Basia i Krzysztof
Krzysztof Kamil Baczyński i Barbara Drapczyńska poznali się 1 grudnia 1941 w zajmowanej
przez faszystów Warszawie. Już po sześciu miesiącach
byli małżenstwem. ,,Niebo złote ci otworze" – szeptał
żarliwie znad kartki papieru, wodząc za nią rozkochanym wzrokiem,
gdy się krzątała po ich dwupokojowym mieszkaniu, usiłując
okupacyjnym zwyczajem zaparzyć herbatę drugi raz z tych samych
fusów. W trakcie ich związku za oknem eksplodowały bomby, a z
niego eksplodowała poezja. W tym okresie szybko dojrzał
artystycznie i napisał wszystko co najlepsze. Po podjęciu decyzji
o przyłączeniu się do bojowego oddziału ,,Zośka" zamienił
pióro na karabin. Jeśli pisał, to były to głównie wiersze o
tematyce żołnierskiej, wiersze – odezwy lub teksty piosenek dla
chłopców z oddziału. Tak jakby zakazał sobie czystych wzruszeń w
czasach, gdy po ulicach miasta grasowała śmierć. Tak jakby pisanie
poezji dla kobiety było zdradą wobec Ojczyzny.
Kres wszystkiemu położyła zazdrosna
o ludzkie szczęście Historia. Ich oddziały podczas powstania
warszawskiego walczyły w różnych częściach miasta. Umierali
osobno, a każde z nich miało nadzieję, że przeżyje przynajmniej
to drugie. On miał nadzieję tym większą, że Basia nosiła już
pod sercem dziecko. Niestety... Zabił ją dłamek szkła wbity w
głowę podczas bombardowania, zaś jego trafiła kula strzelca wyborowego. Przeżyła tylko jego mama, Stefania Baczyńska, która
świadoma nieprzeciętnego talentu syna pieczołowicie zebrała i
zachowała jego twóeczość do czasów pokoju.
Widzę ich obydwoje. Idą
uśmiechnięci przez moją głowę, trzymając się za ręce. Ona w
białej sukni z welonem, a on w garniturze odprasowanym przez mamę.
Za nimi sunie weselny korowód, a w nim różowe lwy,
białe łanie, wielbłądy w garbach kołyszące tajemnicę i szklane ptaki. Jest też stado wróbli widzianych
przez niego za szpitalnym oknem po ataku astmy, a nawet osiołek z
Dalmacji, na którego szyi ,,telenta się dzwonek". Cała ta fantastyczna fauna, którą wyczarował na przekór grozie wojny i którą przepędził ze swoich wierszy, gdy trzeba było walczyć i zabijać. Teraz wszystkie zwierzęta znów mogą być z nimi.
Chciałabym, żebyście i wy poczuli
smak tamtej herbaty i zobaczyli szmaragdową trawę, która teraz
szeleści pod ich nogami...
Poemat ,,Wesele poety" - fragmenty
Basi
Śpiew I
Co się zdarzy przy drodze - nie wraca,
i to, co w wieczność odchodzi - ginie.
Nie płacz, nie płacz, zawsze pozostaje
urojona podróż po obłokach.
Nie płacz, zawsze jeszcze zostanie
tabun drzew niby masztów ze złota,
jeszcze pragnień w powietrzu śpiewanie,
jeszcze w trawach wędrówka zostanie
albo grób - z niego jodłą wyfruniesz.
Dom poety
I
Tam jest zawsze jesień,
pod krużgankiem drzew
zbiera złote jabłka
różowawy lew.
Tam jest zawsze zima,
w chmur lodowy łuk
modry łoś unosi
gałąź białych snów.
Tam jest zawsze wiosna,
na dymiącą ruń
ptak zielony zrzuca
skrzydła rudych łun.
Tam jest zawsze lato,
od zmarszczonych rzek
żółty niedźwiedź zwraca
ryty w miodzie łeb.
