lubię taką literaturę. Zawsze lubiłam, bo jakoś podświadomie szukałam drogowskazów. Poza tym, od dzieciństwa miałam ogromną potrzebę duchowości. Teraz myślę, że taka postawa wynikała z dużych deficytów doświadczanych w dzieciństwie. Wiara w Boga dawała mi nadzieję i zwiększała poczucie bezpieczeństwa. Potem otworzyłam się na inne systemy religijne niż ten, w którym się wychowałam.
UsuńBasiu, taka czytelniczka to skarb! Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. Czytasz cały blog?? Nie do wiary. :))
UsuńNo i znów zbieżność, bo ja jako nastolatka chodziłam na pielgrzymki do Częstochowy, a w II klasie LO chciałam wstąpić do klasztoru, ale później chłopaki, dyskoteki, ogniska... klasztor mi wywietrzał z głowy. Natomiast potrzeba duchowości mi została. To ciekawy temat i o tym też może kiedyś napiszę.