IV
Dom jest jasny, zbudowany z blasku,
jak powietrza bańka, która w więcierz
księżycowym rybakom uwięzła
i ma ściany jakby z roślin i światła
i z jeziora pułap czy zwierciadła,
które gwiazdy odbijając wróży
do muzyki podobne i róży.
Uczta
Wej! upili się, a setnie upili,
dziw, że gwiazd na szklanych kręgach nie pobili.
W jednym dzbanie był zielonobiały
mus lodowców, które już dojrzały,
w drugim dzbanie glinianym podali
sok różowy z krwi i korali,
w trzecim noc na poły z mlekiem zmieszaną.
Wej! upili się, a wstali aż rano.
18.01.1942
Poemat ,,Wesele poety" - fragmenty
Basi
Śpiew I
Co się zdarzy przy drodze - nie wraca,
i to, co w wieczność odchodzi - ginie.
Nie płacz, nie płacz, zawsze pozostaje
urojona podróż po obłokach.
Nie płacz, zawsze jeszcze zostanie
tabun drzew niby masztów ze złota,
jeszcze pragnień w powietrzu śpiewanie,
jeszcze w trawach wędrówka zostanie
albo grób - z niego jodłą wyfruniesz.
Dom poety
I
Tam jest zawsze jesień,
pod krużgankiem drzew
zbiera złote jabłka
różowawy lew.
Tam jest zawsze zima,
w chmur lodowy łuk
modry łoś unosi
gałąź białych snów.
Tam jest zawsze wiosna,
na dymiącą ruń
ptak zielony zrzuca
skrzydła rudych łun.
Tam jest zawsze lato,
od zmarszczonych rzek
żółty niedźwiedź zwraca
ryty w miodzie łeb.
IV
Dom jest jasny, zbudowany z blasku,
jak powietrza bańka, która w więcierz
księżycowym rybakom uwięzła
i ma ściany jakby z roślin i światła
i z jeziora pułap czy zwierciadła,
które gwiazdy odbijając wróży
do muzyki podobne i róży.
Uczta
Wej! upili się, a setnie upili,
dziw, że gwiazd na szklanych kręgach nie pobili.
W jednym dzbanie był zielonobiały
mus lodowców, które już dojrzały,
w drugim dzbanie glinianym podali
sok różowy z krwi i korali,
w trzecim noc na poły z mlekiem zmieszaną.
Wej! upili się, a wstali aż rano.
18.01.1942
" i stoję tak, i czekam na dłoń, na głos człowieka..." mój ulubiony fragment z Baczyńskiego. A poza tym uwielbiam "Znów wędrujemy". I jak ten tekst wyśpiewywany jest przez Grzesia Turnaua...
OdpowiedzUsuńMarto,
Usuńahoj! chętnie do Ciebie wyciągam dłoń, a raczej skrzydło :)
,,Znów wędrujemy" miało być w załączniku do tego wpisu, ale w końcu zapomniałam :(
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZadziwiające jest to, że wojna to czas, w którym miłość wybucha z wielką siłą. Ludzie zakochują się wiedząc, że kolejna szansa może im się już nie przydarzyć. Jest w tym jakaś desperacja, jest determinacja a może nawet jakiś pierwotny instynkt, że kiedy śmierć wokoło, trzeba zadbać o podtrzymanie gatunku? Mój ojciec został poczęty w czasie wojny i przyszedł na świat w chwili, gdy jego ojciec już nie żył (zginął na kilka dni przed końcem wojny, zaledwie kilka kilometrów od centrum Berlina). Zachowały się listy, które dziadek pisał z frontu do mojej babci i choć nie był z niego żaden poeta, to mają w sobie siłę nie mniejszą od wierszy Baczyńskiego.
OdpowiedzUsuńGM,
Usuńmasz w takim razie piękną pamiątkę rodzinną. wyobrażam sobie, jak Twoja babcia musiała hołubić te listy, zwłaszcza że tak niewiele brakło, żeby wrócił...